Staccato

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Staccato

#1 Post autor: iTuiTam » 04 mar 2012, 19:14

Staccato



W niewielkim sklepiku, jak zwykle, jak co rano, było już kilka osób. Jeszcze zaspane spojrzenia łowiły na półkach potrzebne wiktuały. Najczęściej była to mąka, cukier, niezbędna sól, bez której wiadomo smak jest nie ten. W następnej kolejności szły makarony, puszki z ananasem i oczywiście chleb.

Na wsi od dosyć dawna nie było piekarni. Piekarz, pan Marceli Piątek umarł, tak z dziesięć lat temu. Przedwojenny był i wiele w swoim życiu widział. Piekł dla różnych ustrojów, ale zawsze mówił, że kocha swoją pracę, umączoną, zasypaną, pachnącą, chrupiącą. Na samą myśl o chlebach pana Marcelego ślinka ciekła. Nawet ci, co piekli swoje - od czasu do czasu - żeby sprawdzić, czy potrafią, mówili, że do pięt nie dorastają, że zakalec się robi, albo zaczyn rośnie za szybko, albo, że przypala się, ale próbowali, próbowali z różnym skutkiem.

Marceli Piątek piekł, a po skończonej pracy siadał na szerokim zydlu przed swoim pobielanym domem. Dom służył również jako piekarnia, bo w odróżnieniu od innych zabudowań na wsi, miał kilka obszernych izb i dwa kominy, dwa piece. Stary był, bielony wiele razy, co zdradzały łuszczące się warstwy farby, wapna, łaty rozmaitych odcieni białych, bielszych, lub tylko białawych.

Marceli Piątek w umączonym fartuchu, zajmował miejsce na zydlu i robił sobie skręta, palił, zaciągając się głęboko patrzył w wiejskie niebo. A niebo mówiło, że albo się będzie dobrze piekło, albo nie. Jak chmury szły, to chleb nisko rósł, natomiast na pogodę rumienił się i wysoko do słońca szedł.

Ale to było dawno. Marceli Piątek, o którego rodowodzie i nazwisku różne rzeczy ludzie mówili, spoczął pewnego jesiennego dnia na cmentarzu, na zachodnim krańcu wsi. Cmentarz był kolorowy, malowany, gipsowy, bo na marmury ludzie nie mieli pieniędzy, i trawiasty, bo z trawą nigdy nie było problemów, podlewasz i rośnie.


W sklepiku, Asia, drobna i jasnowłosa kobieta, o bardzo trudnym do określenia wieku, dwoiła się i troiła.
- Wszystkim trze-trzeba do-do-go-godzić - mawiała i rumieniec się pojawiał na jej twarzy.

Asia od urodzenia się jąkała i od urodzenia się tego wstydziła, ale ludzie przestali na to zwracać uwagę. Szczególnie ci, którzy często odwiedzali sklepik.

Asia próbowała kiedyś terapii. Do terapeuty w mieście woziła ją babcia, bo rodzice, zajęci hodowlą różnego ptactwa, nie mieli na to czasu. Asia była ładna, więc myśleli, że nawet jak jąkała to nic, na pewno jakiegoś narzeczonego znajdzie i wyprawią jej wtedy wesele, huczne, do zapamiętania.

Babcia woziła Asię do terapeuty furmanką. Zawijały się tylko w koce, albo ciepłe palta przed kurzem, albo chłodem i wiooo, jechały dwie godziny w obie strony polnymi drogami, co łączyły dwa światy. Miasto było nieduże, ale na tyle miejskie, by mieć własnego terapeutę od jąkania.

Przez jakiś czas terapeuta miał nadzieję, że dziewczynka poradzi sobie z jąkaniem, że uda się wyprostować staccato jej wymowy. Jednak po pół roku prób i ćwiczeń uznał, że trud jest daremny, że babcia i Asia lepiej zrobią, gdy zostaną w domu, zajmą się edukacją dziewczynki, zamiast trwonić czas na zakurzone podróże furmanką przez pola.

Lata szkolne przeszły jak z bicza strzelił, albo szybciej. Przyszła dorosłość w nylonowych pończochach i na obcasach. Narzeczony się nie zjawiał, co bardziej martwiło babcię i rodziców, niż samą Asię.

A Asia? Jąkała się bardziej lub mniej. Przyzwyczaiła się do żartów najpierw dzieci, później dorosłych. Tak to przynajmniej wyglądało na zewnątrz. Postronnym wydawało się, że jasnowłosa, zawsze pogodna kobieta specjalnie nie przejmuje się, że słowa pojawiają się parami albo potrójnie, albo że dzielą się na sylaby, powtarzane, jakby chciały sprawdzić, czy to na pewno o nie chodzi.

W sklepiku Asia była królową. Niewiele musiała się odzywać, bo to przede wszystkim klienci mówili, prosili, a ona często wystarczyło, że potaknęła albo pokręciła głową w odpowiedzi.

W domu, a mieszkała od jakiegoś czasu sama, bo rodzice zmarli - a właściwie zginęli w wypadku samochodowym w mieście - czasami stawała przed lustrem i wymawiała różne słowa. Krótkie, długie, całe zdania, albo czytała wiersze, fragmenty książek, ponieważ miała swoje ulubione. Te ulubione kupowała po wcześniejszym wypożyczeniu ze szkolnej biblioteki. Najpierw po prostu sprawdzała, czy warto, czy książka była do jedno- czy też wielorazowego czytania. Czytała spokojnie, po cichu, wolno powtarzała słowa, zdania, patrząc w lustro, spoglądając sobie w oczy. Rzadko wtedy się jąkała, prawie wcale i słowa płynęły gładko, nie wywołując żadnych fal na lustrzanej tafli.

Jednak, gdy po takich rozmowach sam na sam wychodziła z domu, przypominała sobie, że jest Asią jąkałą i czar pryskał - tęczowa bańka żyła tylko w cichości i cierpliwości lustra, w świetle świata rozpryskiwała się.


W sklepiku było już kilka osób, jak zwykle, jak co rano.

Po podwórzu przechadzał się rudawy uciekinier, zabłąkany kogut, grzebiąc w piasku w poszukiwaniu ziarenek, okruchów, robali. Nie piał, bo pora na pianie minęła. Chodził znudzony i grzebał.
Na płocie siedział ptak. Chyba szpak, trudno było określić, bo czarny jak inne i skrzeczał na koguta, albo sam do siebie, albo do innych szpaków, które furkotały w gałęziach starej lipy na skraju podwórza.
W plamie słońca pod murem sklepiku, tuż przy siedmiu schodach, prowadzących do wnętrza, wylegiwał się kot, liżąc łapy, wyczesując sierść z ogona, i mrucząc, to przymykał, to otwierał ślepia, sprawdzając wchodzący i wychodzący sznurek gości sklepowych.


... i wtedy drzwi się otworzyły. Asia spojrzała w stronę skrzypnięcia, które nieomylnie zwiastowało nowego przybysza. Słońce przeszkadzało wyraźnie określić kto to. Postać była bardzo wysoka i dziwnie szeroka. Towarzyszył jej szum, szmer, szelest, przytłumione dźwięki tamburyna, kastanietów, dzwoneczków, szept...

- Cze-cze--cze-go pa-pan... - zaczęła Asia, podnosząc oczy na przybysza.
Nie skończyła. Nigdy w życiu kogoś takiego nie widziała. Zresztą, kto widział? Można by pewnie policzyć widzących na palcach. I teraz ona, widziała, zobaczyła. Nie wiedziała, czy wierzyć, czy nie. Myślała, że może śpi, że sen tak wyraźnie bawi się z jej wyobraźnią, że za chwilę się obudzi.
- ... sobie życzy? - skończyła pytanie, nie zauważywszy...
- Poproszę o bochenek chleba - powiedział nieznajomy.
- Proszę bardzo - Asia sięgnęła do kosza z pieczywem i wyciągnęła stamtąd mały bochenek.
- Lubię dobrze wypieczony, może być trochę przypalony, mnie nie przeszkadza - mówił nieznajomy.
- To dzisiejszy, ma... - i tu Asia nie wiedziała, co powiedzieć - To szczęście, że dzisiaj rano dowieźli, wcześniej niż zwykle. Z miasta, bo my tu nie mamy swojej piekarni. Była kiedyś, Marceli Piątek piekł, ale...

Asia mówiła do nieznajomego, zapomniawszy się... A on uśmiechał się, ułamał mały kęs chleba, włożył do ust i zaczął żuć.
- Dobrze wypieczony, tak jak lubię. Bardzo dziękuję - mówiąc to, odwrócił się i skierował w stronę drzwi. Otworzył je na oścież i Asia teraz mogła zobaczyć jego postać w całej okazałości. Zauważyła jak trudno mu było przejść przez drzwi. Widać jednak było, że robi to nie pierwszy raz i po zgrabnym manewrze stanął na podeście i zaczął schodzić w dół.

szum, szmer, szelest, przytłumione dźwięki tamburyna, kastanietów, dzwoneczków, szept...
szum, szmer, szelest, przytłumione dźwięki tamburyna, kastanietów, dzwoneczków, szept...
szum, szmer, szelest, przytłumione dźwięki tamburyna, kastanietów, dzwoneczków, szept...

Asia wyjęła banknot ze swojej portmonetki, włożyła go do kasy i uśmiechnęła się do siebie.



22 X 2010
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Staccato

#2 Post autor: Miladora » 21 mar 2012, 21:56

Bardzo intrygujące opowiadanie. :)
Klimatem przypomniało mi "Pokój pełen liści" Joan Aiken. A także sposobem narracji.
Czyli coś dla mnie.

A tu masz małe conieco, TuiTamko: ;)

- że zakalec się robi, albo zaczyn rośnie za szybko, albo, że przypala – bez przecinka przed pierwszym „albo” i bez przy „albo, że”. Przed drugim „albo” jest.
- Marceli Piątek(,) w umączonym fartuchu, zajmował miejsce
- tylko w koce, albo ciepłe palta – bez przecinka
- strzelił, albo szybciej. – też bez
- w świetle świata rozpryskiwała się. – „,św/św”, może inaczej?
- skrzeczał na koguta, albo sam do siebie – bez przecinka
- przy siedmiu schodach, prowadzących do wnętrza – bez przecinka
- przeszkadzało wyraźnie określić(,) kto to.
- Poproszę o bochenek chleba - powiedział nieznajomy. – proszę o bochenek lub poproszę bochenek.
- wyciągnęła stamtąd mały bochenek. – powt. „bochenek”, daj „chleb”.
- nie wiedziała, co powiedzieć(.) - To szczęście, że dzisiaj rano dowieźli, wcześniej niż zwykle. – bez przecinka po „dowieźli”.
- zapomniawszy się... A on uśmiechał się, - pierwsze „się” bym usunęła.
- Zauważyła(,) jak trudno mu było
- Asia wyjęła banknot ze swojej portmonetki – „ze swojej” zbędne.

Kontroluj trochę te "albo", bo jest ich sporo w tekście. ;)

Dobruśkiego :) :rosa:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Staccato

#3 Post autor: iTuiTam » 22 mar 2012, 3:11

Dzięki za czytanie, Mila
:rosa:
I wdzięczność za robótkę korektorską.
nad 'albo' popracujemy ;) zwracając na nie większą uwagę

serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Alek Osiński
Posty: 5630
Rejestracja: 01 lis 2011, 23:09

Re: Staccato

#4 Post autor: Alek Osiński » 17 kwie 2012, 23:49

Dopiero co czytałem to opowiadanie na papierze. Bardzo mi się podoba,
a zwłaszcza ta tajemnicza wizyta klienta w końcówce, w życiu zdarzają
się takie momenty, to coś jak iluminacja, też to znam.

Pozdrawiam :)

e_14scie
Posty: 3303
Rejestracja: 31 paź 2011, 17:35
Lokalizacja: Warszawa

Re: Staccato

#5 Post autor: e_14scie » 18 kwie 2012, 8:24

Także je znam, co nie przeszkadza, że po raz kolejny z przyjemnością.
Masz :rosa: 3lż :rosa:
Każdy świt jest prowokacją do nowych nadziei. Skreślić świty!

Stanisław Jerzy Lec

_______________________
e_14scie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Staccato

#6 Post autor: iTuiTam » 22 kwie 2012, 18:06

al z krainy os pisze:Dopiero co czytałem to opowiadanie na papierze. Bardzo mi się podoba,
a zwłaszcza ta tajemnicza wizyta klienta w końcówce, w życiu zdarzają
się takie momenty, to coś jak iluminacja, też to znam.

Pozdrawiam :)
:rosa:
masz rację, w życiu zdarzają się iluminacje
po nich, mimo że ich blask zmniejsza się w czasie, człowiek się zmienia, nawet jeżeli się do tego nie przyznaje (świadomie)
serdecznie
iTuiTam

Dodano -- 22 kwie 2012, 10:09 --
e_14scie pisze:Także je znam, co nie przeszkadza, że po raz kolejny z przyjemnością.
Masz :rosa: 3lż :rosa:
Miłe to bardzo, E., że z przyjemnością.
dziękuję :)
serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”