Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

#1 Post autor: Sede Vacante » 01 maja 2012, 8:34

Dziś złamałem swoją konwencję odnośnie technicznych zasad pisania opowiadań o Zenku, jakie pierwotnie sobie wytyczyłem.
Powiedzmy, że temat bardzo mi "leży", dlatego, zamiast trzech stron Worda, jest więcej, około czterech i pół.
Opowiadanie jest dłuższe od poprzednich, lecz to nie jedyna różnica.
Jest, przynajmniej w zamierzeniu, zdecydowanie dramatyczne, przygnębiające być może, a na pewno nie absurdalnie śmieszne.
Jednak chcę, aby cykl opowiadań o Zenku był zbiorem nie tylko śmiesznych na granicy absurdu przygód, ale również takich, jaka dziś go spotkała. Nie piszę tu nic więcej, bo pozostawiam chętnym odkrycie tego, co Zenek zastał w Cyrku.
Tematykę, całą fabułę dzisiejszego opowiadania mógłbym napisać, jak sobie uświadomiłem, jako pełnoprawną, osobną książkę na kilkadziesiąt stron, toteż zmieszczenie swoich przemyśleń na czterech stronach Worda było dla mnie dość trudne. co za tym idzie, wszelkie opinie mile widziane, nie tylko (jeśli takie będą w ogóle) te przychylne, ale każde inne, w granicach normalnej, konstruktywnej krytyki.

Kolejne opowiadanie (jeśli ktoś jeszcze czyta Zenka;)) znów będzie bardziej żartobliwe, jak poprzednie, ale dziś Panowie i Panie, bardziej na poważnie.
Zapraszam cierpliwych, mających chwilę czasu do czytania o Zenku, który poszedł do cyrku, który wcale nie był cyrkiem, jak się okazało.




CYRK

Poniedziałek, zwany od niedawna żartobliwie „poósmkiem”.
Zenek poszedł do pracy, by jak każdy Euforystanin spełniać się zawodowo i bez reszty. Niestety, na nieszczęście dla nigdy nieleniwego Zenka, szef ogłosił, że każdy pracownik dostaje miesiąc wolnego, gdyż właśnie był maj i temperatura osiągnęła trzydzieści stopni Celsjusza. Oczywiście dni wolne nie będą naliczane z urlopu, lecz są nadplanowymi, płaconymi w stu dwudziestu procentach stawki. W końcu ludzie muszą mieć jakieś wynagrodzenie w zamian za to, że uniemożliwia im się normalne chodzenie do pracy.

Wysoka temperatura to dyskomfort, jeśli ktoś miałby robić coś innego, niż poświęcać czas odpoczynkowi, toteż szef wierzył, że jego decyzja jest dobra. Na wszelki wypadek każdego ze swoich współpracowników profilaktycznie przeprosił na kolanach, w przypadku jeśli ten uważał, że szef się myli.

Zenek musiał jakoś zagospodarować czas. Wracając z rozdrabiarni granitu, zauważył ludzi skupionych wokół plakatu na słupie. Głosił on, że w mieście pojawił się objazdowy cyrk. Z podsłuchanych rozmów osób zaaferowanych plakatem dowiedział się, że cyrk był kiedyś muzeum, jednak nikt nie chciał do niego przychodzić. Właściciel zmienił więc sprytnie nazwę atrakcji i od tej pory tłum „walił do niego drzwiami i oknami”.
Zenek udał się do Cyrku. Po drodze stwierdził, że rzeczywiście jest bardzo gorąco, może nawet więcej niż trzydzieści stopni. Zaklaskał dwa razy w ręce i temperatura dla Zenka zmniejszyła się do dwudziestu stopni Celsjusza.
Wielki namiot, z mnóstwem pozawieszanych, kolorowych neonów, zapraszał hasłem: Tu ubawisz się po pachy. Niezliczona ilość atrakcji.

Zapłacił za bilet, po czym wszedł do środka. Cały cyrk, a dawniej muzeum, stanowiło mnóstwo gablot z różnymi przedmiotami z zamierzchłej przeszłości. Każda bardziej lub mniej szczegółowo opisana. Zwiedzający zdawali się nie orientować, że cyrk wcale nie jest cyrkiem. Wpatrzeni w gabloty, co jakiś czas podskakiwali w ekstazie, klaskali i głośno się śmiali.
Zenek niepewny, co czeka go w tym „domu wszelakich uciech”, jak głosiło inne, neonowe hasło na namiocie, ostrożnie zbliżył się do pierwszego stanowiska.
– Niesamowite… Ale po co?... Jak? Nieee, to niemożliwe… Ale cyrk!... – Strzępki wychwyconych rozmów miały gwarantować, że już pierwszy eksponat jest nie lada atrakcją.

W gablocie była ustawiona otwarta książka. Opis głosił: Przedmiot, zwany książką, w czasach swojej świetności gromadzony w bibliotekach, księgarniach oraz domowych kolekcjach. Za pomocą odczytywania zapisanych zdań można było nabywać wiedzę, raczyć się tak zwaną poezją (dawna rozrywka intelektualistów), poznawać świat, jego historię (to co było przed nami), czy choćby odczytywać fikcyjne opowieści o różnorakich bohaterach, w niezliczonych gatunkach literackich. Podpowiedź: Mniej więcej to, co dzisiejsza prasa, czy wirtualne informacje dostępne w każdym komputerze.

Zenek miał wrażenie, że kiedyś już zetknął się z książką, niestety nie był w stanie sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach czy czasie swojego życia. Ludzie zgromadzeni dookoła niego snuli najbardziej fantastyczne teorie na temat przydatności książek w czasach sprzed epoki Elektro-Edenu oraz tego, jak ludzie znajdywali w sobie siłę, by czytać tak długie teksty, istniejące niezależnie od szklanego monitora.

W drugiej gablocie ustawiony był zeszyt i wieczne pióro. Opis tym razem brzmiał: Przyrząd do zapisywania myśli w postaci zdań (jak dziś na tabletach) przy pomocy znajdujących się obok wiecznych piór, prowadzenia pamiętników (opisywania swoich przeżyć – przyczyna nieznana), (rysowania, umieszczania danych dotyczących nauki, świata itp.
– Kurde, co za archaizm! Epoka dżungli! – przejęty głos młodego czterdziestolatka recenzował widziane przedmioty.
Dziś, jeśli chciało się coś zapisać, wystarczyło podłączyć elektroniczny tablet do gniazdka na nadgarstku i świadomość człowieka sama nakreślała odpowiednie zdania.

Gablota numer trzy. Lodówka. Urządzenie służące do gromadzenia żywności na zapas. Dawne ludy wyposażały ją w tak zwaną naturalną żywność, mającą tendencję do psucia się w wysokich temperaturach. Kupowanie odbywało się na zasadzie gromadzenia większych ilości jedzenia, niż potrzebne to było do zaspokojenia chwilowego głodu. Konsumpcja wykluczała wyrzucanie pokarmów, które po zaspokojenia głodu pozostawały na „później”. („później” – wyraz używany przez dawne ludy do określenia tego, co jeszcze przed nimi).
Kolejna konsternacja zgromadzonych. Przechowywanie żywności pozostałej po śniadaniach? Obiadach? Po co? W jakim celu? Dziś kupuje się dużo jedzenia, bo każdy ma za co, ale zjada z tego jedną czwartą, a resztę wyrzuca. Bo każdego na to stać. Naturalne jedzenie? Mleko nadal pije się od krowy, lecz krowa to stworzenie wyprodukowane przez laboratoria, by jego dary w postaci białego płynu czy mięsa smakowały jak najbardziej wyśmienicie. Warzywa, napoje i wszystko inne jest produkowane tylko i wyłącznie w wyspecjalizowanych laboratoriach, bo tylko w taki sposób można wyprodukować naprawdę pyszne pokarmy. A że pisze się na opakowaniach, że prawdziwe, niepodrabiane i nie zawiera tego, czego nie powinno zawierać? A kto by to czytał? Nikt nie wie nawet po co producenci umieszczają to na swoich wyrobach.

Zenek oglądał wszystkie eksponaty, lecz nie komentował jak inni. Nic nie mówił. Miał wrażenie, jakby znał te wszystkie przedmioty. Usilnie starał się sobie przypomnieć, kiedy i jak się z nimi zetknął.

Gablota numer cztery. Stara, wyblakła fotografia, prawdopodobnie wykonana prymitywnym urządzeniem o nazwie aparat fotograficzny (eksponat niedostępny). Jest wynikiem zapisywania danych na specjalnym papierze (powód nieznany), prawdopodobnie wspomnień. Tutaj przedstawiony wizerunek bliskich sobie osób (proszę zwrócić uwagę na czynność obejmowania się rękoma i dziwnych spojrzeń w swoją stronę, połączonych z uśmiechem – znanym nam również dziś).
Konsternacja odwiedzających sięgała zenitu. Połączenie zniesmaczenia głupim pomysłem utrwalania swych wizerunków na papierze, wspominania poprzez ten dziwny rytuał, z zachwytem nad czymś nowym, czego dzisiejsza cywilizacja nie znała.
Zenek znał. Był pewien, choć nadal nie pamiętał niczego konkretnego, co zbliżyłoby go do wiedzy na temat swojego współistnienia z tymi rekwizytami.

Gablota piąta. Pralka. Urządzenie współdziałające z wodą i chemikaliami, mające na celu czyszczenie odzieży po jej ubrudzeniu. Dawne ludy nie wyrzucały ubrań po pierwszym założeniu. Zdarzało się nosić te same ubrania na zmianę, nawet po kilka, do kilkunastu miesięcy. Najbardziej zdesperowani przetrzymywali w szafach sztuki odzieży grubo ponad rok)
– Co za prymitywy! – krzyknął któryś z młodych mężczyzn. – Jak można było nosić cokolwiek dłużej niż kilka godzin i tego nie wyrzucić? Przecież są sklepy z odzieżą. Są pieniądze, wyobraźnia! Jak można tak się zapuszczać?
Stojący obok niego byli nie mniej oburzeni, czy wręcz obrzydzeni opisem eksponatu, jak i wszystkim, co się pod nim kryło, toteż bardzo szybko przeszli do następnej gabloty.

Szósta gablota dokonała psychicznego zniszczenia gości zwiedzających cyrk. Kwitki zarobkowe. Wypłata, emerytura. Rachunki DO ZAPŁACENIA (w przeciwieństwie do dzisiejszego systemu, dawne ludy PŁACIŁY, a nie ODBIERAŁY należności za zużyte media, oraz kredyty (termin nieznany. Kwitek nie wyjaśnia jego znaczenia). Kwota zarobkowa ze znalezionego przez archeologów kwitka: 1650zł. Za MIESIĄC maj. Ilość przepracowanych godzin: 200. Na TRZY zmiany.
Kwitek emerytalny. Kwota: 600 zł. Po przepracowaniu 47 lat życia. Po 200 godzin pracy miesięcznie, siedem dni w tygodniu, na trzy zmiany.
Rachunek za prąd…
Rachunek za gaz...
Kwitek opłaty kredytu…
Ludzie nie wiedzieli, jak to skomentować. Ich zarobki miesięczne sięgały kilkudziesięciu tysięcy zł. Norma przepracowanych godzin na jednej zmianie, od 9.00 do 14.00, wynosiła czterdzieści godzin. Emerytura była dwukrotnie wyższa, do tego pakiet darmowych wycieczek po świecie, nowy samochód, wymiana sprzętu AGD, RTV, na całkiem nowe. Wiele innych drobnych prezentów za godne reprezentowanie klasy robotniczej, jak choćby złote, pamiątkowe zegarki, perskie dywany, czy skutery podniebne klasy A. Kredyt? Kwitek sugerował, że dawni ludzie pobierali pieniądze z banków, by potem oddawać je z nadwyżką. Po co? Dlaczego?
Opłacanie rachunków? A gdzie rząd? Gdzie wdzięczność dla tych ludzi za ich niewiarygodnie ciężką pracę?

Stojący przy gablocie bez słowa wpatrywali się w eksponaty. Stali już od godziny, co chwilę przybywali nowi i smutnieli z sekundy na sekundę. Kiedy przygnębienie było już tak duże, że oczy robiły się tajemniczo wilgotne, a przełyk ściskało dziwne uczucie żalu, obserwatorzy koszmaru przechodzili do kolejnej gabloty, poważnie bojąc się, co ona może kryć po tak mrocznej poprzedniej.

Akt zgonu. Przeciętna długość życia człowieka dawnych czasów. Mężczyźni – 71 lat, kobiety – 80 lat.
Dołączony dokument stwierdzał, że Walery Nowak urodził się w 1930 roku, a zmarł w roku 2000. PO CIĘŻKIEJ CHOROBIE.
Nie byłoby człowieka, który nie upadłby na kolana przed gablotą w przerażeniu i żalu. Oprócz Zenka. Ten stał jak pomnik, zagryzając wargi. Nie mógł się złamać. Nie chciał. A całym ciałem czuł, że jest coraz słabszy. Nie chciał wybuchnąć, bo bał się, że wtedy już nie byłby w stanie wrócić do normalności.
– Jak to możliwe? Mam sto lat, jeszcze pięćdziesiąt do emerytury! Nasza średnia to dwieście pięćdziesiąt i trzysta, a opieka zdrowotna przewyższa wszystko na Ziemi! – krzyczała zrozpaczona widokiem eksponatu kobieta na klęczkach. – Jaka choroba? Dziś nikt przecież nie choruje dłużej niż kilka dni!

W dzisiejszym systemie wszystkie leki były za darmo. Niektóre wymyślano, zanim jeszcze pojawiała się choroba, którą miały leczyć. Od przeziębień, poprzez alergie, wirusy, aż po nowotwory, wszystko było leczone szybko i skutecznie. Armie specjalistów ustawiały się kolejkami do pacjentów, by nikomu nie stała się krzywda. Firmy farmaceutyczne działały na zasadzie wolontariatu. Najwybitniejsi lekarze, naukowcy, geniusze, pracowali całe życie, by wymyśleć leki na wszystko, a ich prace finansowało państwo, z podatków płaconych przez prowadzących punkty komercyjne.
A tutaj, kiedyś, ktoś umierał tak młodo? Po tak nędznym, biednym żywocie pełnym przepracowania i braku godności?

Zenek pozostawił lamentujących ludzi przy „żałobnej gablocie” i poszedł do kolejnej na miękkich nogach. Już z daleka słyszał śmiechy młodych ludzi trzymających się za ręce i pokazujących eksponat w gablocie palcami.
W gablocie numer osiem ustawiony był potężny kawał drzewa.
Drzewo? Zenek zdziwił się bardzo. Akurat drzewa wciąż istniały w Doskonałym Świecie. Coroczna akcja właścicieli korporacji polegająca na masowym sadzeniu niezliczonych ilości lasów w miejscach, gdzie kiedyś stały małe, nieciekawe państewka, przynosiła niezwykłe efekty. Hektarów lasów poza wielkimi miastami nie sposób było zliczyć.
Podszedł bliżej, tak że od śmiechów rozbawionych ludzi rozbolały go uszy.
Usłyszał kolejne strzępki rozmów.
– Popatrz. A dziś wystarczy spojrzeć na siebie i albo wóz, albo przewóz. Kto miałby czas na takie coś – piszczała atrakcyjna czterdziestolatka do swojego chłopaka, mocno ściskając go za rękę.
– No tak. Żeby to dziś wyrazić, wystarczy kiwnąć. Na nic innego nie ma przecież czasu. Zresztą po co to? Kopulacja, pęd naprzód, zakupy i euforia w luksusie. Moja miła, wyobrażasz sobie, że robię coś takiego? – rżał chłopak.
– No co ty, zidiociałeś? W ogóle bym cię nie zrozumiała! Chyba bym uciekła albo zadzwoniła po lekarza od głowy. Nie no, spójrz raz jeszcze na ten opis – wrzeszczała rozchichotana panna.
Zenek rzucił odruchowo wzrokiem na opis, zanim oglądnął eksponat.
W dawnych, prymitywnych ludach, jeden ze sposobów wyrażania miłości. Uważany za bardzo romantyczny (określenie na dzisiejszą miłość… (czy coś w tym rodzaju), często spotykany, choć zupełnie niezrozumiały.
Zenek podniósł ostrożnie wzrok na eksponat, jakby wiedział, co zobaczy. Jakby nagle coś sobie uświadomił, doznał olśnienia.
Na grubym drzewie, jakimś ostrym narzędziem wyryte było niezdarnie serce przebite strzałą, a pod nim litery:
ZENEK KOCHA WANDĘ.

Cyrk zwany muzeum wyjechał z miasta nader pospiesznie. Wystawa wzbudziła tak wiele kontrowersji i mieszanych uczuć, że politycy, bojąc się o dalsze losy społeczeństwa, wygonili właścicieli atrakcji razem z ich namiotem.
Zenek wrócił do domu i postanowił, że już nigdy nie dopuści do tego, by cokolwiek sobie przypomnieć. Nigdy. Ból, jakiego doznał, oglądając wystawę, był nie do zniesienia. Jeden z lekarzy przepisał mu pigułkę leczącą koszmary, majaki i wspomnienia. Zadziałała kojąco.
Zenek zasnął z uśmiechem, niczym beztroski, wiecznie zadowolony z życia robot.
Ostatnio zmieniony 14 maja 2012, 11:01 przez Anonymous, łącznie zmieniany 3 razy.
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

#2 Post autor: iTuiTam » 02 maja 2012, 19:47

No nie, ale cyrk! :cha:

Zmiany, przemiany, zapomniane rekwizyty, zwyczaje, wszystko co było a nie jest... Kilka pokoleń po nas i będzie podobnie, będziemy w podobny sposób zagablotkowani. Naturalnie nie wszyscy, bo i teraz są miejsca i kraje i ludy, o których się nawet nie śni nam, którzy żyjemy otoczeni tzw dobrami cywilizacyjnymi.

Odchodzenie starego świata odbywa się codziennie, ponieważ czas - jak to tej pory ;) - ma jeden kierunek. Nostalgia po fotografiach, wcześniej dagerotypach, książkach (chociaż tych jeszcze wiele się i drukuje i kupuje), czy kasetach to tak, jak nostalgia za dawną modą: długie suknie, kapelusze, meloniki, rękawiczki do łokci, pomady do włosów, dyliżanse, powozy, konie na ulicach, itp.

Bieda, choroby, konieczność pracy zarobkowej, przeciętna życia - tu nostalgia nie na miejscu, zresztą i w Twoim Cyrku ludzie patrzą na to ze smutkiem, goryczą, strachem. Niestety tak sobie wymyśliliśmy, albo pozwoliliśmy na panowanie takich systemów i układów na Ziemi. Ciekawe, czy mogło być inaczej? W świecie Zenka jest inaczej, ale Zenek mieszka w Swoim Kraju.

Cyrk cyrkiem a życie toczy się od miasteczka do miasteczka.

Powodzenia w pisaniu. Pozdrów Zenka. :)
serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

#3 Post autor: Miladora » 03 maja 2012, 14:37

Ależ masz pomysły, Sede. :D
Zawsze potrafisz czymś zaskoczyć - moje uznanie. :bravo:

Ale tym razem sporo błędów Ci się zakradło - pewnie w wyniku pośpiechu. ;)
Sprawdź, proszę, braki w spacjach i uzupełnij - będzie mniej roboty.

I tak mi się jakoś skojarzyło po wcześniejszym komentarzu iTuiTamki, że gdybyś wybrał fikcyjną nazwę tego państwa i jego mieszkańców, to i tak byłoby jasne, o czym piszesz.
Może pomyśl nad tym? ;)

Korekta w najbliższym czasie. Na razie zostawiam tylko wrażenia po przeczytaniu. :vino:

Miłego dnia :)
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

#4 Post autor: Miladora » 10 maja 2012, 22:44

CYRK

Poniedziałek, zwany od niedawna żartobliwie „poósmkiem”. Zenek poszedł do pracy, by jak każdy Polak(, - bez) spełniać się zawodowo (i) bez reszty. Niestety, (na nieszczęście dla nigdy (nieleniwego) Zenka, szef ogłosił, że każdy pracownik dostaje miesiąc wolnego, gdyż właśnie (był - jest) maj i temperatura osiągnęła trzydzieści stopni Celsjusza. Oczywiście dni wolne nie będą naliczane z urlopu, lecz są (nadplanowymi, płaconymi - nadplanowe i płacone) w stu dwudziestu procentach stawki. W końcu ludzie muszą mieć jakieś wynagrodzenie w zamian za to, że uniemożliwia im się normalne chodzenie do pracy.
Wysoka temperatura to dyskomfort, jeśli ktoś miałby robić coś innego, niż poświęcać czas odpoczynkowi, (to też - toteż) szef wierzył, że jego decyzja jest dobra. Na wszelki wypadek każdego ze swoich współpracowników profilaktycznie przeprosił na kolanach, w przypadku (jeśli ten uważa, - gdyby ten uważał) że szef się myli.
Zenek musiał jakoś zagospodarować czas. Wracając z rozdrabiarni granitu(,) zauważył ludzi skupionych wokół plakatu na słupie. Głosił on, że w mieście pojawił się objazdowy cyrk. Z podsłuchanych rozmów (ludzi - powt. osób) zaaferowanych plakatem dowiedział się, że cyrk był kiedyś muzeum, jednak nikt nie chciał do niego przychodzić. Właściciel zmienił więc sprytnie nazwę atrakcji i od tej pory ludzie „walili do niego drzwiami i oknami”.
Zenek udał się do Cyrku. Po drodze stwierdził, że rzeczywiście jest bardzo gorąco, może nawet więcej niż trzydzieści stopni. Zaklaskał dwa razy w ręce i temperatura dla Zenka zmniejszyła się do dwudziestu stopni Celsjusza.

Wielki namiot z mnóstwem pozawieszanych, kolorowych neonów zapraszał hasłem: (")Tu ubawisz się po pachy. Niezliczona ilość atrakcji(").
Zapłacił za bilet, po czym wszedł do środka. Cały cyrk, a dawniej muzeum, stanowiło mnóstwo gablot z różnymi przedmiotami z zamierzchłej przeszłości. Każda bardziej(, - bez) lub mniej szczegółowo opisana. Zwiedzający zdawali się nie (zorientować - orientować), że cyrk wcale nie jest cyrkiem. Wpatrzeni w gabloty(,) co jakiś czas podskakiwali w ekstazie, klaskali i głośno się śmiali.
Zenek niepewny, co czeka go w tym „domu wszelakich uciech”, jak głosiło inne, neonowe hasło na namiocie, ostrożnie zbliżył się do pierwszej gabloty.

- Niesamowite… Ale po co?... Jak? Nieee, to niemożliwe… Ale cyrk!... – (S)trzępki wychwyconych rozmów miały gwarantować, że już pierwszy eksponat jest nie lada atrakcją.

W gablocie była ustawiona otwarta książka. Opis głosił:
(")Przedmiot zwany książką, w czasach swojej świetności gromadzony w bibliotekach, księgarniach(, - bez) oraz domowych kolekcjach. Za pomocą odczytywania zapisanych zdań można było nabywać wiedzę, raczyć się tak zwaną poezją()(dawna rozrywka intelektualistów)(,) poznawać świat, jego historię (to co było przed nami) czy choćby odczytywać fikcyjne opowieści o różnorakich bohaterach(, - bez) w niezliczonych gatunkach literackich. Podpowiedź: Mniej więcej to, co dzisiejsza prasa(, - bez) czy wirtualne informacje dostępne w każdym komputerze(").
Zenek miał wrażenie, że kiedyś już zetknął się z książką, niestety nie był w stanie sobie przypomnieć(,) w jakich okolicznościach, czy czasie swojego życia. Ludzie zgromadzeni dookoła snuli najbardziej fantastyczne teorie na temat przydatności książek w czasach sprzed epoki (elektro Edenu - dałabym ElektroEdenu)(, - bez) oraz tego(,) jak (ludzie znajdywali - powt. znajdywano) w sobie siłę, by czytać tak długie teksty, istniejące niezależnie od szklanego monitora.
W drugiej gablocie ustawiony był zeszyt i wieczne pióro. Opis tym razem brzmiał:
(")Przyrząd do zapisywania myśli w postaci zdań (jak dziś na tabletach) przy pomocy znajdujących się obok wiecznych piór, prowadzenia pamiętników (opisywania (swych - swoich) przeżyć – przyczyna nieznana) rysowania, umieszczania danych dotyczących nauki, świata itp(").
- (Kurdę - kurde), co za archaizm! Epoka dżungli! – (P)rzejęty głos młodego czterdziestolatka recenzował widziane przedmioty.
Dziś, jeśli chciało się coś zapisać, wystarczyło podłączyć elektroniczny tablet do gniazdka na nadgarstku i świadomość człowieka sama nakreślała odpowiednie zdania.
Gablota numer trzy.
(")Lodówka. Urządzenie służące do gromadzenia żywności na zapas. Dawne ludy wyposażały się w tak zwaną naturalną żywność, mającą tendencję do psucia się w wysokich temperaturach. Kupowanie odbywało się na zasadzie gromadzenia większych ilości jedzenia, niż potrzebne są do zaspokojenia chwilowego głodu. Konsumpcja wykluczała wyrzucanie pokarmów, które po zaspokojenia głodu pozostawały na „później”. („później” – wyraz używany przez dawne ludy do określenia tego, co jeszcze (przed nami - było przed nimi)(")(.)
Kolejna konsternacja zgromadzonych. Przechowywanie żywności pozostałej po śniadaniach? Obiadach? Po co? W jakim celu? Dziś kupuje się dużo jedzenia, bo (każdego na to stać - każdy ma za co - powt. poniżej), ale zjada z tego jedną czwartą, a resztę wyrzuca. Bo każdego na to stać. Naturalne jedzenie? Mleko nadal pije się od krowy, lecz krowa(, - bez) to stworzenie wyprodukowane przez laboratoria, by jego dary w postaci białego płynu(, - bez) czy mięsa smakowały jak najbardziej wyśmienicie. Warzywa, napoje i wszystko inne jest produkowane tylko i wyłącznie w wyspecjalizowanych laboratoriach, bo tylko w taki sposób można wyprodukować naprawdę pyszne pokarmy. A że pisze się na opakowaniach, że prawdziwe, niepodrabiane i nie zawiera tego, czego nie powinno zawierać? A kto by to czytał? Nikt nie wie nawet(,) po co producenci piszą to na swoich wyrobach.
Zenek oglądał wszystkie eksponaty, lecz nie komentował jak inni. Nic nie mówił. Miał wrażenie, jakby znał te wszystkie przedmioty. Usilnie starał się sobie przypomnieć(,) kiedy i jak się z nimi zetknął.

Gablota numer cztery.
(")Stara, wyblakła fotografia, prawdopodobnie wykonana prymitywnym urządzeniem o nazwie aparat fotograficzny (eksponat niedostępny)(.) Jest wynikiem zapisywania danych na specjalnym papierze (powód nieznany)(,) prawdopodobnie wspomnień. Tutaj przedstawiony wizerunek bliskich sobie osób (proszę zwrócić uwagę na czynność obejmowania się rękoma i dziwnych spojrzeń w swoją stronę, połączonych z uśmiechem - znanym nam również dziś)(").
Konsternacja odwiedzających sięgała zenitu. Połączenie zniesmaczenia głupim pomysłem utrwalania swych wizerunków na papierze, wspominania poprzez ten dziwny rytuał, z zachwytem nad czymś nowym, czego dzisiejsza cywilizacja nie znała.
Zenek znał. Był pewien, choć nadal nie pamiętał niczego konkretnego, co zbliżyłoby go do wiedzy na temat swojego współistnienia z tymi rekwizytami.
Gablota piąta.
(")Pralka. Urządzenie współdziałające z wodą i chemikaliami, mające na celu czyszczenie odzieży po jej ubrudzeniu (Dawne ludy nie wyrzucały ubrań po pierwszym założeniu. Zdarzało się nosić te same ubrania na zmianę, nawet po kilka, do kilkunastu miesięcy. Najbardziej zdesperowani przetrzymywali w szafach sztuki odzieży nawet grubo ponad rok)(")(.)
- Co za prymitywy! – krzyknął któryś z młodych mężczyzn(.) – Jak można było nosić cokolwiek dłużej niż kilka godzin i tego nie wyrzucić? Przecież są sklepy z odzieżą. Są pieniądze, wyobraźnia! Jak można tak się zapuszczać?
Stojący obok niego byli nie mniej oburzeni, czy wręcz obrzydzeni opisem eksponatu, jak i wszystkim(,) co się pod nim kryło, toteż bardzo szybko przeszli do następnej gabloty.
Szósta gablota dokonała psychicznego zniszczenia gości zwiedzających cyrk.
(")Kwitki zarobkowe. Wypłata, emerytura. Rachunki DO ZAPŁACENIA (w przeciwieństwie do dzisiejszego systemu, dawne ludy PŁACIŁY, a nie ODBIERAŁY należności za zużyte media(, - bez) oraz kredyty. Kredyt - termin nieznany. Kwitek nie wyjaśnia jego znaczenia)(.)
Kwota zarobkowa (ze) znalezionego przez archeologów kwitka: 1650zł. Za MIESIĄC maj. Ilość przepracowanych godzin: 200. Na TRZY zmiany.
Kwitek emerytalny. Kwota: 600 zł. Po przepracowaniu 47 lat życia. Po 200 godzinach pracy miesięcznie, siedem dni w tygodniu, na trzy zmiany.
Rachunek za prąd…
Rachunek za gaz...
Kwitek opłaty kredytu…(")(.)
Ludzie nie wiedzieli(,) jak to skomentować. Ich zarobki miesięczne sięgały kilkudziesięciu tysięcy (zł. - złotych.) Norma przepracowanych godzin na jednej zmianie, od 9.00 do 14.00(,) wynosiła czterdzieści godzin. Emerytura była dwukrotnie wyższa, do tego pakiet darmowych wycieczek po świecie, nowy samochód, wymiana sprzętu AGD, RTV, na całkiem nowe. Wiele innych drobnych prezentów za godne reprezentowanie klasy robotniczej, jak choćby złote, pamiątkowe zegarki, perskie dywany, czy skutery podniebne klasy A. Kredyt? Kwitek sugerował, że dawni ludzie pobierali pieniądze z banków, by potem oddawać je z nadwyżką. Po co? Dlaczego?
Opłacanie rachunków? A gdzie rząd? Gdzie wdzięczność (tym ludziom - dla tych ludzi) za ich niewiarygodnie ciężką pracę?
Stojący przy gablocie bez słowa wpatrywali się w eksponaty. Stali już od godziny, co chwilę przybywali nowi i smutnieli z sekundy na sekundę. Kiedy przygnębienie było już tak duże, że oczy robiły się tajemniczo wilgotne, a przełyk ściskało dziwne uczucie żalu(, (o)bserwatorzy koszmaru przechodzili do kolejnej gabloty, poważnie bojąc się(,) co ona może kryć(, - bez) po tak mrocznej poprzedniej.
Akt zgonu. Przeciętna długość życia człowieka dawnych czasów. Mężczyźni - 71 lat, kobiety - 80 lat.
Dołączony dokument stwierdzał, że Walery Nowak urodził się w 1930 roku, a zmarł w roku 2000. PO CIĘŻKIEJ CHOROBIE.
Nie byłoby człowieka, który nie upadłby na kolana przed gablotą w przerażeniu i (żalu - powt. daj goryczy). Oprócz Zenka. Ten stał jak pomnik, zagryzając wargi. Nie mógł się złamać. Nie chciał. A całym ciałem czuł, że jest coraz słabszy. Nie chciał wybuchnąć, bo bał się, że wtedy już nie byłby w stanie wrócić do normalności.
- Jak to możliwe? Mam sto lat, jeszcze pięćdziesiąt do emerytury! Nasza średnia to dwieście pięćdziesiąt i trzysta, a opieka zdrowotna przewyższa wszystko na ziemi! – krzyczała zrozpaczona widokiem eksponatu kobieta na klęczkach(.) – Jaka choroba? Dziś nikt przecież nie choruje dłużej niż kilka dni!
W dzisiejszym systemie wszystkie leki były za darmo. Niektóre wymyślano(,) zanim jeszcze pojawiała się choroba, którą miały leczyć. Od przeziębień, poprzez alergie, wirusy, aż po nowotwory, wszystko było leczone szybko i skutecznie. Armie specjalistów ustawiały się kolejkami do pacjentów, by nikomu nie stała się krzywda. Firmy farmaceutyczne działały na zasadzie wolontariatu. Najwybitniejsi lekarze, naukowcy, geniusze(,) pracowali całe życie, by wymyślić leki na wszystko, a ich prace finansowało państwo(, - bez) z podatków płaconych przez prowadzących punkty komercyjne.
A tutaj, kiedyś, ktoś umierał tak młodo? Po tak nędznym, biednym żywocie pełnym przepracowania i braku godności?
Zenek pozostawił lamentujących ludzi przy „żałobnej gablocie” i poszedł do kolejnej na miękkich nogach. Już z daleka słyszał śmiechy młodych ludzi trzymających się za ręce i pokazujących eksponat w gablocie palcami.
W gablocie numer osiem ustawiony był potężny kawał drzewa.
Drzewo? Zenek zdziwił się bardzo. Akurat drzewa wciąż istniały w Doskonałym Świecie. Coroczna akcja właścicieli korporacji(,) polegająca na masowym sadzeniu niezliczonych ilości lasów w miejscach, gdzie kiedyś stały małe, nieciekawe państewka(,) przynosiła niezwykłe efekty. Hektarów lasów poza wielkimi miastami nie sposób było zliczyć.
Podszedł bliżej, tak(, - bez) że od śmiechów rozbawionych ludzi rozbolały go uszy.
Usłyszał kolejne strzępki rozmów.
- Popatrz. A dziś wystarczy spojrzeć na siebie i albo wóz, albo przewóz. Kto miałby czas na takie coś – piszczała atrakcyjna czterdziestolatka do swojego chłopaka, mocno ściskając go za rękę.
- No tak. Żeby to dziś wyrazić (-) wystarczy kiwnąć. Na nic innego nie ma przecież czasu. Zresztą po co to? Kopulacja, pęd naprzód, zakupy i euforia w luksusie. Moja miła, wyobrażasz sobie, że robię coś takiego? – rżał chłopak.
- No co ty, zidiociałeś? W ogóle bym cię nie zrozumiała! Chyba bym uciekła(, - bez) albo zadzwoniła po lekarza od głowy. Nie no, spójrz raz jeszcze na ten opis – wrzeszczała rozchichotana panna.
Zenek rzucił odruchowo wzrokiem na opis, zanim oglądnął eksponat.
(")W dawnych, prymitywnych ludach, jeden ze sposobów wyrażania miłości. Uważany za bardzo romantyczny ( określenie na dzisiejszą miłość…()czy coś w tym rodzaju - skasuj spację po nawiasie, dodaj po wielokropku) często spotykany, choć zupełnie niezrozumiały(").
Zenek podniósł ostrożnie wzrok na eksponat, jakby wiedział(,) co zobaczy. Jakby nagle coś sobie uświadomił, doznał olśnienia.
Na grubym drzewie, jakimś ostrym narzędziem wyryte było niezdarnie serce przebite strzałą, a pod nim litery:

ZENEK KOCHA WANDĘ.

Cyrk zwany muzeum wyjechał z miasta (nader) pospiesznie. Wystawa wzbudziła tak wiele kontrowersji i mieszanych uczuć, że politycy(,) bojąc się o dalsze losy społeczeństwa(,) wygonili właścicieli atrakcji razem z ich namiotem.
Zenek wrócił do domu i postanowił, że już nigdy nie dopuści do tego, by cokolwiek sobie przypomnieć. Nigdy. Ból(,) jakiego doznał oglądając wystawę(,) był nie do zniesienia. Jeden z lekarzy przepisał mu pigułkę leczącą koszmary, majaki i wspomnienia. Zadziałała kojąco.
Zasnął z uśmiechem, niczym beztroski, wiecznie zadowolony z życia robot.


No to masz następną zabawkę, Sede. :vino:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

stary krab
Posty: 560
Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55

Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

#5 Post autor: stary krab » 12 maja 2012, 16:05

Zegarki, perskie dywany - a co to za futurystyczny szajs? Dopiero to mnie zaciekawiło:

Kod: Zaznacz cały

[u]skutery podniebne klasy A.[/u] 
iTuiTam zapytał:

Kod: Zaznacz cały

Ciekawe, czy mogło być inaczej?
Otóż bywa inaczej, właśnie przypomniała mi się jedna z opowieści z cyklu "Kobiety na krańcach świata". Z Kolumbii bodaj, nie jestem pewien. Mężczyzna nigdy nie był na umowie o pracę, żył prawdopodobnie sprzedając przechodniom "co się da". Nie odprowadzał nikomu żadnej składki, chyba że mafii, żeby my straganu nie rozwaliła. W jego świecie nie jest znane pojęcie emerytury. Dziadzio nadal siedzi (stać już nie może) przy czymś podobnym do stoliczka, na którym coś tam leży, czego jednak nikt nie potrzebuje. Czasem jednak ktoś litościwy za toto płaci, nawet nie zabiera. Jak u nas do kapelusza - też go nie zabiera, tylko rzuci grosz. I to miejsce przy ulicy jest jego domem starca, na koniec może nawet hospicjum.
Chyba jednak nie oddałbym swej emerytury za jego miejsce przy ministraganiku, na którym nie ma już żadnej rzeczy, którejby ktoś potrzebował. Jest to jednak niewątpliwie jakieś rozwiązanie alternatywne problemu "za co dożyć do śmierci'.

:smoker:

Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Cyrk

#6 Post autor: Sede Vacante » 14 maja 2012, 11:01

Wersja poprawiona kolejną korektą.
Zapraszam.
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”