Jeden z nowych pomysłów, trochę podpowiedziany przez żonę.
"Ten Zenek ma takie klawe życie, a jak on pracuje? Napisz coś o jego pracy".
Chwile się zastanawiałem czy to ma sens pisać o takich przyziemnych rzeczach jak Zenkowa praca, ale niech będzie.
I jego w końcu to musiało dopaść, więc...
Zenek idzie do pracy.
Poniedziałek, dzień pracy Zenka zaczynający się o 9.00, a kończący o 14.00.
Z reguły sumienny Zenek nie spóźniał się nigdy i nigdzie.
Nigdy i nigdzie.
Jednak dziś wstał o godzinie 10.00, z lekkim przejęciem stwierdzając, że tym razem punktualność nie wchodzi w grę. Spokojnie podszedł do marmurowego stołu, po czym wziął telefon satelitarny i zadzwonił do szefa.
Poinformował go, że niestety dziś będzie trochę później, bo odwiedziło go czternaście dziewic, które już nie chciały być dziewicami. A że nie chciały nimi być bardziej, niż się spodziewał, obdarowywanie ich swoją łaską potrwało nieco ponad zaplanowany czas.
Następnie odświeżył się w łazience o metrażu stu metrów kwadratowych, ubrał w ulubione ciuchy z oldschoolowej szkoły czasów zamierzchłych i zjadł przygotowane przez czternaście rozanielonych kobiet śniadanie. Cztery duże porcje omletu z truflami – tradycyjne śniadanie Zenka, do tego butelka Dom Perignon i pół pieczonego prosiaka na dokładkę. Zenek lubił dużo zjeść.
Wychodząc z domu, pomachał czternastu kobietom, które akurat zabierały się za sprzątanie, mycie naczyń, odkurzanie i pranie firanek. Zenek błagał, by dały sobie z tym spokój, wszak nie był typowym browarowym samcem potrzebującym kur domowych. Jednak jak inaczej podziękować mężczyźnie za półtora miliona orgazmów w ciągu nocy?
Wielokrotnych.
Kobiety uparły się, że właśnie tak się odwdzięczą, więc Zenek, nie spierając się długo, wyszedł z domu i swoim klasycznym Jaguarem pomknął w stronę rozdrabiarni granitu. Patrząc przez szybę zauważył, że w stronę miasta sunie ogromna chmura burzowa. Nie miał dziś ochoty na burzę. Zmierzył intruza srogim wzrokiem i burzowy stwór ostrożnie, choć szybciutko, ominął miasto.
Na parkingu, na którym zawsze było aż za dużo miejsca dla przyjeżdżąjących samochodów, Zenek wykręcił Jaguarem dla zabawy pięć kółek w miejscu, po czym zatrzymał się i wysiadł z auta.
Przy drzwiach fabryki już czekał szef.
– Ach, dzień dobry, panie Zenku! Jak noc? Ach tak, tak, nie pytam… – Niski, elegancko ubrany mężczyzna, pachnący najlepszymi perfumami, lekko pochylony, jakby kłaniał się Zenkowi, odebrał od niego kluczyki, by zaparkować w jeszcze lepszym miejscu dla Jaguara.
Zenek przebrał się w ubranie robocze składające się z jedwabnej koszuli, takich samych spodni i wygodnych kapci – bamboszy, po czym rozpoczął oficjalnie swój dzień pracy.
Najpierw skierował kroki ku drzewu piwnemu, na którym rosły zawsze idealnie schłodzone butelki z jego ulubionym napojem. Obok, jakoś przypadkiem, leżała paczka chipsów, toteż bardzo przydała się do zakąszenia piwa.
Koledzy obskoczyli Zenka z wielką ochotą na pouczającą rozmowę, gdy tylko wszedł do niewielkiego pomieszczenia. Zenek był bardzo szanowany w pracy, ze względu na swoją mądrość,a jednocześnie za to, że nigdy się nie wywyższał. Sympatyczny, ale nie uniżony. Twardy jak skała. Z poczuciem humoru, jakiego nie powstydziłby się nawet najznakomitszy polityk. Pomocny, gdy trzeba, wyrozumiały, zawsze służący radą i męskim wsparciem, gdyby któryś z mniej twardych kolegów postanowił zapłakać.
- Ach, Zenku, jak dobrze, że jesteś!
- Ach, Zenku, co u ciebie?
- Ach, Zenku, pogadajmy!
Zenek rozglądnął się po pomieszczeniu przygotowawczym, służącym do nabrania ochoty, by wypełniać swoje obowiązki zawodowe.
– Chłopaki. Mamy pięć godzin na rozmowę. Kawy bym się napił. Takiej…
– Ze śmietanką. Trzy łyżeczki cukru, ale mogę zrobić gorzką… – Szef stał za Zenkiem z gorącą kawą w porcelanowej filiżance, na porcelanowym spodeczku.
– Dziękuję, szefie. Co by pan beze mnie zrobił – odwdzięczył się Zenek komplementem. – Ok. Pora do roboty panowie.
Wziął do ręki pięćdziesięciokilogramowy młot, po czym poszedł na swoje stanowisko.
Granit, który należało dziś rozdrobnić, usypany był na wielkiej płaskiej podłodze. Zenek nigdy nie pytał, do czego właściwie on ma służyć. Był lojalny, robił swoje. Norma dzienna do rozdrobnienia to piętnaście ton, więc praca nie sprawiała mu żadnej trudności. Wręcz kochał tę robotę.
Na ścianie, wysoko, by góry granitu nie zasłaniały widoku, zawieszony był stucalowy monitor. Zenek wziął do ręki spis hitów na dzisiejszy dzień i naciskając przycisk wyboru, uruchomił prezentację Rambo dwa i pół miliona.
– To co, twardzielu? Spróbujemy się? – rzucił żartem w stronę monitora, na którym wielki komandos właśnie pacyfikował kolejną galaktykę laserowym karabinem .
Młot w rękach najwłaściwszego faceta do tej roboty zaczął wirować w kółko, tańczyć w powietrzu, raz po raz uderzając w wielkie kawałki granitu. To w górę, to w dół, w górę, w dół, raz po raz spełniał swoją misję. Odłamki w oczach zmieniały się w szarawą mąkę, a uważni słuchacze mogliby nawet wychwycić cichuteńkie błagania skały o litość.
Zenek nigdy nie pracował bez pogwizdywania sobie ulubionych melodyjek.
Gwizdał więc utwory Bacha, Beethovena, Mozarta, Szopena, a kiedy znudził mu się klimat muzyki poważnej, przeszedł do deathmetalowych kawałków.
Wszystko na jednym oddechu. Zenek był mistrzem pogwizdywania.
Po rozdrobnieniu siedmiu ton materiału postanowił odpocząć. Nie żeby się zmęczył, po prostu nie chciał skończyć za wcześnie. Bo po co?
Szef akurat przechodził bokiem z wielkim fotelem na plecach, wypełnionym puchem i obszytym czerwonym aksamitem.
– O, panie Zenku, skoro już niosę ten fotel, może pan usiądzie na nim, odpocznie? A i tak zapomniałem, po co i gdzie go ze sobą noszę.
Zenek kiwnął głową na zgodę, po czym usiadł na fotelu pozostawionym przez zabieganego szefa.
Drzewo z piwem podeszło do niego, by nie wstając już, mógł zerwać sobie kolejną butelkę złocistego, chłodnego płynu.
Rozglądając się dookoła, podniósł z ziemi malutki kawałeczek granitu i od niechcenia zaczął w nim rzeźbić przy pomocy paznokcia. Nie spostrzegł nawet, kiedy minęła godzina. Odstawił na oparcie fotela gotową miniaturę Koloseum i zabrał się z powrotem do pracy.
Po dwóch godzinach cała norma granitu była rozdrobniona na tak zwaną „mąkę”. Pozostała jeszcze godzina do skończenia dzisiejszej zmiany, więc wszyscy pracownicy rozdrabiarni usiedli w kółku przy rozpalonym na hali ognisku, by porozmawiać o rzeczach ważnych, mniej ważnych i zwykłych pierdołach. Trochę fizyki jądrowej, mechaniki kwantowej, rozmowy o gospodarce, astronomii, chemii, biologii. Potem omawianie wpływu postępu cywilizacji na liczebność drobnoustrojów, stosunek cywilizacji pozaziemskich do wciąż taniejącego paliwa i podobne, przyziemne tematy.
Z racji, że pracownikom w końcu zabrakło tematów do rozmów, postanowili powtórzyć poprzednie w siedmiu obcych językach, a na końcu w prastarym języku migowym.
Po godzinie wyczerpującej rozmowy szef podczołgał się do swoich podwładnych, by nie spłoszyć ich zbyt donośnym krokiem, i grzecznie wyszeptał:
– Panowie, już czternasta.
– A tak, tak, idziemy, szefie. To co, za dwie minuty na parkingu? – zapytał Zenek. - Oczywiście, tradycyjnie.
Pracownicy po kolei podchodzili do szefa stojącego już na zewnątrz i wręczali mu kluczyki do samochodów. Szef biegł w miejsca, w których stały(,) i natychmiast podjeżdżał samochodami, oddając kluczyki z powrotem.
– Panie Zenku, w pana przypadku pozwoliłem sobie umyć i odkurzyć Jaguara. Wymieniłem też olej i założyłem na lusterku drzewko o zapachu sukcesu. Mam nadzieję, że się pan nie gniewa?
– Skąd, proszę szefa. Dziękuję i następnego razu.
– Ach, byłbym zapomniał, panie Zenku. To Koloseum, które pan wyrzeźbił…
– Tak?
– Wysłałem je na błyskawiczny, międzynarodowy konkurs sztuki absolutnej. Gratuluję.
Zajął pan pierwsze miejsce.
Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Zenek jedzie do pracy
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
-
- Posty: 3258
- Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
- Lokalizacja: Dębica
Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Zenek jedzie do pracy
Ostatnio zmieniony 14 maja 2012, 10:59 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."
W. Broniewski - "Mannlicher"
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."
W. Broniewski - "Mannlicher"
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Zenek jedzie do p
Zwykły dzień pracy szczęściarza Zenka. 
Cóż, wiele razy powtarzałam, że lepiej w kamieniołomie pracować, niż dzieci uczyć.
Teraz się tylko utwierdziłam w tym przekonaniu.
Jak zwykle trochę błędów - wyciągnę je za uszy niebawem.


Cóż, wiele razy powtarzałam, że lepiej w kamieniołomie pracować, niż dzieci uczyć.
Teraz się tylko utwierdziłam w tym przekonaniu.

Jak zwykle trochę błędów - wyciągnę je za uszy niebawem.



Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Zenek jedzie do p
Dobre, szczególnie tego szefa Zenkowi pozadrościć, no i... tych czternastu dziewic.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Zenek jedzie do p
Korektę zapewne już dostałeś, Sede, więc jak poprawisz, to wymień tekst gwoli zrobienia większej frajdy z czytania następnym czytelnikom.Miladora pisze:wyciągnę je za uszy niebawem.


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
-
- Posty: 3258
- Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
- Lokalizacja: Dębica
Re: Z cyklu "Opowieści niezdiagnozowane" - Zenek jedzie do p
Wersja poprawiona kolejną korektą, zapraszam do czytania ciekawych, chętnych.
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."
W. Broniewski - "Mannlicher"
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."
W. Broniewski - "Mannlicher"