Ciotka Jula, aneks do wiersza
-
- Posty: 413
- Rejestracja: 06 lis 2011, 22:15
Ciotka Jula, aneks do wiersza
Ciotka Jula, matka dwojga dzieci, została zaraz na początku wojny wywieziona na roboty do Niemiec. Powróciła w roku 45, podtrzymując się na duchu myślą o dzieciach, która towarzyszyła jej, kiedy brnąc po kostki w niemieckim błocie myślała o polskich burakach, jednak w domu oczekiwała na nią niespodzianka.
Dzieci nie poznały matki w wychudzonej kobiecie o pooranej zmarszczkami twarzy i uciekły z krzykiem od jej wyciągniętych rąk, aby schować się za plecami ciotki Hali.
- Przywykną – pocieszała ją dawna przyjaciółka, ale dzieci uznawały jedynie ciotkę Halę. Odsuwały od siebie talerze z gotowanym przez matkę rosołem, uchylały się, gdy chciała pogłaskać po głowie jedno czy drugie.
Po trzech miesiącach bezskutecznych prób ciotka Jula wyjęła ze swojego łóżka siennik i zaciągnęła go do stodoły, gdzie pod samym dachem urządziła sobie kąt.
Początkowo przychodziła jeszcze do kuchni, aby przygotować dzieciom kromki grubo posmarowane smalcem, ale zastawszy raz, drugi, i trzeci poczęstunek nietknięty - zrezygnowała.
O tym, że jeszcze żyje świadczyły wiszące na sznurku kretonowe sukienki lub powłoczki na poduszki, a i one zaczęły pojawiać się coraz rzadziej.
Ciotka Jula spędzała całe dni na lokalnym targowisku sprzątając końskie jabłka i opowiadając nieznajomym i tym, jak wspaniałe i kochające ma dzieci. Kiedy targ dobiegał końca ciotka Jula zbierała pozostawione przez przekupki jabłka i gruszki, zawijała je w chustkę i zanosiła do domu. Układała je rzędem na parapecie podglądając przez szparę w deskach, czy dzieci zauważą jej dary.
Po pewnym czasie zasypiała z czołem opartym o ścianę stodoły, a jabłka i gruszki lądowały za oborą, na stercie gnoju, gdzie obsiadały je zwabione słodyczą soku osy.
Jesienią ciotka Jula znalazła w polu kota. Był to kociak z letniego miotu, zdrowy i tłusty, najwidoczniej zabłąkał się powodowany ciekawością i poszedł za chudą łydką ciotki Juli aż do stodoły.
Tam ciotka Jula przytuliła go mocno do siebie i nadała mu imię, jakie nosił jej syn.
Od tej pory zasypiała z kotem w ramionach śpiewając mu wszystkie kołysanki, jakich nie zdążyła zaśpiewać swoim dzieciom i opowiadała wszystkie bajki, jakich nie chciały słuchać jej dzieci.
Kot odprowadzał ją do skraju drogi, kiedy szła na targ i czekał aż do jej powrotu i trwało to tak długo, dopóki lokalny szewc nie uznał, że lśniące futro zwierzaka wspaniale nadaje się na czapkę.
Ciotka Jula szukała swojego ulubieńca aż do dnia, kiedy spadł pierwszy śnieg i dała za wygraną.
Weszła na swoje pięterko, owinęła się kraciastą chustą i uporczywie odmawiała jedzenia.
- Może ty jej zaniesiesz – prosiła ciotka Hala podając córce ciotki Juli miskę rosołu, ale dziewczynka nie miała ochoty na spotkanie z tą dziwną kobietą, która uważała się za jej matkę.
Podobnie syn uciekał na najmniejszą nawet wzmiankę o wizycie na pięterku, rozczochrana, chuda kobieta o płaskiej piersi i ubraniu pachnącym nawozem śniła mu się po nocach jeszcze przez wiele, wiele lat.
Pewnego ranka ciotka Hala nalała do emaliowanego garnuszka gorącej kawy i parząc sobie palce wspięła się po drabinie. Postawiła garnuszek na słomie i uniosła głowę.
Tuż na wysokości jej oczu, kilka centymetrów nad ziemią wisiały brudne stopy ciotki Juli, płaskie, o spękanych, zrogowaciałych piętach i wrośniętych w skórę, zakrzywionych paznokciach.
Ciotkę Julę pochowano na skraju cmentarza, w trumnie z nieheblowanych desek, pastor chuchając w dłonie odmówił krótką modlitwę za zmarłych i – jako, że nie wiadomo było, co tak naprawdę o zmarłej powiedzieć szybko zakończył ceremonię.
Grób ciotki Juli zapadł się na wiosnę i niepielęgnowany zarósł zielskiem, zanim jednak to nastąpiło dzieci z W. opowiadały sobie szeptem o kocich śladach na śniegu na grobie wisieluchy.
Dzieci nie poznały matki w wychudzonej kobiecie o pooranej zmarszczkami twarzy i uciekły z krzykiem od jej wyciągniętych rąk, aby schować się za plecami ciotki Hali.
- Przywykną – pocieszała ją dawna przyjaciółka, ale dzieci uznawały jedynie ciotkę Halę. Odsuwały od siebie talerze z gotowanym przez matkę rosołem, uchylały się, gdy chciała pogłaskać po głowie jedno czy drugie.
Po trzech miesiącach bezskutecznych prób ciotka Jula wyjęła ze swojego łóżka siennik i zaciągnęła go do stodoły, gdzie pod samym dachem urządziła sobie kąt.
Początkowo przychodziła jeszcze do kuchni, aby przygotować dzieciom kromki grubo posmarowane smalcem, ale zastawszy raz, drugi, i trzeci poczęstunek nietknięty - zrezygnowała.
O tym, że jeszcze żyje świadczyły wiszące na sznurku kretonowe sukienki lub powłoczki na poduszki, a i one zaczęły pojawiać się coraz rzadziej.
Ciotka Jula spędzała całe dni na lokalnym targowisku sprzątając końskie jabłka i opowiadając nieznajomym i tym, jak wspaniałe i kochające ma dzieci. Kiedy targ dobiegał końca ciotka Jula zbierała pozostawione przez przekupki jabłka i gruszki, zawijała je w chustkę i zanosiła do domu. Układała je rzędem na parapecie podglądając przez szparę w deskach, czy dzieci zauważą jej dary.
Po pewnym czasie zasypiała z czołem opartym o ścianę stodoły, a jabłka i gruszki lądowały za oborą, na stercie gnoju, gdzie obsiadały je zwabione słodyczą soku osy.
Jesienią ciotka Jula znalazła w polu kota. Był to kociak z letniego miotu, zdrowy i tłusty, najwidoczniej zabłąkał się powodowany ciekawością i poszedł za chudą łydką ciotki Juli aż do stodoły.
Tam ciotka Jula przytuliła go mocno do siebie i nadała mu imię, jakie nosił jej syn.
Od tej pory zasypiała z kotem w ramionach śpiewając mu wszystkie kołysanki, jakich nie zdążyła zaśpiewać swoim dzieciom i opowiadała wszystkie bajki, jakich nie chciały słuchać jej dzieci.
Kot odprowadzał ją do skraju drogi, kiedy szła na targ i czekał aż do jej powrotu i trwało to tak długo, dopóki lokalny szewc nie uznał, że lśniące futro zwierzaka wspaniale nadaje się na czapkę.
Ciotka Jula szukała swojego ulubieńca aż do dnia, kiedy spadł pierwszy śnieg i dała za wygraną.
Weszła na swoje pięterko, owinęła się kraciastą chustą i uporczywie odmawiała jedzenia.
- Może ty jej zaniesiesz – prosiła ciotka Hala podając córce ciotki Juli miskę rosołu, ale dziewczynka nie miała ochoty na spotkanie z tą dziwną kobietą, która uważała się za jej matkę.
Podobnie syn uciekał na najmniejszą nawet wzmiankę o wizycie na pięterku, rozczochrana, chuda kobieta o płaskiej piersi i ubraniu pachnącym nawozem śniła mu się po nocach jeszcze przez wiele, wiele lat.
Pewnego ranka ciotka Hala nalała do emaliowanego garnuszka gorącej kawy i parząc sobie palce wspięła się po drabinie. Postawiła garnuszek na słomie i uniosła głowę.
Tuż na wysokości jej oczu, kilka centymetrów nad ziemią wisiały brudne stopy ciotki Juli, płaskie, o spękanych, zrogowaciałych piętach i wrośniętych w skórę, zakrzywionych paznokciach.
Ciotkę Julę pochowano na skraju cmentarza, w trumnie z nieheblowanych desek, pastor chuchając w dłonie odmówił krótką modlitwę za zmarłych i – jako, że nie wiadomo było, co tak naprawdę o zmarłej powiedzieć szybko zakończył ceremonię.
Grób ciotki Juli zapadł się na wiosnę i niepielęgnowany zarósł zielskiem, zanim jednak to nastąpiło dzieci z W. opowiadały sobie szeptem o kocich śladach na śniegu na grobie wisieluchy.