Dzieje pewnej nocy
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Dzieje pewnej nocy
Noc w porównaniu z dniem ma tę
przewagę, że podkreśla wszelkie
podobieństwa, a zaciera różnice.
Dzieje pewnej nocy
To naprawdę miała być super impreza. Nie każdego dnia bowiem człowiek dostaje się na studia, choćby tym człowiekiem była tylko własna siostra. Ja na szczęście nie musiałem się włączać. Jako próżniak i obibok mogłem stać z boku i spokojnie patrzeć na cały ten galimatias związany z przygotowaniami do Wielkiej Inicjacji.
Muszę przyznać, że ekipa Siostruni działała sprawnie. Już od rana zrobił się ruch w interesie i co chwilę ktoś przybiegał z butelką pod pachą, a Siostra z uśmiechem Kota z Cheshire ładowała to wszystko do pianina.
„I kto by przypuszczał, że ten mebel jest taki pojemny...” – pomyślałem, zaglądając przez szparę.
Wczesnym popołudniem bateria była gotowa do rozładowania. Siostra krzątała się po kuchni, Wujo śpiewał w łazience, Matka wróciła właśnie z pracy i nawet ja, usiłując jak najmniej plątać im się pod nogami, rąbnąłem tylko parę kanapek. Mam styl. Potem usłyszałem niewyraźny głos Siostry i na palcach podszedłem pod pokój. Zajrzałem. Przed pianinem stała Matka z zatroskaną twarzą i w milczeniu przyglądała się szeregowi butelek, poruszając wargami. Liczyła?
– O, jasny... – szepnąłem do siebie.
Siostra usiłowała nie wyglądać na speszoną, chociaż z trudem jej to wychodziło. W końcu Matka zdecydowała się przerwać milczenie.
– Myślisz, że to wystarczy? – spytała w zadumie.
Zatkało mnie. Nasza Matka? Nasza Niepijąca Żywicielka? Pyta, czy to wystarczy?! Przecież tym można było upić stado słoni!!!
– Właściwie… to nie wiem... – wykrztusiła Siostra.
Ją widać też zatkało.
– No to skocz, kup jeszcze ze dwie butelki, to zrobię wam poncz – zaproponowała Matka i sięgnęła po pieniądze.
Siostrunię momentalnie odblokowało.
– Stary, chodź ze mną, bądź człowiekiem – poprosiła, jak na nią, to aż podejrzanie grzecznie.
Czemu nie? Mogłem pójść. W domu i tak nie było nic innego do roboty.
Wyszliśmy więc w niezmąconej przyjaźni.
– Jeszcze tylko po taśmy i wracamy – powiedziała po drodze.
Nawet nie pytałem, kto będzie je niósł. To zapewne ustalono jeszcze przed moim urodzeniem.
Załadowała mnie jak dromadera. Pod sufit. I poszliśmy. A potem stało się coś, o czym do dzisiaj jeszcze myślę z szacunkiem i podziwem. Wywaliła się na schodach. Mało tego. Zjechała na łeb, na szyję, aż na drugi podest. I to z butelkami w rękach!
„O, Dżizus! – jęknąłem w duchu. – Chyba będzie stypa...”.
I oniemiałem! Siostrunia wstała, jakby nigdy nic, i spoglądając w górę, zapytała gniewnie: – Czego się tak gapisz?! Złaź!
Zacząłem schodzić ostrożnie, żeby nie przejechać się na tym potłuczonym szkle, a wtedy do mojej opóźnionej w rozwoju świadomości dotarł bardzo prosty fakt. Szkła nie było!
Nie wierzyłem własnym oczom. Zerknąłem w dół na Siostrę. Stała sobie spokojnie, ściskając czule te dwie butelki wina.
– Teraz już wiem, czemu dostałaś się na ten pieprzony AWF – stwierdziłem z respektem.
Wróciliśmy cali i zdrowi, a Rodzina w uznaniu powagi sytuacji postanowiła dyskretnie się wynieść. Matka do krewnych, których na szczęście mieliśmy bez liku, a Wujo w sobie tylko znane rejony. Przed wyjściem wypili z nami kielicha i poszli. Ludzi zebrało się już od groma. Jak na Niepijącą Żywicielkę, to muszę przyznać, że Matce udał się ten poncz. Siostrunia szybko zaczęła mieć w czubie i przestała kontrolować sytuację. To znaczy mnie. W ten sposób mogłem zorganizować własną imprezę i natychmiast z tego skorzystałem.
Też zacząłem mieć w czubie. Tak więc na nasze, przepraszam, Siostruni party, dostało się nagle mnóstwo różnych, ledwo znanych znajomych, z których każdy dodatkowo przywlókł jeszcze kogoś. Paru Tymczasowych przypięło się do bufetu, dwie Chwilówki zamknęły się w sypialni, gdzie, jak się potem okazało, przymierzały biżuterię Matki (wiem dobrze, bo na drugi dzień Siostrunia latała, żeby ją odzyskać), ileś tam par kłębiło się w ciemnym gabinecie, tańcząc, a może i nie tańczyli, choć muzyka waliła po uszach, a Najlepszy Przyjaciel Obecnego mojej Siostry zabarykadował się w łazience, płacząc.
– Stary, ratuj! – jęknął Obecny.
– Ja?! To ona jest na AWF-ie. Niech lezie po gzymsie.
– Ona jest wlana! A mnie się chce sikać!
Trudno. Wylazłem na balkon. Balustrada-dwa-okna-gzyms-jak-autostrada... Łatwo poszło. Tylko, kurwa, okno było zamknięte!
Przelazłem z powrotem. Poszło jeszcze łatwiej.
– Nie da rady, stary. Wyważamy… – powiedziałem do Obecnego.
Obecny zgodził się ochoczo. Jasne, nie jego drzwi. W korytarzu ustawiła się kolejka do sikania. Nawet Tymczasowi odpięli się od bufetu. To były mocne drzwi. Przedwojenne. Były...
Na szczęście Wujo zawsze lubił majsterkowanie, tak więc do dzisiaj nie wiem, czy przypadkiem nie dostarczyłem mu swoistej frajdy, ponieważ w domu już od dawna nie było niczego do naprawy. W każdym razie nie powiedział ani słowa.
Wdarliśmy się do łazienki. Najlepszy spał w najlepsze z głową na sedesie. Dał się wywlec bez protestu i Obecny z ulgą zmonopolizował przybytek. Reszta rozlazła się po pokojach. Chyba tańczyli, bo muzyka nadal waliła po uszach. Zresztą nie chciało mi się sprawdzać. Wypiłem parę kielichów i niespodziewanie ogarnął mnie romantyczny nastrój. Znalazłem się na kanapie. Też takiej przedwojennej, z oparciem. A może już powojennej? Wszystko mi się pomieszało. Obok siedziała dziewczyna. Nawet całkiem ładna, o ile mogłem rozróżnić w ciemnościach.
– Stara, ja się jeszcze nigdy nie całowałem! – jęknąłem w przypływie uczucia i... zamarłem!
– Spadaj, ty kretynie! – powiedziała moja Siostra i wywiało mnie z szybkością kosmolotu.
Musiałem się pocieszyć. Wziąłem flachę i wylazłem na gzyms po drugiej stronie. Tam był taki załomek, bardzo wygodny, chyba że patrzyło się na dół. Nie patrzyłem. Usiadłem, zaparłem się nogą i pociągnąłem z flachy. Tak mnie znalazł Dobry Przyjaciel Najlepszego i postanowił przyłączyć się do mnie. Nie wiem, jak wróciliśmy, w każdym razie Siostrunia uznała mnie za eksperta i posłała po pościel. Tym razem to sypialnia została zamknięta, w środku nie było nikogo, a klucz ulotnił się w sobie tylko wiadomy sposób. Całą wieczność łaziłem po gzymsach. Nawet wytrzeźwiałem częściowo, a przynajmniej na tyle, że znowu mogłem się napić. No i ścięło mnie. Przyśnił mi się gzyms, gzyms zmienił się w huśtawkę, huśtawka w karuzelę, zrobiło mi się niedobrze i poleciałem jak wystrzelony z procy... Dobiegłem, otworzyłem, zdążyłem!
Bladym świtem obudził mnie Jego Wysokość Kac.
– Dżizus! – Poderwało mnie na nogi. – Ale musiałem napaskudzić!
Katapultowałem się z fotela i lu...! Zamurowało mnie kompletnie. Nic! Czysto. Pusto. Zero śladów! Siostrunia sprzątnęła? Nie ona!
No i znowu łaziłem jak głupi. Otwierałem drzwi, szafy i szafki... Zajrzałem do spiżarni, do skrzynki na pościel, do lodówki, na półki z butami... Uchyliłem wszystko, co można było uchylić... i nic! Nie sprawdziłem tylko jednej rzeczy. Do głowy by mi nie przyszło...
Ale o tym dowiedziałem się później. Po paru dniach.
Zegar stanął. Taki duży, szafkowy, wyższy ode mnie.
Wujo wziął kluczyk, otworzył drzwiczki… i reszta jest milczeniem.
Nie poszedłem na studia. Z obawy, że mógłbym się dostać.
Czasem staję pod domem i patrzę na gzyms. Fakt – jest jak autostrada.
Tylko, że co ja wtedy byłem?!
Mrówka?!
przewagę, że podkreśla wszelkie
podobieństwa, a zaciera różnice.
Dzieje pewnej nocy
To naprawdę miała być super impreza. Nie każdego dnia bowiem człowiek dostaje się na studia, choćby tym człowiekiem była tylko własna siostra. Ja na szczęście nie musiałem się włączać. Jako próżniak i obibok mogłem stać z boku i spokojnie patrzeć na cały ten galimatias związany z przygotowaniami do Wielkiej Inicjacji.
Muszę przyznać, że ekipa Siostruni działała sprawnie. Już od rana zrobił się ruch w interesie i co chwilę ktoś przybiegał z butelką pod pachą, a Siostra z uśmiechem Kota z Cheshire ładowała to wszystko do pianina.
„I kto by przypuszczał, że ten mebel jest taki pojemny...” – pomyślałem, zaglądając przez szparę.
Wczesnym popołudniem bateria była gotowa do rozładowania. Siostra krzątała się po kuchni, Wujo śpiewał w łazience, Matka wróciła właśnie z pracy i nawet ja, usiłując jak najmniej plątać im się pod nogami, rąbnąłem tylko parę kanapek. Mam styl. Potem usłyszałem niewyraźny głos Siostry i na palcach podszedłem pod pokój. Zajrzałem. Przed pianinem stała Matka z zatroskaną twarzą i w milczeniu przyglądała się szeregowi butelek, poruszając wargami. Liczyła?
– O, jasny... – szepnąłem do siebie.
Siostra usiłowała nie wyglądać na speszoną, chociaż z trudem jej to wychodziło. W końcu Matka zdecydowała się przerwać milczenie.
– Myślisz, że to wystarczy? – spytała w zadumie.
Zatkało mnie. Nasza Matka? Nasza Niepijąca Żywicielka? Pyta, czy to wystarczy?! Przecież tym można było upić stado słoni!!!
– Właściwie… to nie wiem... – wykrztusiła Siostra.
Ją widać też zatkało.
– No to skocz, kup jeszcze ze dwie butelki, to zrobię wam poncz – zaproponowała Matka i sięgnęła po pieniądze.
Siostrunię momentalnie odblokowało.
– Stary, chodź ze mną, bądź człowiekiem – poprosiła, jak na nią, to aż podejrzanie grzecznie.
Czemu nie? Mogłem pójść. W domu i tak nie było nic innego do roboty.
Wyszliśmy więc w niezmąconej przyjaźni.
– Jeszcze tylko po taśmy i wracamy – powiedziała po drodze.
Nawet nie pytałem, kto będzie je niósł. To zapewne ustalono jeszcze przed moim urodzeniem.
Załadowała mnie jak dromadera. Pod sufit. I poszliśmy. A potem stało się coś, o czym do dzisiaj jeszcze myślę z szacunkiem i podziwem. Wywaliła się na schodach. Mało tego. Zjechała na łeb, na szyję, aż na drugi podest. I to z butelkami w rękach!
„O, Dżizus! – jęknąłem w duchu. – Chyba będzie stypa...”.
I oniemiałem! Siostrunia wstała, jakby nigdy nic, i spoglądając w górę, zapytała gniewnie: – Czego się tak gapisz?! Złaź!
Zacząłem schodzić ostrożnie, żeby nie przejechać się na tym potłuczonym szkle, a wtedy do mojej opóźnionej w rozwoju świadomości dotarł bardzo prosty fakt. Szkła nie było!
Nie wierzyłem własnym oczom. Zerknąłem w dół na Siostrę. Stała sobie spokojnie, ściskając czule te dwie butelki wina.
– Teraz już wiem, czemu dostałaś się na ten pieprzony AWF – stwierdziłem z respektem.
Wróciliśmy cali i zdrowi, a Rodzina w uznaniu powagi sytuacji postanowiła dyskretnie się wynieść. Matka do krewnych, których na szczęście mieliśmy bez liku, a Wujo w sobie tylko znane rejony. Przed wyjściem wypili z nami kielicha i poszli. Ludzi zebrało się już od groma. Jak na Niepijącą Żywicielkę, to muszę przyznać, że Matce udał się ten poncz. Siostrunia szybko zaczęła mieć w czubie i przestała kontrolować sytuację. To znaczy mnie. W ten sposób mogłem zorganizować własną imprezę i natychmiast z tego skorzystałem.
Też zacząłem mieć w czubie. Tak więc na nasze, przepraszam, Siostruni party, dostało się nagle mnóstwo różnych, ledwo znanych znajomych, z których każdy dodatkowo przywlókł jeszcze kogoś. Paru Tymczasowych przypięło się do bufetu, dwie Chwilówki zamknęły się w sypialni, gdzie, jak się potem okazało, przymierzały biżuterię Matki (wiem dobrze, bo na drugi dzień Siostrunia latała, żeby ją odzyskać), ileś tam par kłębiło się w ciemnym gabinecie, tańcząc, a może i nie tańczyli, choć muzyka waliła po uszach, a Najlepszy Przyjaciel Obecnego mojej Siostry zabarykadował się w łazience, płacząc.
– Stary, ratuj! – jęknął Obecny.
– Ja?! To ona jest na AWF-ie. Niech lezie po gzymsie.
– Ona jest wlana! A mnie się chce sikać!
Trudno. Wylazłem na balkon. Balustrada-dwa-okna-gzyms-jak-autostrada... Łatwo poszło. Tylko, kurwa, okno było zamknięte!
Przelazłem z powrotem. Poszło jeszcze łatwiej.
– Nie da rady, stary. Wyważamy… – powiedziałem do Obecnego.
Obecny zgodził się ochoczo. Jasne, nie jego drzwi. W korytarzu ustawiła się kolejka do sikania. Nawet Tymczasowi odpięli się od bufetu. To były mocne drzwi. Przedwojenne. Były...
Na szczęście Wujo zawsze lubił majsterkowanie, tak więc do dzisiaj nie wiem, czy przypadkiem nie dostarczyłem mu swoistej frajdy, ponieważ w domu już od dawna nie było niczego do naprawy. W każdym razie nie powiedział ani słowa.
Wdarliśmy się do łazienki. Najlepszy spał w najlepsze z głową na sedesie. Dał się wywlec bez protestu i Obecny z ulgą zmonopolizował przybytek. Reszta rozlazła się po pokojach. Chyba tańczyli, bo muzyka nadal waliła po uszach. Zresztą nie chciało mi się sprawdzać. Wypiłem parę kielichów i niespodziewanie ogarnął mnie romantyczny nastrój. Znalazłem się na kanapie. Też takiej przedwojennej, z oparciem. A może już powojennej? Wszystko mi się pomieszało. Obok siedziała dziewczyna. Nawet całkiem ładna, o ile mogłem rozróżnić w ciemnościach.
– Stara, ja się jeszcze nigdy nie całowałem! – jęknąłem w przypływie uczucia i... zamarłem!
– Spadaj, ty kretynie! – powiedziała moja Siostra i wywiało mnie z szybkością kosmolotu.
Musiałem się pocieszyć. Wziąłem flachę i wylazłem na gzyms po drugiej stronie. Tam był taki załomek, bardzo wygodny, chyba że patrzyło się na dół. Nie patrzyłem. Usiadłem, zaparłem się nogą i pociągnąłem z flachy. Tak mnie znalazł Dobry Przyjaciel Najlepszego i postanowił przyłączyć się do mnie. Nie wiem, jak wróciliśmy, w każdym razie Siostrunia uznała mnie za eksperta i posłała po pościel. Tym razem to sypialnia została zamknięta, w środku nie było nikogo, a klucz ulotnił się w sobie tylko wiadomy sposób. Całą wieczność łaziłem po gzymsach. Nawet wytrzeźwiałem częściowo, a przynajmniej na tyle, że znowu mogłem się napić. No i ścięło mnie. Przyśnił mi się gzyms, gzyms zmienił się w huśtawkę, huśtawka w karuzelę, zrobiło mi się niedobrze i poleciałem jak wystrzelony z procy... Dobiegłem, otworzyłem, zdążyłem!
Bladym świtem obudził mnie Jego Wysokość Kac.
– Dżizus! – Poderwało mnie na nogi. – Ale musiałem napaskudzić!
Katapultowałem się z fotela i lu...! Zamurowało mnie kompletnie. Nic! Czysto. Pusto. Zero śladów! Siostrunia sprzątnęła? Nie ona!
No i znowu łaziłem jak głupi. Otwierałem drzwi, szafy i szafki... Zajrzałem do spiżarni, do skrzynki na pościel, do lodówki, na półki z butami... Uchyliłem wszystko, co można było uchylić... i nic! Nie sprawdziłem tylko jednej rzeczy. Do głowy by mi nie przyszło...
Ale o tym dowiedziałem się później. Po paru dniach.
Zegar stanął. Taki duży, szafkowy, wyższy ode mnie.
Wujo wziął kluczyk, otworzył drzwiczki… i reszta jest milczeniem.
Nie poszedłem na studia. Z obawy, że mógłbym się dostać.
Czasem staję pod domem i patrzę na gzyms. Fakt – jest jak autostrada.
Tylko, że co ja wtedy byłem?!
Mrówka?!
Re: Dzieje pewnej nocy
Na ogół nie czytam prozy internetowej. Ma tę wadę w przeciwieństwie do wierszy, że zabiera dużo czasu. Znalazlem po drodze pare fajnych detali, jak choćby ten dromader, ale zachwycony nie jestem. Język i sytuacje przypominają mi klimat zaczerpnięty żywcem ze strony "yafud". Prymitywna, nieco ordynarna młodzieńcza popijawa i właściwie nic wiecej.
Jakoś mi nie do śmiechu.
Pewnie dlatego żem Gorzki Dziad.

Jakoś mi nie do śmiechu.
Pewnie dlatego żem Gorzki Dziad.

- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Dzieje pewnej nocy
Faktycznie, czytanie prozy zabiera sporo czasu...Gorzki Dziad pisze:w przeciwieństwie do wierszy, że zabiera dużo czasu.
Dzięki więc, że przeczytałeś, Dziaduś.

Nie mam pojęcia, co to jest.Gorzki Dziad pisze:klimat zaczerpnięty żywcem ze strony "yafud"
Tu muszę zaoponować - nie jest "nieco ordynarna", nie jest w ogóle ordynarna, i nie miała taka być.Gorzki Dziad pisze: Prymitywna, nieco ordynarna młodzieńcza popijawa
Prymitywna?

Przypomnij sobie dawne prywatki. Może w odczuciu dorosłych były i prymitywne, ale nie wyglądały jednak tak, jak dzisiejsze rozbuchane popijawy z trawką w tle. Drobne ekscesy typu pozamykanych drzwi, to małe piwo.
Chciałam wydobyć trochę humoru sytuacyjnego z takiej zabawy z okazji przyjęcia na studia, ale widać mi się nie udało, skoro potraktowałeś tekst śmiertelnie poważnie.

No to zdrowie

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Dzieje pewnej nocy
aaa, fajne!!! Na prywatki nie chadzałam, bo bym po takiej imprezie chyba musiała spać na wycieraczce albo kątem u sąsiadów, ale przypominam sobie pewnego Sylwestra już w czasiech studenckich, kiedy to awaryjnie przyprowadzona przez kogoś dziewczyna ufiksowała się, że jest archaniołem i chłopstwo musiało ją ściągać z balkoniku na czwartym piętrze XIX-wiecznej kamienicy...Byłyż czasy...
poczytałam, uśmiałam się serdecznie, wyobraziłam sobie tego nabombionego Młodego, łażącego tam i sam po gzymsach...
I moc uśmiechów posyłam, i serdeczności
Ewa



poczytałam, uśmiałam się serdecznie, wyobraziłam sobie tego nabombionego Młodego, łażącego tam i sam po gzymsach...




I moc uśmiechów posyłam, i serdeczności
Ewa
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Dzieje pewnej nocy
No to Bóg zapłać, że przynajmniej Ty się uśmiechnęłaś, Ewuńka.
Bo łażenie po gzymsie i otoczka to autentyk. Tylko postacie bohaterów pomieszałam.
Ale to były dawne dzieje jednak... fakt.
Sama do dzisiaj się zastanawiam, jak mu się to udało.
Zdrowie szwoleżerów
I nasze


Bo łażenie po gzymsie i otoczka to autentyk. Tylko postacie bohaterów pomieszałam.

Ale to były dawne dzieje jednak... fakt.
Sama do dzisiaj się zastanawiam, jak mu się to udało.

Zdrowie szwoleżerów

I nasze

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
Re: Dzieje pewnej nocy
Wrócę do dysputy. yafud, to taka strona gdzie ludzie opisują swoje "drobne nieszczęścia" dnia codziennego, w stylu: "elegancko wystrojona otworzylam drzwi i gdy stanelam przed komisją rekrutacyjną niespodziewanie puscilam bąka", albo: "Kiedy wyjezdzalam z salopnu samochodowego nowiutkim autkiem, napadł mnie atak biegunki i zasrałam sobie całe siedzenie" itd. Oczywiscie nie tylko takie. Czytając Twoje opowiadanie po raz kolejny zetknąłem się z opowiadaniem pisanym manierą "streszczenia". W TWoim dziele nie ma wlasciwie zadnych szczegółów. Zadnych cech tego domu, tej siostry, kogos z gosci. Nie ma zadnych charakterystyk. Wszyscy są jednakowi. Nie ma na kim oka zawiesic. Twoi bohaterowie są nijacy, anonimowi.
To jasne, ze aby cos było opowiedziane, nie musi być opowiedziane do końca.
Te zamykane drzwi od srodka, ten facet spiący na sedesie byliby zabawni, gdybys im nadala jakies ludzkie cechy. Niechby tam był rudy, biusciasta, piegowaty, no nie wiem co jescze. Choćby tyle. W Twoim opowiadaniu nie ma wlasciwie zadnych dialogów.
Nie chcę stawiać siebie za przykład, ale ja piszę inaczej. Rzadko zabawiam się prozą, alezamiescilem jakowes swoje opowiadanie, byś się zmogła "odegrać"
Co nie znaczy, że w tym temacie nie mozemy kontynuować dyskusji.
Pozdrawiam sobotnio.

To jasne, ze aby cos było opowiedziane, nie musi być opowiedziane do końca.
Te zamykane drzwi od srodka, ten facet spiący na sedesie byliby zabawni, gdybys im nadala jakies ludzkie cechy. Niechby tam był rudy, biusciasta, piegowaty, no nie wiem co jescze. Choćby tyle. W Twoim opowiadaniu nie ma wlasciwie zadnych dialogów.
Nie chcę stawiać siebie za przykład, ale ja piszę inaczej. Rzadko zabawiam się prozą, alezamiescilem jakowes swoje opowiadanie, byś się zmogła "odegrać"

Co nie znaczy, że w tym temacie nie mozemy kontynuować dyskusji.
Pozdrawiam sobotnio.

- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Dzieje pewnej nocy
Dziaduniu – przeczytałeś zaledwie jeden tekścik, więc trudno mówić o charakterystycznych cechach mojej prozy. A jest ona bardzo różnorodna. Podobnie jak w wierszach, zmieniam style i konwencje. Raz są to humoreski, innym razem fantastyka, jeszcze kiedyś indziej proza psychologiczna.
Brak większej ilości dialogów jest tu uzasadniony narracją bohatera – młodziaka, który przeżywa prywatkę siostry. Relacjonuje ją swoim językiem, a określenia, których używa (Obecny Siostry, Bliski Przyjaciel Obecnego, Chwilówki itd.) mówią wystarczająco dużo o jego stosunku do tych osób i są poniekąd ich charakteryzacją.
Na szczęście piszę w większości miniaturki, więc jeżeli zechcesz je czytać, nie zajmą Ci za dużo czasu.
Nasze dziadowskie
Brak większej ilości dialogów jest tu uzasadniony narracją bohatera – młodziaka, który przeżywa prywatkę siostry. Relacjonuje ją swoim językiem, a określenia, których używa (Obecny Siostry, Bliski Przyjaciel Obecnego, Chwilówki itd.) mówią wystarczająco dużo o jego stosunku do tych osób i są poniekąd ich charakteryzacją.
Na szczęście piszę w większości miniaturki, więc jeżeli zechcesz je czytać, nie zajmą Ci za dużo czasu.

Nasze dziadowskie

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
Re: Dzieje pewnej nocy
Święty Jacku z Pierogami!Miladora pisze:przeczytałeś zaledwie jeden tekścik, więc trudno mówić o charakterystycznych cechach mojej prozy.

Ależ ja się wypowiadam tylko o tym tekście, który czytałem.
Ten obecny, były, to elementy slangu młodzieżowego, ale tak skrótowe i fragmentaryczne, że nie niosą z sobą właściwie żadnej informacji ani emocji. Tak jak te wszystkie siema, nara, wporzo itd.

3m sie

- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Dzieje pewnej nocy
Moja uwaga odnosiła się do powyższego.Gorzki Dziad pisze:Nie chcę stawiać siebie za przykład, ale ja piszę inaczej. Rzadko zabawiam się prozą, alezamiescilem jakowes swoje opowiadanie, byś się zmogła "odegrać"

Ja też piszę na ogół inaczej.
A Twoje opowiadanie na pewno przeczytam, bo ścinam wszystkie w prozie.

Tfu, z tą "siemką". Wtedy tak się jeszcze na szczęście nie mówiło.

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)