Czerwony Balonik z banku Europa

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Czerwony Balonik z banku Europa

#1 Post autor: iTuiTam » 25 lis 2012, 17:10

Czerwony Balonik z banku Europa




Uśmiech zjawia się na twarzy sam. Jak po dotknięciu niewidzialnej różdżki, magicznego słowa, albo z podmuchem powietrza, niewidocznym korytarzykiem do naszej świadomości wlatuje czerwony balonik.

Ulica jest szara. To prawda, że mniej niż kiedyś, gdy wzdłuż jej poboczy stały szeregi równie szarych domów z zaciekami czarnych, smolistych deszczy, rysunkami pyłu wgryzającego się w tynki od lat. W jednym z domów, które zniknęły z szarej ulicy, sprzedawano barszcz.


- Za dwadzieścia pięć groszy poproszę - dziewczynka z długimi, grubymi warkoczami stała w drzwiach mieszkania parterowego budynku, przypominającego barak, chałupę... W mrocznym przedsionku pachniało kwasem, kwaśnym chlebem, przypalonym mlekiem, kurzem, kurami.

Kobieta w drzwiach była w nieokreślonym wieku. Mogła mieć czterdzieści, pięćdziesiąt a może ponad sześćdziesiąt lat. W kretonowej podomce w drobne kwiaty, na którą założyła też kretonowy fartuch z kieszeniami, wyglądała jak wszystkie kobiety z tego domu i innych okolicznych, gdy wychodziły swoim spokojnym, lekko kołyszącym się krokiem z siatkami na zakupy do Samu, albo na Złoty Róg. Sprzedawała barszcz, którego zapachem przesiąkł korytarz, sień, całe mieszkanie, podomka, fartuch z kieszeniami, gdzie chowała barszczowe drobne.

Drzwi mieszkania, na których wisiała kartka:
    • Barszcz. Proszę pukać.

często były otwarte, gdy pogoda pozwalała na to i kiedy nie trzeba było obawiać się przeciągów i trzaskania szyb w pootwieranych oknach. Były otwarte w dni, kiedy klientela małych dziewczynek i chłopców była liczniejsza. Na przykład w piątki, kiedy na osiedlu gotowano postny barszcz, albo zalewajkę z drobno pokrojonymi ziemniakami i marchewką.

W drzwiach wisiał gruby koc z demobilu, szumnie nazywany kotarą. Odsuwana była, gdy w sieni pojawiali się klienci ze słoikami albo butelkami, wpuszczając ciekawskie spojrzenia w głąb mieszkania, gdzie na kanapie ułożono podgłówki z szydełkowanych serwetek a na ścianach pyszniły się święte i święci w cienkich ramkach.

- Za pięćdziesiąt groszy proszę - dziewczynka stojąca przed kotarą miała grube, ciasno splecione warkocze, była szczerbata i chuda, z odrapanymi kolanami.


Gdy odbierało się słoik, napełniony kwaśnym płynem, sam zapach wywoływał potok śliny, zbierającej się w ustach. Teraz trzeba było dobrze dokręcić zakrętkę a jeśli jej nie było, to uważać, by w drodze do domu nic się nie wylało, żeby nie pochlapać kretonowej sukienki, znoszonych balerinek.

- Uważaj, nie rozlej - mówiła Barszczowa i rzucając ostatnie taksujące spojrzenie na małą wracała do swego ukrycia za kotarą, gdzie warzyła barszcz, piekła podpłomyki, albo siedziała oparta na tłustawych ramionach w oknie, gdzie na parapecie leżała nie pierwszej świeżości poducha jak amortyzator łagodząca efekt podpierania, wypatrywania następnych klientów, lub zwyczajnie obserwowania pogody, jaka kryła się nad starymi kasztanami, zasłaniającymi niebo.

- Tylko uważaj przez ulicę - upominała Barszczowa, jeśli do mrocznej sieni akurat dobiegały odgłosy pobliskiej ulicy, pisk opon, zgrzyt hamulców dostawczego żuka.


Skwerek sąsiadujący z niskimi budynkami był wiecznie zaniedbany. Opiekowali się nim przede wszystkim chuligani, wyłamujący co się dało, głównie deski z odnawianych ławek, lub ich betonowe słupki, albo roznosili w drobiazgi kosze na śmiecie, które później straszyły swoim smrodem i bebechami. Tylko czasem po deszczach trawa, nie stratowana jeszcze przez spieszących się przechodniów na skuśkę spoglądała zielonymi oczami, dumnie wyprostowana w niebo. Nagietki, jakim udało się przetrwać tydzień pod czujnym okiem Barszczowej, lub innej kobiety - tej od magla - świeciły pomarańczowo na klombiku.

Przy szpitaliku dla dzieci parkan był czarny, tak jak i wąskie skrawki ziemi okalające jego mury i skrawki wzdłuż jezdni nazywane trawnikami, na których próbowały piąć się ku słońcu anemiczne trawy i chwasty. W kontraście z czarną ziemią zieleń zawsze była piękna.


- Tylko uważaj przez ulicę - mówił duch Barszczowej z wyburzonych baraków, na miejscu których założono parking przy nowowzniesionym budynku uniwersytetu. Jakiś czas temu szpitalik również zburzono, rozebrano, cegły wywieziono na wysypisko. Z dawnego krajobrazu zostało tylko stare, wysokie drzewo. Musiano dobrze się napracować, by je ochronić przy budowie imponującego, nowoczesnego, przeszklonego budynku. Widać, że niektóre wyższe gałęzie ucierpiały, ale ogólnie drzewo rośnie jak kiedyś... Dosadzono mu towarzystwo, rząd jednakowo przyciętych niewysokich drzewek, które wyglądają jak sztuczne i dopiero przy bliższym sprawdzeniu ożywają nieperfekcyjnością liści, czy nadłamanych gałązek.


Na parkingu stała grupa policjantów i straży w pomarańczowych kamizelkach plus dwie ludzkie maskotki. Z daleka ich pochodzenie, czy przeznacznie trudno było określić. Jakiś bank, sklep, firma ubezpieczoniowa, miasto? Dzień był pochmurny, ciepły, lepki, wcześniej padało. Maskotki musiały się dusić w syntetycznych przebrankach.

Chodziły w tę i we w tę rozdając baloniki, machając przyjaźnie i profesjonalnie do przechodniów i przejeżdżających pojazdów. Dosadzone drzewka i maskotki doskonale pasowały do siebie. Duch Barszczowej nie mógł się im nadziwić, ani wyglądowi tłumu, czy ulicy. Kosze na śmiecie były estetyczne, kwiaty na klombach jak dopiero co posadzone, świat był najzwyczajniej piękny.



- Uważaj przez ulicę - brzmiało upomnienie. Barszczowa kretonowym fartuchem obcierała krople kwaśnego płynu ze słoika.

Ulica - już nie pierwszego Dawnego Generała, który stracił estymę i łaski topograficzne, lecz drugiego też Dawnego Generała, którego przeszłość zrewidowano i podjęto decyzję rekompensaty w postaci nazw ulic, placów, skwerów, mostów - od kwadransa była zamknięta dla ruchu. Z pobliskiego miasta miał ruszyć kolejny etap Tour De Pologne.


- Musimy się spieszyć - powiedział taksówkarz - jeśli chcecie panie zdążyć przed zamknięciem ruchu.

Zdążyłyśmy. Po drodze mijając grupki policjantów, strażników, gapiów, którzy ustawiali się na najlepszych pozycjach, by zobaczyć przejazd kolarzy.

W trzy minuty domaszerowałam do ulicy Dwóch Generałów. Oni sami siedzieli przy skwerze, czekając na peleton. Minęłam Barszczową w nowej kretonowej podomce, bezmyślnie przesypującą piasek bilonu z dłoni do dłoni. Stanąwszy na zakręcie łączącym wiadukt z ulicą, rozejrzałam się za jak najdogodniejszym punktem obserwacyjnym.

Ludzi zebrała się już spora gromada i na moim zakręcie i przy balustradach podziemnego przejścia. W perspektywie głównej ulicy pojawiły się samochody z zapalonymi reflektorami.

- Jadą! - uświadomił tłumowi rzecz oczywistą mężczyzna w koszulce z numerem 73.

Samochody z perspektywy ulicznej wjechały w bliskie pole widzenia, za nimi pojawiły się motocykle, znowu samochody i tuż po nich mocno zbity, kolorowy peleton kolarzy.

Pięć sekund? Nie więcej, może siedem sekund i było po głównym widowisku.
- Czy wszyscy przejechali, jak pan myśli? - zapytałam, stojącego obok mnie człowieka.
- No, wszyscy - odparł.
I nawet nie zdążyłam zadać kolejnego pytania, bo odszedł.

Stałam na moim zakręcie, rozczarowana, że to już, że wszyscy przejechali razem, że trudno było wyłapać kogokolwiek pojedynczego ze zbitej tęczy kolarskich kombinezonów. Łudziłam się, że może jacyś maruderzy, że wyścig jeszcze trwa, ale nic się nie działo.


Ulica powoli się otwierała. Ludzie opuszczali tymczasowe gniazda obserwacyjne. Policjanci schodzili z posterunków. Korki na ulicy Dwóch Generałów gęstniały, czekając na sygnał otwarcia butelki.


I wtedy pojawił się on, Lider Marzyciel. Wyjechał z tej samej perspektywy, co wcześniejszy peleton kolarzy. Na czarnym rowerze, w czarnym kombinezonie, w czerwonym kasku i z czerwonym balonikiem w zębach. Policjant stojący blisko mnie, z boku zebry, próbował go zatrzymać, ale zrezygnował, bo Lider Marzyciel zupełnie go zignorował.

Teraz on tu jest królem, teraz ulica jest jego. Nie musi walczyć o miejsce. Był w głównym peletonie, był liderem, peletonem, był zwycięzcą a wraz z nim Czerwony Balonik, wywołujący uśmiech patrzących. A może to tylko ja się uśmiechałam, robiąc zdjęcia tej chwili, Czerwonemu Balonikowi z banku Europa, przejeżdżającemu obok Dwóch Generałów, którzy siedzieli na ławce i dysputowali o zmianach na tabliczkach, kierunkowskazach i mijającemu Barszczową, która chyba także lekko się uśmiechnęła i nie zdążyła skończyć ostrzeżenia
- Tylko uważaj przez... -
kiedy Czerwony Balonik z banku Europa wysmyknął się z ust Lidera Marzyciela i wylądował na jezdni.

Czerwona plamka bezbronnego powietrza, zakotwiczona cięższym, plastikowym uchwytem leżała teraz na jezdni, którą za chwilę miał wziąć we władanie ruch kołowy.

Wydawało się, że Czerwony Balonik rozgląda się za ratunkiem.


Chłopczyk kurczowo trzymał dłoń kobiety, która wyglądała na babcię. Miał cztery, może pięć lat, był w wieku, kiedy słucha się starszych i nie wychodzi się samemu oglądać kolarzy. Był też w wieku, kiedy widzi się i słyszy wołanie Czerwonych Baloników z banku Europa.

- Babciu, babciu, czekaj, balonik. Babciuuu! - mały, próbował się wyrwać z uścisku babcinej dłoni.
- Gdzie? - babcia kochała wnuczka i ani myślała o puszczeniu malutkiej dłoni samopas.

Czerwony Balonik, jak kropka wykrzyknika leżał na ciemnej nawierzchni.

Oboje, babcia i wnuczek, gdy znaleźli się na jezdni, w jednakowy sposób ugięli kolana, gdy Chłopczyk schylał się po Czerwony Balonik. Oboje spojrzeli przed siebie, widząc w perspektywie ślimaka oddalających się rowerzystów, którzy po przejeździe peletonu nie wiadomo skąd pojawili się na wiadukcie. Oboje odwrócili się od rowerzystów i weszli z powrotem na chodnik. Przez ten cały czas babcia nie wypuściła dłoni małego, bo ta jakby wrosła w jej dłoń.

Chłopczyk odwrócił się jeszcze na moment, jakby sprawdzając, czy Prawowity Właściciel Czerwonego Balonika nie ściga ich na kolarzówce, czy nie będzie się domagał zwrotu zguby. Upewniony, że Prawowity Właściciel zapomniał o zgubie, albo ją porzucił, albo specjalnie zostawił na jezdni, albo Czerwony Balonik sam postanowił uciec - Chłopczyk stał się nowym Prawowitym Właścicielem Czerwonego Balonika.

Teraz on i jego nowy skarb wywoływali uśmiechy, nawet jeżeli był to jeden jedyny uśmiech w okolicy dawnej Barszczowej i Dwóch Generałów.




iTuiTam
26 VII 2012
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Czerwony Balonik z banku Europa

#2 Post autor: Ewa Włodek » 25 lis 2012, 19:17

ciekawie mi się czytało. To samo miejsce - i trzy różne czasy: przeszły, teraźniejszy i "nierealny" w jednym...
Jest dobry pomysł i fajne wykonanie...
:rosa: :rosa:
pozdrawiam z uśmiechem...
Ewa

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Czerwony Balonik z banku Europa

#3 Post autor: iTuiTam » 04 gru 2012, 22:56

Ewa Włodek pisze:ciekawie mi się czytało. To samo miejsce - i trzy różne czasy: przeszły, teraźniejszy i "nierealny" w jednym...
Jest dobry pomysł i fajne wykonanie...
:rosa: :rosa:
pozdrawiam z uśmiechem...
Ewa

Bardzo dziękuję za czytanie, Ewo.
Czasy nigdy nie płyną jednym strumieniem...

serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Czerwony Balonik z banku Europa

#4 Post autor: skaranie boskie » 10 gru 2012, 22:35

I mnie zaciekawiło to opowiadanie.
Rzeczywiście żonglujesz czasami, iTu... iTam...
Spodobało mi się ujęcie zmian w podejściu do historii, na przykładzie Generałów.
A i Barszczowa jak żywa. Pamiętam, też chodziłem z bańką po taki barszcz. A właściwie to zakwas do barszczu. A ugotowany na nim biały barszcz, czy żurek - klękajcie narody!

Sprawa tytułowego balonika - taki niemal nierzeczywisty obrazek.
Tylko dzieci i chyba nieliczni, co wrażliwsi dorośli, byliby w stanie go w ogóle zauważyć, gdzie zaś do poczucia potrzeby ratowania przed niechybną zgubą...

Warto było tu zajrzeć. :) :kwiat: :kwiat: :kwiat:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Czerwony Balonik z banku Europa

#5 Post autor: iTuiTam » 22 sty 2013, 19:33

skaranie boskie pisze:I mnie zaciekawiło to opowiadanie.
Rzeczywiście żonglujesz czasami, iTu... iTam...
Spodobało mi się ujęcie zmian w podejściu do historii, na przykładzie Generałów.
A i Barszczowa jak żywa. Pamiętam, też chodziłem z bańką po taki barszcz. A właściwie to zakwas do barszczu. A ugotowany na nim biały barszcz, czy żurek - klękajcie narody!

Sprawa tytułowego balonika - taki niemal nierzeczywisty obrazek.
Tylko dzieci i chyba nieliczni, co wrażliwsi dorośli, byliby w stanie go w ogóle zauważyć, gdzie zaś do poczucia potrzeby ratowania przed niechybną zgubą...

Warto było tu zajrzeć. :) :kwiat: :kwiat: :kwiat:
Bardzo dziękuję za czas poświęcony czytaniu, komentowaniu.
Cieszy, że warto było i że zostawiłeś trzy róże też.

Baloniki w niebezpieczeństwie należy bezwzględnie ratować.

serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

WolneEbooki
Posty: 2
Rejestracja: 20 lut 2013, 16:08
Kontakt:

Re: Czerwony Balonik z banku Europa

#6 Post autor: WolneEbooki » 26 lut 2013, 15:56

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem Pani opowiadanie. Jeśli ma Pani w dorobku większą liczbę utworów i chciałaby je wydać w formie ebooka, zapraszamy na nasze łamy.

Pozdrawiam serdecznie,
Jędrzej Kubacki
WolneEbooki.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”