Pojęcie burzy

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Pojęcie burzy

#1 Post autor: iTuiTam » 21 maja 2013, 17:13

Pojęcie burzy


Dixie mieszkała na wsi, w Odessie. Wieś mieszka niedaleko Independence, stan Missouri, kilka mil od siedemdziesiątej autostrady, jadąc na południe od pierwszego zapowiadającego ją zjazdu.

Wyprawy do cioci Dixie były jak wakacje w Polsce, wakacje pod gruszą, wakacje, podczas których przypominało się o polach, stodołach, zwierzętach. Na co dzień mieszkaliśmy wtedy w mieście, które, chociaż też otoczone ze wszystkich stron bezkresnymi chustami pól, nie miało w sobie nic ze wsi. Jedynie w ważnych kalendarzowo dla farmerów porach na ulicach pojawiały się traktory albo kombajny, przemieszczające się wolno jak gąsienice, czy opancerzone żółte, lub zielone żółwie. Wieś wtedy przejeżdżała przez miasto czasem do mechaników, czasem, bo było gdzieś bliżej, ale szybko wracała do siebie, w pola, w horyzont.

Ciocia Dixie z Odessy, tak się o niej mówiło.

Dixie mieszka na wsi – tak powinnam zacząć. A poprzednie zdanie powinno brzmieć: tak się o niej mówi. Dla nas w czasie przeszłym, bo już dawno wiatry przychylne wywiały nas z tamtej okolicy, ale Dixie nadal mieszka w swojej Odessie, której nazwy niestety nie potrafię wytłumaczyć.

Tamtego roku lato do Odessy przyszło jak zwykle wiosną, od zimy nie dzieliło nas więcej niż cztery tygodnie, ale w tym zakątku Mizu, jak mówią tutejsi i wtajemniczeni, czas toczy się według własnego zegara. Ciepło i słońce, które jeszcze wiosenne, ale już bardzo śmiałe biegało po wzgórzach, jak magiczną pałeczką budziło polne kwiaty, trawy, ptaki, kojoty i sarny. Przez ten sielski krajobraz jechaliśmy na obiad do Odessy. Proszony obiad u cioci Dixie to całodzienna uczta, zaczyna się rano a kończy często dopiero następnego dnia. Dlatego obiad proszony przeważnie gotuje się w sobotę.

Kuchnia była pełna ludzi, ich głosów, rozmaitych zapachów roznoszących się po całym domu. Między ludźmi plątał się co najmniej jeden pies, niedowidząc wpadał co chwilę komuś pod nogi. Ciocia Dixie jakby nie znoszącym sprzeciwu głosem kierowała ruchem pomocników. Głos dała jej natura stanowczy i chociaż trochę ochrypły, to czuło się w nim zdecydowanie i mimo wszystko ciepło, ciepło z chrypką. Ciocia Dixie była w jednym ze swoich żywiołów, między garnkami, otoczona przepisami, przy stole pełnym przypraw, składników czuła się panią na kulinarnych włościach i królową deserów na weekend.

Dzieci, które przywozili ze sobą goście, bawiły się na podwórzu, co chwilę jednak przybiegając z coraz to nowszym kamykiem, patykiem, czasem nawet jajkiem. Zainteresowanie budziły na krótko i to głównie psa lub psów, bo poza niedowidzącym były i inne mniejsze, szybsze, których instynkt na widok miniaturowych dwunożnych stworzeń ludzkich natychmiast podpowiadał ucieczkę. Dzieci, te starsze, zaglądały przez ramię co dobrego widać na stole, a najmłodsze kręciły się na poziomie kolan i fartuchów i ignorowane po jakimś czasie znowu znikały, wracając do wujka Ryana, którego imienia nikt nie pamiętał, czy raczej nie używał. Był mężem Dixie, to wystarczyło, był zawsze przy niej, był nieodłączną jej częścią, ale tą milczącą, cichą, ze spokojnym uśmiechem na twarzy, w zwykle zabłoconych butach z cholewami, chyba że nasz teatr spotkań przenosił się do miasta, w rejony, gdzie cholewy wyłącznie przeszkadzały.

Tej soboty było duszno, w kuchni, mimo otwartych okien było bardzo gorąco, kto nie był potrzebny przy mieszaniu, odmierzaniu, przeliczaniu uncji na gramy, litrów na pinty, funtów na kilogramy, ten wychodził na podwórze, lub siadał przed telewizorem w dużym pokoju. Za oknami błękitnym niebem mknęły chmury. Tu miało się wrażenie, jeszcze większe i bliższe niż w mieście, gęste kłębki waty na niewidocznych patykach, ogromne balony o nieregularnych kształtach. Wiatr tarmosił drzewa, wysokie trawy, hasał po prerii.

Z dużego pokoju Karol, który wszedł do domu na chwilę, żeby zabrać coś do picia dla dzieci na podwórze, krzyknął:
- Pokazują tornado watch * dla Lafayette county **– i wyszedł na podwórze.

W tej części kraju wiosną taki komunikat, to rzecz niemal codzienna. Ale też nic dziwnego, że nawet Indianie omijali wzgórza midwestu, szukając spokojniejszych miejsc. Aleja tornadowa przez wieki nie przytulała nikogo, nie lubiła towarzystwa na dłużej.

W dni, gdy zwykle łagodne, szeroko-błękitne niebo, zmęczone upałem czasami gniewnie zamieniało się w ciężką czarno-zieloną kurtynę, i zza niej mogło w każdej chwili ze złością zamieszać wszystkim, co pozornie zostawione w spokoju żyło sobie na dole - w takie dni niebo nadymało policzki, wciągało powietrze w gigantyczne płuca i zwijając chmury w trąby wiru z wysokości sprzątało szybko, dokładnie i gwałtownie wszystko, co stało na drodze. Awantura natury, której nie da się uniknąć.

- Watch? – powtórzyła Dixie – Nie ma się czego bać. Obiad będzie za pół godziny –dodała.

Wiedzieliśmy, że w Odessie poza szkołą, kościołem nie ma schronów. Mieszkańcy radzili sobie jak mogli, uciekając przed tornado najczęściej do piwnicy, lub specjalnie wykopanych ziemianek, które były najlepszym schronieniem przed wściekłością wichury. Watch – to pierwszy stopień ostrzeżenia, może być, ale nie musi, takie fifty-fifty, albo będzie deszcz albo będzie słońce, albo się ziści albo nie. Z nadzieją wierzy się w to drugie, kto by się przejmował? Obiad będzie za pół godziny.


Wiatr nad wzgórzami prawie ustał, zrobiło się ciszej. Drzewa stały nieruchomo w ślubnej bieli wiosny. Powietrze stało gęste, lepkie i gorące. W górze chmury tańczyły, pędziły w różne strony, jakby nie mogły się zdecydować, w którą stronę przenieść swój cień. Psy z podwórza przybiegły do domu i kręciły się niespokojnie między gośćmi. Konie w stajni rżały, słychać je było teraz, bo ucichł wcześniejszy szum wiatru. Konie są jedną z pasji Dixie, pasją, która trochę okrężną drogą zaprowadziła ją najpierw do drzwi Kenny Rogers'a a później do Polski...

- Mister Ryan!? Mister Ryan, sir?! *** – to Dixie wołała na męża, nie podnosząc głowy znad stołu, na którym ustawiała półmiski, nie przerywając zajęcia – Gdzie się pan podziewa? Co się dzieje z końmi? What’s wrong with the horses? ****

Niebo ciemniało. Dzieci, trochę zaniepokojone widowiskiem na niebie, wróciły do domu i zajęły strategiczne miejsca przed telewizorem, głównie na dywanie, gdzie można było położyć się na brzuchu, majtać nogami, mieć dużo miejsca dla siebie.
- Dixie! – wujek Ryan krzyknął z podwórza – You better see this!
Dixie usłyszała coś, czego my postronni nie mogliśmy rozpoznać w tonie głosu jej męża, powoli zdjęła ulubiony fartuch, wcześniej ocierając weń dłonie i wyszła przed dom.

Wiatru, tego swojskiego, który zwykle plącze się nisko nad ziemią, nie było. Wyżej nad wzgórzami chmury szalały a na horyzoncie po prostu zlały się w czarną, skłębioną masę. Niebo pociemniało, światło za oknami zrobiło się seledynowe. Słychać było rosnący szum, hałas, jakby ktoś bawiący się dużą grzechotką podchodził coraz bliżej domu.
- Bierzcie dzieci, psy, torby! Mister Ryan, latarka, radio, kto chce poduszki i koce! Szybko!


Gdy wyszliśmy z ziemianki, świat był nie ten sam. Przez ogród szła teraz szeroka nowa ścieżka usłana ogromnymi drzazgami połamanych drzew, resztkami rzeczy, których pochodzenia ani przeznaczenia trudno było się domyślić.

Dom? Stał, ale wyglądał jakby inaczej.
Nie było w nim kuchni.
- Obiadu nie będzie – powiedziała swoim stanowczym głosem Dixie, tłumiąc nie wiadomo śmiech, czy łzy. – No dinner today, we are going out! ******


* Tornado Watch – Uwaga, może być tornado;
** county – powiat
*** Mister Ryan!? Mister Ryan, sir?! – Panie Ryan!? Panie Ryan, proszę pana?!
**** What’s wrong with the horses? – Co się dzieje z końmi?
***** You better see this! – Lepiej przyjdź, sama zobacz co się dzieje!
****** No dinner today, we are going out! – Obiadu dzisiaj nie będzie, idziemy do restauracji!


© iTuiTam
20 VIII 2008 - 21 V 2013


http://en.wikipedia.org/wiki/Tornado_watch
http://en.wikipedia.org/wiki/Tornado_warning
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Pojęcie burzy

#2 Post autor: 411 » 22 maja 2013, 22:24

Witaj znowu iTuiTam.

Przesliczny obrazek. Tym razem nie przyczepie sie do niczego, bo byloby to wysoce nietaktowne. ;)
Pieknie piszesz, malowniczo i poetycko. I tak zrównowazenie, ze Orzeszkowa moglaby sie uczyc od Ciebie kiedy powiedziec stop opisom.
Duza to sztuka w niewielu slowach zawrzec tyle tresci.

Mala dygresja.
Zagladam kazdorazowo na "Twoja póleczke", ogladam cudenka, które tworzysz, ale jakos dotad nie osmielilam sie zabrac glosu. I pewnie nie osmiele.
Ale powiem Ci, ze z przyjemnoscia zajrze do kazdego Twojego "slownego" czaru.
Dziekuje za ten tekst.

Milego, J.

PS ...wybacz (nie umiem sie jednak powstrzymac), ale te kilka przecinków (na miejscu lub usunietych) jeszcze poprawiloby wrazenia. :jez:
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Pojęcie burzy

#3 Post autor: iTuiTam » 23 maja 2013, 19:11

411 pisze:Witaj znowu iTuiTam.

Przesliczny obrazek. Tym razem nie przyczepie sie do niczego, bo byloby to wysoce nietaktowne. ;)
Pieknie piszesz, malowniczo i poetycko. I tak zrównowazenie, ze Orzeszkowa moglaby sie uczyc od Ciebie kiedy powiedziec stop opisom.
Duza to sztuka w niewielu slowach zawrzec tyle tresci.

Mala dygresja.
Zagladam kazdorazowo na "Twoja póleczke", ogladam cudenka, które tworzysz, ale jakos dotad nie osmielilam sie zabrac glosu. I pewnie nie osmiele.
Ale powiem Ci, ze z przyjemnoscia zajrze do kazdego Twojego "slownego" czaru.
Dziekuje za ten tekst.

Milego, J.

PS ...wybacz (nie umiem sie jednak powstrzymac), ale te kilka przecinków (na miejscu lub usunietych) jeszcze poprawiloby wrazenia. :jez:
;)
Fragmenty Twojego komentarza, jakie zamieniłam w Tłuścioszki, bardzo mi się spodobały.
Ja wiem, niestety zdaję sobie sprawę z moich interpunkcyjnych ułomności i wciąż sobie obiecuję poprawę, ale czas, czas, czas ... i może nie jest tak bardzo źle?

Za miłe słowa w komentarzu - te krytyczne też są miłe, ponieważ świadczą o uważnym czytaniu - bardzo piękne dziękuję biegnie w Twoją stronę pani J. 411.

Cudeńka z, jak to nazywasz: Mojej półeczki, możesz traktować jako s-tworzenia literackie, zgodnie z powiedzeniem, że obraz jest wart 1000 słów. Ośmielam więc do zabrania głosu, choćby o kolorach, świetle i tego czy coś mówi, czy nie.

Jeszcze raz dziękuję za czytanie i komentarz
serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
coobus
Posty: 3982
Rejestracja: 14 kwie 2012, 21:21

Re: Pojęcie burzy

#4 Post autor: coobus » 24 maja 2013, 18:23

Ładnie dopełniasz tym opowiadaniem informacje o tornado alley, zamieszczone pod wierszem. Jakbym tam był. Obserwuję te częste kataklizmy w Stanach, siedzę wygodnie przed tv, popijam coś tam, patrzę w twarze ludzi, opowiadających o tym, że stracili wszystko co mieli, i zawsze mam taką samą refleksję. Intryguje mnie pogoda wypowiedzi tych ludzi. Prawdopodobnie największy dramat ich życia, a oni z takim spokojem, niemal z uśmiechem... nie potrafię sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. I myślę, że ten spokój to chyba świadomość, że żyją dalej. Resztę da się jakoś nadrobić, reszta, to detale. Wpisujesz się tym opowiadaniem w te moje refleksje, niemal wyjaśniasz, potwierdzasz. I robisz to... już pisałem, z wielkim talentem.

Ciągle pod tym samym wrażeniem :bravo:
” Intuicyjny umysł jest świętym darem, a racjonalny umysł - jego wiernym sługą." - Albert Einstein

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Pojęcie burzy

#5 Post autor: skaranie boskie » 01 cze 2013, 23:09

Jestem pod wrażeniem.
Znakomity kawałek prozy.
Nie powstydziłby się tego chyba i niejeden noblista.
Pomimo drobnych potknięć interpunkcyjnych, tekst jest czytelny, pełen wyraźnych, rzekłbym upoetyzowanych obrazów. Pobudza wyobraźnię i nie pozwala przerwać czytania.
Na koniec zostawiłaś czytelnikowi istny cymes. Puenta - miód ze smalcem!

:rosa: :rosa: :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”