Z Księgi Lampy Naftowej / wieczór pierwszy /

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 168
Rejestracja: 04 cze 2013, 9:00

Z Księgi Lampy Naftowej / wieczór pierwszy /

#1 Post autor: Ryszard Sziler » 05 cze 2013, 6:56

KAMIEŃ

Zegar przesypywał sekundy .Siedziałem w kręgu ciepła pieca patrząc w iskry osypujące się do popielnika .Na płycie kuchennej piekły się talarki ziemniaków, które przegryzaliśmy smarując masłem i posypując solą .Lampa wisząca na ścianie przygasała czasem, by zaraz potem nieoczekiwanie się rozjaśnić. Wiatr hałasował za oknem.
-No to i mamy znowu zimę Pieciu – mówiła Babka
Dziadek ujął firankę , pochylił się ku oknu i trwał tak chwilę w niezdecydowaniu, czy przysłonić je ,czy też zostawić odsłonięte. Śnieg tymczasem pobielił już piwnicę i, dachy drewutni i kurnika ,tak, że tym razem nie odeszły w noc, przeciwnie, świeciły wyraźnie w coraz głębszym mroku...
-A mamy –przytaknął.- Dobrze, że mi drewno skończyli rąbać, bo też by to był teraz kłopot.
I zaczął przekładać czubkiem noża ziemniaczane plasterki, by nie poprzywierały do blachy.
- Opowiedziałbyś Dziadziu o kamieniu –poprosiłem .Myśka jeszcze tego nie słyszała ..
Gościła wtedy u nas kuzynka z Łańcuta ,niewielkie stworzonko, takie, co to właśnie mysz nazywało myśką, wszystkiego się bało i które koniecznie zapragnąłem postraszyć .
- Hm – chrząknął Dziadek, a Myśka widząc chyba mój krzywy uśmieszek, przezornie a niezwykle szybko wlazła na kolana Babki .
- No, to było dawno...O, dawno... –zaczął Dziadek
- Jeszcze przed naszym ślubem - westchnęła Babka
- Byłem wtedy nauczycielem w Rokitnicy ,koło Żabinki ,w powiecie kobryńskim.
- Na Polesiu – dodała Babka
- I raz wracałem z konferencji w Kobryniu, z kolegą, też nauczycielem z innej szkoły, który miał u mnie zanocować . Wysiedliśmy z pociągu na stacji w Żabince i stamtąd pieszo ruszyliśmy do domu. Najpierw szosą, przy rzece, ale ,że noc się zaczęła robić chłodna pomyślałem o dobrze mi znanym skrócie. Skręciliśmy więc w prawo i odbijając od Osipówki ,bardziej rowu ,niż rzeczki, poszliśmy na przełaj przez podeschnięte mokradła .Gdzieś tam, prawie w ich połowie leżał polodowcowy głaz, wielkości sporej chałupy. Przestrzegano mnie zawsze przed nim. Szczególnie gospodarz, w którego obejściu mieściła się szkoła mówił, że diabeł siedzi w tym kamieniu. Że wodzi podróżnych ,że topi ich nawet w Osipówce . Śmiałem się z tych przestróg. No cóż- myślałem- ciemnota i pijaństwo rodzą takie bajdy.

- Ho, pan każe szo pan ne werit. No haj bude i tak . Może i pan kołyś powiri. – wzdychał , co miałem za wyraźny przejaw głupoty.
- O, bo Dziadek wierzył wtedy jeszcze niezmącenie w naukę i racjonalne wyjaśnienie wszystkiego co niewyjaśnialne – prychnęła Babka Katarzyna .
- Przechodziłem tamtędy wiele razy, a gdy bagna podsychały jeździłem nawet rowerem - ciągnął Dziadek - i nic mi się nigdy nie przydarzało, tak że w końcu o wszystkim zapomniałem. Cień kamienia był mi nawet bardzo miły w upały, bo wypoczywałem w nim czasami patrząc na wodę i dachy pobliskiego Strygania ,wsi tuż za rzeczką, przy której w wiekowych drzewach stał równie stary dwór. Do mojego domu był już stąd niespełna kilometr prostą ścieżką. Nie tym razem jednak. Nie w ową październikowa noc, gdy powiedziałem ze śmiechem do towarzysza podróży :

- Wiesz, durni chłopi twierdzą ,że tutaj czort siedzi !

I ze śmiechem plasnąłem dłonią w kamień .Władek też serdecznie się zaśmiał ,no bo czego to ludzie nie wymyślą...
Dziadek zamilkł na dłuższą chwilę. Słychać było szelest opadającego popiołu i jęk wichru. Myśka pisnęła przejmująco i zrobiła ogromne oczy, jeszcze większe niż zazwyczaj, a i mnie było jakoś nieprzyjemnie, choć dobrze znałem dalszy ciąg historii, a może właśnie dlatego ,że znałem.
- Obydwaj, w tej samej chwili, usłyszeliśmy nagle, potężny, przejmujący śmiech, z niczym nieporównywalny – ciągnął dalej Dziadek – i jednocześnie zobaczyliśmy nad dalekim dworem światło, coś jakby wznoszącą się gwiazdę, od którego pociemniało nam raptownie w oczach. Gdy minął zawrót głowy, żaden z nas nie potrafił już wskazać kierunku dalszej drogi. Słyszeliśmy parskające w Osipówce wydry ,słyszeliśmy szczekanie psów w Stryganiu...i całą noc przeskakiwaliśmy ,tam i na powrót rów, idąc jak nam się zdawało ku szkole w Rokitnicy, a w rzeczywistości nie oddalając się nawet na parenaście metrów od głazu. I dopiero gdy się na dobre rozwidniło zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy,. Nie mówiąc do siebie ni słowa, zawróciliśmy i okrężnie szosą dotarliśmy wreszcie do naszego mieszkania.
- A szo, ja ne howorył panam, szo tam czort sedyt ? A pan mene ne werył - powiedział mi z wyrzutem mój gospodarz ,kiedym mu po wyspaniu się wieczorem o wszystkim opowiedział.
Odtąd zresztą słowa gospodarza z Rokitnicy, owe :
- Ho, pan każe szo pan ne werit. No haj bude i tak . Może i pan kołyś powiri - stały się u nas powiedzeniem domowym na oznaczenie głupoty interlokutora, do którego nie docierają żadne argumenty,
Doprowadzały one potem rodzinnych ,światowo (czytaj – postępowo) nastrojonych gości
do mimowolnego zgrzytania zębami, gdy Dziadek czasem podsumowywał nimi ich bardzo uczone wywody.

Wiatr za oknem przysłuchiwał się temu i potwierdzał.

- A pamiętasz Pieciu ,tę historię o wozakach drewna?
- Tak...Opowiadali znowu chłopi – uśmiechnął się Dziadek – że jadąc do Brześcia z drzewem...
- Kupowali drewno po tańszej cenie u siebie, a drożej sprzedawali w Brześciu – dodawała Babka.
- natrafiali w drodze na takie miejsce ,w którym chwytał się ich błąd i krążyli często przez wiele ,wiele godzin.
- Jak pojechali później, to było dobrze, ale jak wyjechali wcześniej, to akurat nocą dojeżdżali do takiej kuźni, która stała na uboczu, między dwoma wsiami. Czynnej, ale nawet kowal się jej lękał. Mówiono, że po zmroku słychać w niej było kucie, choć kowal właśnie siedział w karczmie. Tak to z nią było.
- A trzeba było jednak wyjeżdżać wcześniej, by przed konkurentami dojechać do miasta. Jednego razu pięć furmanek jeździło do rana naokoło kuźni.
- Słysz Iwan, hudko uże Berest bude – naśladowała Babka glos rozespanego woźnicy.
- A musi hudko – odpowiedział Dziadek i obydwoje wybuchnęli śmiechem.

Wicher śmiał się razem z nimi i klaskał dachówkami a Myśka coraz mocniej wtulała się w Babkę.

*

KAMIEŃ
(poprawione)

Zegar przesypywał sekundy. Siedziałem w kręgu ciepła pieca patrząc w iskry osypujące się do popielnika. Na płycie kuchennej piekły się talarki ziemniaków, które przegryzaliśmy smarując masłem i posypując solą. Lampa wisząca na ścianie przygasała czasem, by zaraz potem nieoczekiwanie się rozjaśnić. Wiatr hałasował za oknem.
- No to i mamy znowu zimę, Pieciu – mówiła Babka.
Dziadek ujął firankę, pochylił się ku oknu i trwał tak chwilę w niezdecydowaniu, czy przysłonić je, czy też zostawić odsłonięte. Śnieg tymczasem pobielił już piwnicę i dachy drewutni, i kurnika, tak, że tym razem nie odeszły w noc, przeciwnie, świeciły wyraźnie w coraz głębszym mroku...
- A mamy – przytaknął. - Dobrze, że mi drewno skończyli rąbać, bo też by to był teraz kłopot.
I zaczął przekładać czubkiem noża ziemniaczane plasterki, by nie poprzywierały do blachy.
- Opowiedziałbyś Dziadziu o kamieniu – poprosiłem. - Myśka jeszcze tego nie słyszała...
Gościła wtedy u nas kuzynka z Łańcuta, niewielkie stworzonko, takie, co to właśnie mysz nazywało myśką, wszystkiego się bało i które koniecznie zapragnąłem postraszyć.
- Hm – chrząknął Dziadek, a Myśka, widząc chyba mój krzywy uśmieszek, przezornie, a niezwykle szybko wlazła na kolana Babki.
- No, to było dawno... O, dawno... – zaczął Dziadek.
- Jeszcze przed naszym ślubem - westchnęła Babka.
- Byłem wtedy nauczycielem w Rokitnicy, koło Żabinki, w powiecie kobryńskim.
- Na Polesiu – dodała Babka.
- I raz wracałem z konferencji w Kobryniu, z kolegą, też nauczycielem z innej szkoły, który miał u mnie zanocować. Wysiedliśmy z pociągu na stacji w Żabince i stamtąd pieszo ruszyliśmy do domu. Najpierw szosą, przy rzece, ale, że noc się zaczęła robić chłodna pomyślałem o dobrze mi znanym skrócie. Skręciliśmy więc w prawo i odbijając od Osipówki, bardziej rowu, niż rzeczki, poszliśmy na przełaj przez podeschnięte mokradła. Gdzieś tam, prawie w ich połowie leżał polodowcowy głaz wielkości sporej chałupy. Przestrzegano mnie zawsze przed nim. Szczególnie gospodarz, w którego obejściu mieściła się szkoła mówił, że diabeł siedzi w tym kamieniu. Że wodzi podróżnych, że topi ich nawet w Osipówce. Śmiałem się z tych przestróg. No cóż - myślałem - ciemnota i pijaństwo rodzą takie bajdy.

- Ho, pan każe szo pan ne werit. No haj bude i tak. Może i pan kołyś powiri – wzdychał, co miałem za wyraźny przejaw głupoty.
- O, bo Dziadek wierzył wtedy jeszcze niezmącenie w naukę i racjonalne wyjaśnienie wszystkiego, co niewyjaśnialne – prychnęła Babka Katarzyna.
- Przechodziłem tamtędy wiele razy, a gdy bagna podsychały jeździłem nawet rowerem - ciągnął Dziadek - i nic mi się nigdy nie przydarzało, tak, że w końcu o wszystkim zapomniałem. Cień kamienia był mi nawet bardzo miły w upały, bo wypoczywałem w nim czasami patrząc na wodę i dachy pobliskiego Strygania, wsi tuż za rzeczką, przy której w wiekowych drzewach stał równie stary dwór. Do mojego domu był już stąd niespełna kilometr prostą ścieżką. Nie tym razem jednak. Nie w ową październikowa noc, gdy powiedziałem ze śmiechem do towarzysza podróży:
- Wiesz, durni chłopi twierdzą, że tutaj czort siedzi!
I ze śmiechem plasnąłem dłonią w kamień. Władek też serdecznie się zaśmiał, no bo czego to ludzie nie wymyślą...
Dziadek zamilkł na dłuższą chwilę. Słychać było szelest opadającego popiołu i jęk wichru. Myśka pisnęła przejmująco i zrobiła ogromne oczy, jeszcze większe niż zazwyczaj, a i mnie było jakoś nieprzyjemnie, choć dobrze znałem dalszy ciąg historii, a może właśnie dlatego, że znałem.
- Obydwaj, w tej samej chwili, usłyszeliśmy nagle, potężny, przejmujący śmiech, z niczym nieporównywalny – ciągnął dalej Dziadek – i jednocześnie zobaczyliśmy nad dalekim dworem światło, coś jakby wznoszącą się gwiazdę, od którego pociemniało nam raptownie w oczach. Gdy minął zawrót głowy, żaden z nas nie potrafił już wskazać kierunku dalszej drogi. Słyszeliśmy parskające w Osipówce wydry, słyszeliśmy szczekanie psów w Stryganiu... I całą noc przeskakiwaliśmy tam i na powrót rów, idąc, jak nam się zdawało, ku szkole w Rokitnicy, a w rzeczywistości nie oddalając się nawet na parenaście metrów od głazu. I dopiero gdy się na dobre rozwidniło zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy. Nie mówiąc do siebie ni słowa, zawróciliśmy i okrężnie szosą dotarliśmy wreszcie do naszego mieszkania.

- A szo, ja ne howorył panam, szo tam czort sedyt? A pan mene ne werył - powiedział z wyrzutem mój gospodarz, kiedym mu po wyspaniu się wieczorem o wszystkim opowiedział.
Odtąd zresztą słowa gospodarza z Rokitnicy, owe:
- Ho, pan każe szo pan ne werit. No haj bude i tak. Może i pan kołyś powiri - stały się u nas powiedzeniem domowym na oznaczenie głupoty interlokutora, do którego nie docierają żadne argumenty.
Doprowadzały one potem rodzinnych, światowo (czytaj: postępowo) nastrojonych gości do mimowolnego zgrzytania zębami, gdy Dziadek czasem podsumowywał nimi ich bardzo uczone wywody.

Wiatr za oknem przysłuchiwał się temu i potwierdzał.

- A pamiętasz Pieciu tę historię o wozakach drewna?
- Tak... Opowiadali znowu chłopi – uśmiechnął się Dziadek – że jadąc do Brześcia z drzewem...
- Kupowali drewno po tańszej cenie u siebie, a drożej sprzedawali w Brześciu – dodawała Babka.
- Natrafiali w drodze na takie miejsce, w którym chwytał się ich błąd i krążyli często przez wiele, wiele godzin.
- Jak pojechali później, to było dobrze, ale jak wyjechali wcześniej, to akurat nocą dojeżdżali do takiej kuźni, która stała na uboczu, między dwoma wsiami. Czynnej, ale nawet kowal się jej lękał. Mówiono, że po zmroku słychać w niej było kucie, choć kowal właśnie siedział w karczmie. Tak to z nią było.
- A trzeba było jednak wyjeżdżać wcześniej, by przed konkurentami dojechać do miasta. Jednego razu pięć furmanek jeździło do rana naokoło kuźni.
- Słysz Iwan, hudko uże Berest bude – naśladowała Babka glos rozespanego woźnicy.
- A musi hudko – odpowiedział Dziadek i obydwoje wybuchnęli śmiechem.

Wicher śmiał się razem z nimi i klaskał dachówkami, a Myśka coraz mocniej wtulała się w Babkę.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Z Księgi Lampy Naftowej / wieczór pierwszy /

#2 Post autor: 411 » 10 cze 2013, 10:57

Witam ponownie.
:)

Poczytalam, owszem. Ale tym razem szalejace entery, przecinki, brak, badz nadmiar wielkich liter zabraly, niestety, cala przyjemnosc z czytania. A szkoda.

Nie znamy sie, wiec mam niejakie obawy przez "zjechaniem" autora (zniecheceniem?), aczkolwiek, az mnie klawiatura swierzbi, by to popoprawiac (jednym szlagiem, bo cytowac kazdy feler - nie, za duzo tego). Bez urazy, mam nadzieje.
Jeszcze uwaga odnosnie gwary - na Twoim miejscu uzylabym kursywy. Ale to ja.

Co do zawartosci - ciepla opowiastka o ludziach. Trudno niedocenic wrazliwosci autora i lekkiego pióra - mimo wszystko.

Milego zyczac i czekajac na poprawki,
klaniam sie nisko.
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 168
Rejestracja: 04 cze 2013, 9:00

Re: Z Księgi Lampy Naftowej / wieczór pierwszy /

#3 Post autor: Ryszard Sziler » 10 cze 2013, 15:23

" mam niejakie obawy przez "zjechaniem" autora (zniecheceniem?), aczkolwiek, az mnie klawiatura swierzbi, by to popoprawiac (jednym szlagiem, bo cytowac kazdy feler - nie, za duzo tego)"

No wiec PROSZĘ ( sic!) przeredagować przynajmniej fragment tekstu podług Twojego gustu,o co nie tylko że się nie obrażę, ale będę bardzo wdzięczny, bo , mówiąc między nami : nie wiem o co chodzi :crach:, a chciałbym zrozumieć.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Z Księgi Lampy Naftowej / wieczór pierwszy /

#4 Post autor: 411 » 11 cze 2013, 7:57

Zrobione.
Witaj Ryszku.
:)

Dodam tylko, tak na zas, ze spacje stawiamy po przecinkach (kropkach, wioelkropkach), a przed i po kreseczkach (w dialogach).

Milego, J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 168
Rejestracja: 04 cze 2013, 9:00

Re: Z Księgi Lampy Naftowej / wieczór pierwszy /

#5 Post autor: Ryszard Sziler » 11 cze 2013, 20:25

Dziękuję :buq: , przemyślę :myśli: i powiem co myślę :ach!: Niestety nie dzisiaj, ani jutro, bo niestety nie mam na to czasu. :no: :beer:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”