Kennedy umarł. Koledzy posadzili go na ławce i otoczyli z każdej strony, tylko nie z tyłu, bo z tyłu trudno twarz dostrzec: trzeba się nachylać, przechylać, wychylać, aż plecy bolą, nie mówiąc o innych częściach ciała. Dwóch usiadło obok zmarłego, dwóch stanęło pod dziwnym kątem, a jeden naprzeciw Kennedy'ego, z którego dusza wyleciała już z dobre trzy godziny temu. Nikt nie wiedział, gdzie i w jakim celu pofrunęła, choć domyślano się, że po to, by uszczęśliwić inne ciało dopiero co mające się rozwinąć w brzuchu matki. W ten oto sposób Kennedy po raz pierwszy zasłużył się dla ludzkości. Wystarczyło umrzeć - jakie to oczywiste!
Umrzeć jedno, dobrze siedzieć na ławce po śmierci drugie. Kennedy wciąż przechylał się na prawy bok, co z jednej strony cieszyło kolegów, widzieli bowiem, iż ich kompan rozmów i picia nie stracił nic ze swoich zachowań życiowych, z drugiej denerwowało. Musieli wciąż go poprawiać, ustawiać na nowo, w końcu zaś postanowili, że kolega podtrzymujący jego prawy bok ustąpi miejsca temu stojącemu naprzeciwko.
- Ty, Pawełku, masz za chude ramiona, a Kazimierz tak wielkie, że strach cokolwiek złego o nim powiedzieć - argumentował Antoni, najdłużej znający Kennedy'ego i w ogóle wszystkich. Właśnie dzięki niemu grupa się poznała, zakolegowała i... na zakolegowaniu się skończyło, na przyjaźń bowiem nie miał kto liczyć, gdyż ci koledzy na nią się nie nadawali. To tak jakby kazać truskawce udawać arbuza. Owszem, można ją odpowiednio pomalować, ale wielkości się nie zmieni, wciąż będzie mała, maciupeńka, chyba że inżynieria genetyczna pomoże - ale kto zna tę głupią inżynierię? Chwali się, że z chwastów potrafi rarytasy zrobić. Owcę sobie sklonowała! Czemu nie Kennedy'ego?
- Panowie, jest problem - odezwał się po długotrwałej chwili Olaf, czwarty kolega. - Jako że nasz znajomy Kennedy dziś o godzinie dwunastej pięćdziesiąt pięć umarł z nieznanych nam powodów, liczba zakupionych rano butelek jest nierówna. Co zrobimy z jedną?
- Na pięć części!
- Pawełku, w ogóle nie szanujesz zmarłego - skarcił Pawełka Antoni. - Skąd pewność, że zmarłemu już się nie chce pić? Tym bardziej, że wczoraj wypił tylko pół butelki, resztę bowiem wytrącił mu z ręki głupi kundel. A niech go kiedyś dorwę!
Pawełek nie odpowiedział, zasmucił się jedynie, nie wiadomo jednak, czy z własnego łakomstwa, czy przepadłej szansy na jedną piątą alkoholu zmarłego. Myślał sobie i rozumował, iż ciekawie by było wypić, skosztować, zjeść, spróbować (itp. itd.) coś osoby nieżyjącej, która jeszcze kilka godzin temu śmiała się, rozmawiała, chodziła i uszczęśliwiała swoim widokiem, i to w sposób specjalny, a nie że przez przypadek, jak inni, co używają popielniczki zmarłego, choć zmarły wcale nie pozwolił, albo garnka, w którym gotował sobie obiady - ach, czemu cudze łapska dotykają garnka? Czy duch nieboszczyka musi zostać zniszczony w każdej rzeczy? Pawełek, zaniepokojony tym dziwnym zwrotem myśli, potrząsnął głową; nie, rzeczywiście lepiej zostawić piwo w spokoju. A nuż Kennedy'emu się przyda.
Kennedy nie mógł odpowiedzieć, czy rzeczywiście picie na coś mu się przyda, czy też nie, i czy w ogóle jakiekolwiek przedmioty codziennego użytku są warte podobnego myślenia. Było pewne, że nie, mimo to koledzy długo sprzeczali się między sobą. Zmarły kompan rozmów i picia nie zostawił najmniejszego testamentu.
- A kto szykuje testament w wieku czterdziestu siedmiu lat? - spytał Tadeusz, zazwyczaj milczący, bo mu ciągły kaszel przeszkadzał w rozmowie. Z jego też powodu nie rozwinął swojej myśli.
- Niby racja, ale na wszystko trzeba być przygotowanym! - zawołał Kazimierz. - Cholewa, obsuwa się... weź no Pawełku popraw głowę zmarłemu.
- Napręż mięśnie, Kazimierzu! - polecił Antoni. - Wtedy nie będzie się przewracał.
Kazimierz naprężył, ale na krótko, bo na dłużej boli i się człowiek czuje - po chwili bycia dumnym jak paw - strasznie spiętym, a jeżeli dodać do tego utrudnione oddychanie, należy sobie zdecydowanie dać spokój i zająć czymś innym, ot, chociażby podtrzymywaniem głowy zmarłemu.
- Dobrze, a teraz weź Pawełku na bok... o prawie... wystarczy! Nasz Kennedy siedzi prosto. Napijmy się!
Kazimierz krzyknął i już zabierali się do butelek, gdy zauważyli tę szóstą, samą, dla Kennedy'ego. Ach, znów nie wiedzieli, co czynić. Zostawić na jutro? Ale przecież wszystko kupione dziś, wypite zaś jutro traci smak, bo czas kupienia i czas wypicia musi się zgrać; trzeba kupować i od razu pić. Trzeba było jeszcze pamiętać o zmarłym i braku pewności, czy rzeczywiście przestał po śmierci pragnąć. A któż to wie? Chyba tylko Bóg, ten się jednak nie odezwie, może najwyżej znak dać, niestety, koledzy nie potrafili odczytywać bożych znaków. Umieli za to rozmawiać, z wyjątkiem Tadeusza, któremu - wiadomo - wciąż kaszel dawał się we znaki.
- Ja radzę napoić Kennedy'ego - zaproponował Olaf. - Panowie, kto pierwszy?
- Kto wymyślił, ten poi.
- Taki z pana cwaniak, Kazimierzu?
Kazimierz naprężył mięśnie.
- Jak tak żartobliwie... - poprawił się Olaf i dalej milczał.
Nikt nie zgodził się na pojenie zmarłego, bo co to? Zmarły nie ma rąk, ust, języka, by sam się nie napił? I nic, że ręce więcej się nie podniosą, usta nie otworzą, a język nie poliże, nic! To tylko wymówka! Liczą się przedmioty, a nie ich niemoc używania. Kto ma koronę, ten ma władzę, kto pieniądze - sukces. Nieważne, że jedno źle leży na głowie, drugie zaś nęci do głupiego wydawania, bo przecież przedmioty! przedmioty i wszystko inne milknie lub staje się bezsensowne, razem z radą Olafa. Ten bynajmniej się nie obraził, zamilkł jedynie i jak Tadeusz więcej nie uczestniczył w rozmowie.
Została ich trójka, nie, czwórka, bo Kennedy nadal był osobą, a że martwą - cóż za różnica? Martwą tutaj, żywą w tamtym świecie. Koledzy, przekonani o wielkim sercu Kennedy'ego, cieszyli się z jego pójścia do nieba, bo gdzie indziej miałby iść? Któż by śmiał przyjąć osobnika o tak pięknym imieniu do piekła? Nikt! Imię chroni człowieka, każde jest ważne i każde tworzy jakąś historię, o której później mówią całe pokolenia. Zmarły dostał je po sławnym prezydencie Ameryki, co został zamordowany nagle i ku nieszczęściu wielu milionów amerykańskich obywateli. Z kompanem rozmów i piwa było zresztą podobnie, jedynie słówko "zamordowany' należało zmienić na "zmarł z niejasnych przyczyn". Miliony płaczków też by się znalazły, Kennedy bowiem był szanowany, znano go i pozdrawiano. Gdy tylko dowiedzą się o jego śmierci, rozpocznie się długa żałoba.
- Może rodziców by powiadomić? - spytał Pawełek.
- Przecież nie żyją! - odparł Antoni. - Ty Pawełku źle czynisz, oj źle. Nawet nie pamiętasz, że rodzice naszego kochanego kolegi zmarli z dobre kilka lat temu. Ale co się dziwić! Starzy już byli.
- No to księdza, by mszę odprawił.
- W Boga nasz Kennedy nie wierzył, po co więc mu msza? I tak się już nie nawróci. - Antoni zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym wybuchnął: - Do kościoła chodzi się, by się pokazać, bo tak trzeba. Nikt ze zwykłych ludzi nie ma wystarczającej wiary, żeby pójść z miłością i uwielbieniem do świątyni Boga, i modlić się szczerze. Każdy chodzi, a potem patrzy co chwila na zegarek. A jak ktoś nie przyjdzie jednej niedzieli, to jest płacz i zgrzytanie zębów. Tak, panowie! Płacz i zgrzytanie zębów. Z Biblii to wyczytałem! A kto czyta Biblię oprócz mnie? Garstka osób. - Przerwał, by przełknąć ślinę. - Ale najgorsze są te staruszki, głupi, współcześni faryzeusze, niby pobożne, niby kochające Boga, jak jednak dojdzie co do czego, każą sobie ustępować, zamiast ustępować innym; proszą o pomoc, zamiast tę pomoc nosić; plotkują, choć plotki są złe. Więcej bym mógł wymienić, ale coś widzę, że Kennedy'ego nuży mój monolog. Pawełku, weź mu popraw głowę.
Pawełek poprawił, po czym spytał:
- Czyli młodzież jest dobra?
- Młodzież jest jeszcze gorsza, Pawełku. Dobrze, że Kennedy nie miał dzieci. - Antoni potrząsnął Kazimierzem, by ten się z nim zgodził. - Tylko zmarli nadają się na życie na tym świecie.
- Racja - rzekł Kazimierz potrząśnięty po raz drugi.
- Kiedyś wszyscy będziemy potrzebni - westchnął Pawełek.
- Choć raz coś mądrego powiedziałeś. - Antoni spojrzał w górę. - Oby Kennedy'emu było tam dobrze!
Dalszą rozmowę zakłócił gwałtowny kaszel Tadeusza, który zaskoczył samego właściciela, tak że nie zdążył zakryć ust i wszystkie zarazki poszły na kolegów, z kolegów kiedyś pójdą na ich rodziny, znajomych, znajomych znajomych, aż ogarną wszystkich ludzi. Rozpocznie się epidemia przez jeden spóźniony ruch człowieka.
- Zmarli nie kaszlą - zauważył Antoni. - Tadeuszu, powinieneś iść do lekarza, bo inaczej się to nigdy nie skończy.
Tadeusz kaszlał i kaszlał, robił się czerwony i zły jednocześnie, bo przecież kaszel męczy, zabiera energię z ciała człowieka pamiętającego jeszcze zdrowie. Olaf patrzył ze zdenerwowaniem na kolegę, nic jednak nie mówił, podobnie jak pozostali. Najbardziej uparcie milczał Kennedy. Domagano się jego zdania, które zawsze posiadał, umiał je wyrazić, czasem grzmotnąć pięścią w stół, żeby inni wiedzieli, z jaką osobą mają do czynienia. Ach, teraz zabrakło kolegom głosu ich kompana rozmów i picia, zabrakło czegokolwiek z nim związanego, niestety bowiem, samo siedzenie nie wystarczało. No i dalej istniał problem szóstej butelki. Wpatrywano się w piwo ze smakiem, nawet Antoni zaczął narzekać na swój szacunek do zmarłego. Tadeusz przestał kaszleć (powitano to z wielką ulgą) i przechylił głowę, tak że wzrok wbijał w butelkę. Wydawał przy tym dziwne głosy, ale że od dawna je wydawał, nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Kennedy stawał się coraz bardziej martwy. Gdzie jego dusza poleciała, czy do rodziny, czy do kogoś zupełnie obcego, w góry, nad morze, na niziny, na wyżyny, a może na pustynię, żeby zakopać się w piasku i nikogo nie obdarzyć wspaniałością kochanego Kennedy. Antoni wybitnie w to nie wierzył, sądził natomiast, że kolega odpowiednio poprowadził duszę do ludzi albo przynajmniej zwierząt. Tak - dobrze by było mieć psa z cząstką Kennedy'ego. Broniłby taki, jadł ile powinien, nie domagając się więcej, ba, umiałby się dzielić niczym zmarły... a butelka tak nęci! Antoni wziął ją z ziemi i obejrzał ze wszystkich stron, później dał Olafowi, ten Pawełkowi, Pawełek Kazimierzowi i tylko Tadeusz nie chciał nawet dotknąć przedmiotu.
- Zmęczony - argumentował jego zachowanie Pawełek. - Mnie też jakoś dzisiejszy dzień nuży. A was?
- Też - odpowiedział za kolegów Antoni.
- Chyba trzeba powiadomić rodzinę, co?
- No, przydałoby się. Chodźmy.
Ci, co stali, zrobili krok do przodu, stanowczy, jakby już na zawsze chcieli opuścić ławkę, podwórko, całą okolicę, może nawet miasteczko, z siedzących zaś podniósł się jedynie Kazimierz. Tadeusz nie reagował już choćby dziwnymi odgłosami. Głowę przechylił jeszcze bardziej, zamknął oczy.
- Śpi? - spytał Pawełek.
- Coś mi się wydaje - zaczął Antoni - że pozazdrościł Kennedy'emu.
Gdzieś daleko zaszczekał pies, a szczekanie jego przypominało uporczywy kaszel, od którego zwierzę nie ma jak się oderwać. Spojrzeli po sobie pytająco. Pies jak pies - można go przygarnąć. Choćby z duszą zwykłego Tadeusza.
Na ławce z Kennedy'm
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Na ławce z Kennedy'm
Ostatnio zmieniony 21 lip 2013, 9:45 przez Patka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Na ławce z Kennedy'm
Utwór mogłabym widzieć jako skecz napisany dla jakiegoś kabaretu.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Na ławce z Kennedy'm
Dziękuję za opinię, też bym w sumie widziała. 

- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Na ławce z Kennedy'm
Nie doczytałem do końca, bo już mnie zmęczenie nocne ogarnia.
Takie długotrwałe chyba, jak ta chwila, o której
Mam cichą nadzieję, że zanim wrócę do czytania tego opowiadania, zdążysz dokonać na nim korekty, bo wytykanie błędów, szczególnie częstych literówek, okropnie mnie nuży i zniechęca do czytania.
Nie odbieraj, proszę, tej wypowiedzi, jako kpiny, czy agresji. Napisałem ją w dobrej wierze, chcąc zwrócić twoją uwagę na mankamenty, których dość łatwo się ustrzec, a które stwarzają zły obraz u odbiorcy.

Takie długotrwałe chyba, jak ta chwila, o której
Przejrzałem dziś twoje teksty prozatorskie, ze szczególną uwagą zwróconą na tego typu wpadki i dochodzę do wniosku, że o wiele dokładniej czytasz utwory innych, niż własne, przed ich publikacją. Niestety, robisz sporo literówek, sporo błędów logicznych i gramatycznych. Ze składnią jest dużo lepiej.Patka pisze:po długotrwałej chwili
Mam cichą nadzieję, że zanim wrócę do czytania tego opowiadania, zdążysz dokonać na nim korekty, bo wytykanie błędów, szczególnie częstych literówek, okropnie mnie nuży i zniechęca do czytania.
Nie odbieraj, proszę, tej wypowiedzi, jako kpiny, czy agresji. Napisałem ją w dobrej wierze, chcąc zwrócić twoją uwagę na mankamenty, których dość łatwo się ustrzec, a które stwarzają zły obraz u odbiorcy.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Na ławce z Kennedy'm
Serio? A to się dziwię. Proszę w takim razie mi to wypunktować.skaranie boskie pisze:Niestety, robisz sporo literówek, sporo błędów logicznych i gramatycznych.
I nie wiem, co jest złego w zacytowanym fragmencie. Chyba że tak się nie mówi, tzn ja bym powiedziała. Ale jak tak bardzo chcesz, mogę zmienić na "po dłuższej chwili".
Staram się szanować czytelnika. Wiem, że jakieś tam błędy w tekście są. Jest on stary, wkleiłam go z bloga, ale że było późno i byłam zmęczona, to tekstu nie poprawiałam. Chciałam zaczekać na komentarze. Nie sądziłam, że jest aż tak źle...
Poprawiłam jedynie odmianę nazwy "Kennedy", choć nadal nie jestem pewna, czy jest ona dobra.
Nie odbieram. Aczkolwiek się mocno zdziwiłam. I zarzut, że nie sprawdzam swoich tekstów, jest trochę przykry. Ale już się nie tłumaczę, idę poprawić tekst.skaranie boskie pisze:Nie odbieraj, proszę, tej wypowiedzi, jako kpiny, czy agresji. Napisałem ją w dobrej wierze, chcąc zwrócić twoją uwagę na mankamenty, których dość łatwo się ustrzec, a które stwarzają zły obraz u odbiorcy.
Dzięki.
Dodano -- 21 lip 2013, 9:46 --
PS Przejrzałam i poprawiłam, co zauważyłam.
Nie odbieraj moich słów źle, ale ocenianie tekstu po nieprzeczytaniu nawet 1/3 części - coś jest nie tak, nie?