Świat według Zdzicha /3/ - Chleba naszego powszedniego
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Świat według Zdzicha /3/ - Chleba naszego powszedniego
od początku
w poprzednim odcinku
- Czego tam szukasz łachudro?
Bankier starał się nadać głosowi groźne brzmienie, co w jego wydaniu przypominało raczej beczenie zarzynanego barana.
- Odpierdol się od człowieka, niech szuka – ofuknął go Krzywy. – Przecież ci, kurwa, nie przeszkadza – dodał z filozoficzną zadumą. Cały Krzywy. Będzie bronił każdego, choćby mu rodzoną matkę zabił.
- To niech spierdala z naszego rewiru!
- Zostaw, mówię.
Ale po prawdzie wszystkich nas dręczyła ciekawość, czegóż to szuka w supermarketowym śmietniku, całkiem przyzwoicie wyglądający, trochę szpakowaty facet z miną księdza. Ubrany był biednie, ale czysto. Nie waliło od niego czterotygodniowym brudem, jak od zwykłych śmietnikowych szperaczy.
Warkot Bankiera trochę go speszył, jednak po interwencji Krzywego, spokojnie zabrał się do dalszej penetracji śmietnika. Bankier jednak nie dawał za wygraną.
Nic dziwnego. Kto go zna, wie, że upierdliwy z niego człowiek. W życiu okazał się strasznym nieudacznikiem. Zmarnował wszystko, co mógł zmarnować. Kiedyś miał rodzinę, własny dom. Jeździł ponoć czarną beemką. Nie wiem, ile w tym prawdy, wiem jednak, że los potrafi z każdego zrobić kloszarda. Zwłaszcza, jeśli delikwent mocno upiera się mu w tym pomóc.
Bankier pomagał, jak umiał. Całe życie. I to chyba jedyne, co mu się udało. Wszystko koncertowo spieprzył. A przecież to uparty człowiek. Jak sobie coś ubzdura, nie spocznie, dopóki tego nie zrobi. Ja myślę, że on po prostu ubzdurał sobie nie to, co powinien.
Teraz też nie dawał za wygraną.
- No to gadaj, łapsie cmentarny, czego tam, kurwa, szukasz, bo jak nie, to cię zaraz wpierdolę do tego kibla, aż ci te pierdolone śmieci dupą wyjdą.
Obcy, wyraźnie skonfudowany, ale chyba nie przestraszony, spojrzał na Bankiera wielkimi, smutnymi oczami, chwilę się zastanowił, po czym wzruszywszy ramionami, odwrócił się i ruszył przed siebie.
- Zaczekaj – zatrzymał go Krzywy – nie zwracaj uwagi na tego palanta.
Mężczyzna o wyglądzie księdza zawrócił.
- Czego chcecie? – zapytał.
- Właściwie niczego – wtrąciłem się w rozmowę – naszego kolegę zapewne zainteresowało, czego normalny facet może szukać w takim syfie. Na szperacza nie wyglądasz, na bezdomnego też. Więc?
- No, czego szukasz? Gadaj! – warknął jeszcze raz Bankier.
- Chleba…
- Czego, kurwa?
- Jakiego chleba?
- Powszedniego – odparł nieznajomy – szukam chleba naszego powszedniego…
I zrobiło się jakoś tak dziwnie. Od słowa do słowa, przybysz zaczął snuć swoją opowieść.
Długa była. Nie mieliśmy dla niego chleba, więc w trakcie opowiadania częstowaliśmy go wisienką. Widać nie nawykł, albo dawno nie pił, bo z każdym łykiem jego opowieść stawała się żywsza, nabierała barw, znaczeń, zmieniała się w żywe obrazy. Ten, coraz nam bliższy człowiek, zatrzymał uwagę trzech, zdawałoby się niewzruszonych pijaków na całe popołudnie. Może zatrzymałby i na noc, gdyby nie zbawienne słowa pana Janka.
- Panowie dziś nie chcą kanapek?
Spojrzeliśmy na niego i jakby umówieni, chórem wykrzyknęliśmy:
- Chleba naszego powszedniego!
cdn.
w poprzednim odcinku
- Czego tam szukasz łachudro?
Bankier starał się nadać głosowi groźne brzmienie, co w jego wydaniu przypominało raczej beczenie zarzynanego barana.
- Odpierdol się od człowieka, niech szuka – ofuknął go Krzywy. – Przecież ci, kurwa, nie przeszkadza – dodał z filozoficzną zadumą. Cały Krzywy. Będzie bronił każdego, choćby mu rodzoną matkę zabił.
- To niech spierdala z naszego rewiru!
- Zostaw, mówię.
Ale po prawdzie wszystkich nas dręczyła ciekawość, czegóż to szuka w supermarketowym śmietniku, całkiem przyzwoicie wyglądający, trochę szpakowaty facet z miną księdza. Ubrany był biednie, ale czysto. Nie waliło od niego czterotygodniowym brudem, jak od zwykłych śmietnikowych szperaczy.
Warkot Bankiera trochę go speszył, jednak po interwencji Krzywego, spokojnie zabrał się do dalszej penetracji śmietnika. Bankier jednak nie dawał za wygraną.
Nic dziwnego. Kto go zna, wie, że upierdliwy z niego człowiek. W życiu okazał się strasznym nieudacznikiem. Zmarnował wszystko, co mógł zmarnować. Kiedyś miał rodzinę, własny dom. Jeździł ponoć czarną beemką. Nie wiem, ile w tym prawdy, wiem jednak, że los potrafi z każdego zrobić kloszarda. Zwłaszcza, jeśli delikwent mocno upiera się mu w tym pomóc.
Bankier pomagał, jak umiał. Całe życie. I to chyba jedyne, co mu się udało. Wszystko koncertowo spieprzył. A przecież to uparty człowiek. Jak sobie coś ubzdura, nie spocznie, dopóki tego nie zrobi. Ja myślę, że on po prostu ubzdurał sobie nie to, co powinien.
Teraz też nie dawał za wygraną.
- No to gadaj, łapsie cmentarny, czego tam, kurwa, szukasz, bo jak nie, to cię zaraz wpierdolę do tego kibla, aż ci te pierdolone śmieci dupą wyjdą.
Obcy, wyraźnie skonfudowany, ale chyba nie przestraszony, spojrzał na Bankiera wielkimi, smutnymi oczami, chwilę się zastanowił, po czym wzruszywszy ramionami, odwrócił się i ruszył przed siebie.
- Zaczekaj – zatrzymał go Krzywy – nie zwracaj uwagi na tego palanta.
Mężczyzna o wyglądzie księdza zawrócił.
- Czego chcecie? – zapytał.
- Właściwie niczego – wtrąciłem się w rozmowę – naszego kolegę zapewne zainteresowało, czego normalny facet może szukać w takim syfie. Na szperacza nie wyglądasz, na bezdomnego też. Więc?
- No, czego szukasz? Gadaj! – warknął jeszcze raz Bankier.
- Chleba…
- Czego, kurwa?
- Jakiego chleba?
- Powszedniego – odparł nieznajomy – szukam chleba naszego powszedniego…
I zrobiło się jakoś tak dziwnie. Od słowa do słowa, przybysz zaczął snuć swoją opowieść.
Długa była. Nie mieliśmy dla niego chleba, więc w trakcie opowiadania częstowaliśmy go wisienką. Widać nie nawykł, albo dawno nie pił, bo z każdym łykiem jego opowieść stawała się żywsza, nabierała barw, znaczeń, zmieniała się w żywe obrazy. Ten, coraz nam bliższy człowiek, zatrzymał uwagę trzech, zdawałoby się niewzruszonych pijaków na całe popołudnie. Może zatrzymałby i na noc, gdyby nie zbawienne słowa pana Janka.
- Panowie dziś nie chcą kanapek?
Spojrzeliśmy na niego i jakby umówieni, chórem wykrzyknęliśmy:
- Chleba naszego powszedniego!
cdn.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie