Wizyta
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Wizyta
Rozpocznę swoją tu obecność nie nowym, ale ulubionym tekstem. Ulubionym, bo pierwszym.
Leżałem na kanapie gapiąc się w plazmowy ekran wielkiego telewizora, którego wydania stanowczo odmówiłem byłej żonie, pozwalając jej w zamian zabrać wszystko co chciała, łącznie z pokracznym łysym psem oraz szydełkową serwetką wydzierganą przez moją babcię.
Przygotowałem sobie kanapki z kiełbasą. Nie dlatego, że kiełbasę specjalnie lubię, tylko z tego prostego powodu, że w lodówce poza nią było tylko światło, a ja nie zamierzałem tracić wolnego dnia na bezsensowne zakupy.
Kanapki zupełnie wystarczą by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.
Tęskniłem jak szalony za bliskością innej osoby. Szczególnie kobiety, ale… wiecie, jak to jest - praca zabiera ci cały czas wolny, a jak już wydrzesz kawałek dla siebie, to nie masz na nic siły.
Starałem się nie myśleć, że moje prawo do odpoczynku kurczy się z każdą sekundą jak kropla wody na słońcu, a jutro wszystkie niezałatwione sprawy i przekroczone terminy zwalą mi się na głowę zimnym prysznicem. Prawie słyszałem głos mojego szefa:
- No cóż, panie Krzysztofie, jestem rozczarowany… Liczyłem na pana! Trudno.
Oświadczał to ze zbolałą miną, mniej więcej raz w miesiącu, a ja czułem się wtedy tak, jakbym własnoręcznie wtykał mu do ust kawał kwaśnej cytryny.
Za wszelką cenę usiłowałem zapomnieć o pracy, więc pstrykałem pilotem po kanałach telewizora. Miła pani na ekranie czyniła właśnie wysiłek wmówienia mi, że jestem niechluj, bo nie używam wymyślnego super detergentu, więc w mojej łazience harcują stada groźnych bakterii. Przerzuciłem kanał pozbywając się miłej pani oraz niepokoju z powodu lekceważącego stosunku do zarazków i sięgnąłem po talerz z kanapkami. Zamiast chłodnego dotyku szkła wyczułem coś miękkiego.
Leniwie przetoczyłem głowę po poduszce.
Zobaczyłem parę wlepionych we mnie czarnych paciorków, pomiędzy którymi tkwił różowy nos w otoczeniu ruchliwych wąsów, a ze stolika niedbale zwisał długi ogon.
Słowem: szczur.
Wrzasnąłem jak oparzony i w jednej sekundzie wskoczyłem na oparcie kanapy, podkurczając wysoko nogi.
Gdybym pił, pomyślałbym, że mam zwidy. Ale nie piłem. To znaczy piłem, ale niezbyt dużo, tylko normalnie, jak każdy. A może to po piątkowej imprezie tydzień temu? E, nie… po tygodniu?
Coś jednak w tej wódce musiało być nie tak, bo wyraźnie usłyszałem:
- Czego wrzeszczysz?
Chyba mi układ nerwowy szwankuje.
Jak się nazywa śmierć z przepracowania? A, karoshi! Japończykom to się zdarza, oglądałem na Discovery. Nie pamiętam tylko, czy przed śmiercią mają przywidzenia. Bo po, to już na pewno nie.
Szczur tymczasem wlepił wzrok w kanapki, po czym grzecznie spytał:
- Mogę?
Zupełnie ogłupiały skinąłem głową z wysokości oparcia, gdzie siedziałem jak kura na grzędzie. Zwierzak wymamrotał „dziękuję” i podreptał do talerza. Bezceremonialnie wziął plaster kiełbasy w przednie łapki, przycupnął na tylnych i zaczął zajadać ze smakiem.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał śmiesznie zmierzwione szaro-białe futerko i duże okrągłe uszy sterczące na boki, zamiast normalnie, po szczurzemu, do góry. Kręcone i króciutkie wąsy poruszały się z niesłychaną szybkością.
Dziwny jakiś.
Wcale nie przypominał tych wychudzonych, garbatych bestii, o szpiczastych pyskach i złośliwych oczkach, których co prawda nie widziałem nigdy, ale wysłuchałem dość opowieści o tym, jak znienacka wyskakują z muszli klozetowych gryząc ludzi w tyłek.
Ten nie wyglądał, jakby chciał mnie gdziekolwiek dziabnąć, a zwłaszcza tam. Przeciwnie, był całkiem sympatyczny.
Zaraz… co to ja wiem o szczurach?
Podobno mają truciznę w ogonach. Tę, no... strychninę!
I wysysają niemowlętom oddech. A nie, przepraszam, to koty.
- Masz strychninę? - wypaliłem wprost, bo musiałem przecież wiedzieć.
Zwierzak przestał jeść i spojrzał na mnie z niebotycznym zdumieniem.
- Strychninę? Jaką strychninę, oszalałeś?! Strychnina jest pochodzenia roślinnego. A ty masz chlorofil?
Mało, że gada, to jeszcze przemądrzały.
No, ale fakt. Nie mam chlorofilu, więc on pewnie nie ma strychniny.
Uspokojony nieco, ostrożnie zlazłem z oparcia kanapy i usiadłem jak człowiek, rozpaczliwie starając się ratować resztki godności.
Futrzasta bestia metodycznie pożerała kiełbasę, darząc chleb absolutnym brakiem zainteresowania.
- Skąd tu się wziąłeś? - zapytałem, jednocześnie uświadamiając sobie, że właśnie oto gawędzę ze szczurem.
Totalne dno. Ale to nie ja zacząłem, tylko on.
- Zwiałem - odparł krótko.
- Skąd?
- Nie skąd, tylko od kogo - poprawił mnie. - Od takiego dzieciaka, co to chciał mnie w słoiku trzymać.
W sumie nie dziwne, że zwiał.
- Mam na imię Serafin i jestem dumbo rex - oświadczył, biorąc kolejny kawałek jedzenia.
- Rex jak król? - zapytałem zaciekawiony.
- Nie. Rex, jak potargane futerko. A dumbo, jak uszy słonia. Tego z Disneya. Taka odmiana szczura.
- Yhy… - odpowiedziałem niemądrze, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Ten szczur wyraźnie przytłaczał elokwencją.
Serafin tymczasem uznał, że najadł się dostatecznie i przystąpił do mycia.
Łapkami szorował pyszczek wykonując szybkie, koliste ruchy, potem umył sobie kark i uszy, dalej brzuch, a na koniec złapał w przednie łapki ogon i metodycznie pucował go językiem. Następnie bezczelnie, bez cienia strachu, przelazł ze stolika na poduszkę, rozpłaszczył się jak naleśnik, wsadził głowę pod moją rękę i zażądał:
- No… głaszcz, głaszcz… nooo…
I strzelił taką minę, że musiałem to zrobić.
Ostrożnie głaskałem go palcem wskazującym po głowie. Miał mięciutką, aksamitną sierść. Chyba mu się to spodobało, bo cichutko szczękał ząbkami i wyczyniał coś dziwnego z oczami, które nie wiem czemu, robiły się na przemian: raz małe - raz wielkie, raz małe - raz wielkie. I tak cały czas.
Fajnie. Siedzę na własnej kanapie, głaszczę gadającego szczura o imieniu Serafin, który twierdzi, że jest dumbo rex, zwiał ze słoika i zjadł moją kiełbasę.
Muszę natychmiast pozbyć się intruza.
- Ehm! - chrząknąłem znacząco. - No, dosyć tego, muszę wyjść!
- A idź, idź… - ziewnął szeroko i przeciągnął się. - Tylko za późno nie wracaj, bo będę się nudził.
- Chciałem powiedzieć, że już czas na ciebie - nie dawałem za wygraną. - No, idź sobie!
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem.
- Wypędzisz bezpańskie zwierzę na ziąb?! Nie mam dokąd pójść!
Spojrzałem za okno. Śnieżyca szalała w najlepsze.
- Ale przecież gdzieś dotąd mieszkałeś! - uczepiłem się ostatniej deski ratunku.
- W słoiku - przypomniał. I zwinął się w zgrabny kłębek.
No tak, prawda.
Żal mi się zrobiło biedaka.
Poczłapałem niechętnie do wieszaka, założyłem kurtkę, wcisnąłem na głowę czapkę i wyszedłem na zewnątrz, gdzie panował ziąb, na który podobno zwierzaka nie można wygnać. Przez pogrążone w popołudniowym mroku ulice powlokłem się do najbliższego sklepu zoologicznego.
Sprzedawczyni była młoda, ładna i kompetentna, a do ubrania miała przypięty identyfikator z imieniem Kamila. Piękne imię.
Wyjaśniłem, że jestem właścicielem szczura, zgrabnie omijając szczegóły wejścia w jego posiadanie i przytomnie ukrywając fakt, że gada.
Żarłoczny czytnik zabrał z mojej karty równowartość zakupu klatki, miski, poidełka, szczurzego jedzenia, żwirku oraz jakiegoś cudacznego drewnianego domku z okrągłym otworem. No, i hamaka. Podobno powinien go mieć.
Zupełnie nie pamiętam drogi powrotnej, bo wcale nie myślałem o dokuczliwym zimnie ani o drzemiącym w moim domu przemądrzałym gryzoniu, tylko intensywnie zastanawiałem się, jak poderwać uroczą Kamilę. W świetle ostatnich zdarzeń ten zdrowy odruch szczerze mnie ucieszył.
Serafinowi klatka przypadła do gustu, co mnie nawet nie zdziwiło, biorąc pod uwagę jego poprzednie mieszkanie. Zmontowałem ją w aktywnej asyście nowego domownika, który wyraził życzenie, aby miska stanęła koło drewnianego domku, a na górnych prętach zawisł niebieski hamak. Ulokował się na nim z widoczną przyjemnością.
- Zła wiadomość! - oświadczyłem. - Koniec z kiełbasą! I pomachałem mu przed nosem torebką ze szczurzym jedzeniem.
Zmarkotniał trochę, ale posłusznie podszedł do miski i z ostentacyjnym brakiem apetytu skubał ziarenka, a potem znów wlazł na hamak, skąd wodził za mną koralikami czarnych oczu.
Powinienem być zmęczony i szczęśliwy, że zwariowany dzień dobiegał końca, ale ku własnemu zdumieniu nie odczuwałem zmęczenia, tylko zadowolenie. Z błogim uczuciem radości - Bóg wie skąd wziętej - zapakowałem się do łóżka i natychmiast zasnąłem.
Śniło mi się chyba coś bardzo miłego, bo nie chciałem otwierać oczu, gdy w nocy zbudziło mnie intensywne lizanie po ręku i delikatne podskubywanie w palec.
Półprzytomny włączyłem lampkę nocną i spojrzałem w kierunku klatki Serafina. Była pusta. Zajrzałem po kołdrę i tam go znalazłem. Podgryzał leciutko moją dłoń z nieukrywanym zachwytem.
- Zgłupiałeś? - warknąłem.- Jest środek nocy!
- No! - przytaknął radośnie. - Fajnie, nie? Co będziemy robić?
- Jak to robić? Nic nie będziemy robić, będziemy spać! Ja w łóżku, ty w klatce. Zrozumiano?!
- Ale ja tam jestem sam…- poskarżył się, robiąc rozpaczliwie smutną minę.
- A kto ma tam być z tobą? Może ja?
- Nie - odpowiedział poważnie. - Drugi szczur, mój towarzysz.
Usiadłem na łóżku.
- Słuchaj, Serafin - wycedziłem. - Przylazłeś do mnie ze słoika, zjadłeś mój obiad, wmeldowałeś się do mieszkania, dostałeś własną, wypasioną chałupę, a teraz chcesz kumpla, tak?!
- Aha! - potwierdził bezwstydnie. - Bo ja jestem nocny i stadny. Rozumiesz - w dzień śpię, a w nocy nie. Poza tym, potrzebuję drugiego szczura, żeby mieć kogo podgryzać i z kim się bawić. To jest budowanie więzi gatunkowej. A ja nie mam nikogo, tylko ciebie.
I znów zaczął lizać mój palec.
Chwilę trwało, zanim odzyskałem głos.
- Marsz do klatki, ale już!!! - wrzasnąłem, wyrywając mu rękę.
- No dobra, dobra - mruknął.
Demonstracyjnie obrażony podreptał po kołdrze w kierunku klatki, wlokąc za sobą ogon i mamrocząc coś pod nosem.
- O papużkach nierozłączkach słyszałeś? - spróbował jeszcze raz, gramoląc się na pręty. - Też muszą być dwie…
Co za uparte zwierzę!
Ugniatałem poduszkę ze świadomością, że zostało mi niewiele snu.
Z klatki dochodziły szelesty, odgłosy gryzienia, szurania i skrobania. Byłem pewien, że robił to specjalnie. Starałem się nie słuchać i próbowałem zasnąć. Prawie mi się udało, gdy z drewnianego domku dobiegł głos:
- A jak nam dasz kuwetę, to nie będziemy ci sikać po kątach, hi,hi,hi…
Niech go wszyscy diabli!
Leżałem na kanapie gapiąc się w plazmowy ekran wielkiego telewizora, którego wydania stanowczo odmówiłem byłej żonie, pozwalając jej w zamian zabrać wszystko co chciała, łącznie z pokracznym łysym psem oraz szydełkową serwetką wydzierganą przez moją babcię.
Przygotowałem sobie kanapki z kiełbasą. Nie dlatego, że kiełbasę specjalnie lubię, tylko z tego prostego powodu, że w lodówce poza nią było tylko światło, a ja nie zamierzałem tracić wolnego dnia na bezsensowne zakupy.
Kanapki zupełnie wystarczą by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.
Tęskniłem jak szalony za bliskością innej osoby. Szczególnie kobiety, ale… wiecie, jak to jest - praca zabiera ci cały czas wolny, a jak już wydrzesz kawałek dla siebie, to nie masz na nic siły.
Starałem się nie myśleć, że moje prawo do odpoczynku kurczy się z każdą sekundą jak kropla wody na słońcu, a jutro wszystkie niezałatwione sprawy i przekroczone terminy zwalą mi się na głowę zimnym prysznicem. Prawie słyszałem głos mojego szefa:
- No cóż, panie Krzysztofie, jestem rozczarowany… Liczyłem na pana! Trudno.
Oświadczał to ze zbolałą miną, mniej więcej raz w miesiącu, a ja czułem się wtedy tak, jakbym własnoręcznie wtykał mu do ust kawał kwaśnej cytryny.
Za wszelką cenę usiłowałem zapomnieć o pracy, więc pstrykałem pilotem po kanałach telewizora. Miła pani na ekranie czyniła właśnie wysiłek wmówienia mi, że jestem niechluj, bo nie używam wymyślnego super detergentu, więc w mojej łazience harcują stada groźnych bakterii. Przerzuciłem kanał pozbywając się miłej pani oraz niepokoju z powodu lekceważącego stosunku do zarazków i sięgnąłem po talerz z kanapkami. Zamiast chłodnego dotyku szkła wyczułem coś miękkiego.
Leniwie przetoczyłem głowę po poduszce.
Zobaczyłem parę wlepionych we mnie czarnych paciorków, pomiędzy którymi tkwił różowy nos w otoczeniu ruchliwych wąsów, a ze stolika niedbale zwisał długi ogon.
Słowem: szczur.
Wrzasnąłem jak oparzony i w jednej sekundzie wskoczyłem na oparcie kanapy, podkurczając wysoko nogi.
Gdybym pił, pomyślałbym, że mam zwidy. Ale nie piłem. To znaczy piłem, ale niezbyt dużo, tylko normalnie, jak każdy. A może to po piątkowej imprezie tydzień temu? E, nie… po tygodniu?
Coś jednak w tej wódce musiało być nie tak, bo wyraźnie usłyszałem:
- Czego wrzeszczysz?
Chyba mi układ nerwowy szwankuje.
Jak się nazywa śmierć z przepracowania? A, karoshi! Japończykom to się zdarza, oglądałem na Discovery. Nie pamiętam tylko, czy przed śmiercią mają przywidzenia. Bo po, to już na pewno nie.
Szczur tymczasem wlepił wzrok w kanapki, po czym grzecznie spytał:
- Mogę?
Zupełnie ogłupiały skinąłem głową z wysokości oparcia, gdzie siedziałem jak kura na grzędzie. Zwierzak wymamrotał „dziękuję” i podreptał do talerza. Bezceremonialnie wziął plaster kiełbasy w przednie łapki, przycupnął na tylnych i zaczął zajadać ze smakiem.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał śmiesznie zmierzwione szaro-białe futerko i duże okrągłe uszy sterczące na boki, zamiast normalnie, po szczurzemu, do góry. Kręcone i króciutkie wąsy poruszały się z niesłychaną szybkością.
Dziwny jakiś.
Wcale nie przypominał tych wychudzonych, garbatych bestii, o szpiczastych pyskach i złośliwych oczkach, których co prawda nie widziałem nigdy, ale wysłuchałem dość opowieści o tym, jak znienacka wyskakują z muszli klozetowych gryząc ludzi w tyłek.
Ten nie wyglądał, jakby chciał mnie gdziekolwiek dziabnąć, a zwłaszcza tam. Przeciwnie, był całkiem sympatyczny.
Zaraz… co to ja wiem o szczurach?
Podobno mają truciznę w ogonach. Tę, no... strychninę!
I wysysają niemowlętom oddech. A nie, przepraszam, to koty.
- Masz strychninę? - wypaliłem wprost, bo musiałem przecież wiedzieć.
Zwierzak przestał jeść i spojrzał na mnie z niebotycznym zdumieniem.
- Strychninę? Jaką strychninę, oszalałeś?! Strychnina jest pochodzenia roślinnego. A ty masz chlorofil?
Mało, że gada, to jeszcze przemądrzały.
No, ale fakt. Nie mam chlorofilu, więc on pewnie nie ma strychniny.
Uspokojony nieco, ostrożnie zlazłem z oparcia kanapy i usiadłem jak człowiek, rozpaczliwie starając się ratować resztki godności.
Futrzasta bestia metodycznie pożerała kiełbasę, darząc chleb absolutnym brakiem zainteresowania.
- Skąd tu się wziąłeś? - zapytałem, jednocześnie uświadamiając sobie, że właśnie oto gawędzę ze szczurem.
Totalne dno. Ale to nie ja zacząłem, tylko on.
- Zwiałem - odparł krótko.
- Skąd?
- Nie skąd, tylko od kogo - poprawił mnie. - Od takiego dzieciaka, co to chciał mnie w słoiku trzymać.
W sumie nie dziwne, że zwiał.
- Mam na imię Serafin i jestem dumbo rex - oświadczył, biorąc kolejny kawałek jedzenia.
- Rex jak król? - zapytałem zaciekawiony.
- Nie. Rex, jak potargane futerko. A dumbo, jak uszy słonia. Tego z Disneya. Taka odmiana szczura.
- Yhy… - odpowiedziałem niemądrze, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Ten szczur wyraźnie przytłaczał elokwencją.
Serafin tymczasem uznał, że najadł się dostatecznie i przystąpił do mycia.
Łapkami szorował pyszczek wykonując szybkie, koliste ruchy, potem umył sobie kark i uszy, dalej brzuch, a na koniec złapał w przednie łapki ogon i metodycznie pucował go językiem. Następnie bezczelnie, bez cienia strachu, przelazł ze stolika na poduszkę, rozpłaszczył się jak naleśnik, wsadził głowę pod moją rękę i zażądał:
- No… głaszcz, głaszcz… nooo…
I strzelił taką minę, że musiałem to zrobić.
Ostrożnie głaskałem go palcem wskazującym po głowie. Miał mięciutką, aksamitną sierść. Chyba mu się to spodobało, bo cichutko szczękał ząbkami i wyczyniał coś dziwnego z oczami, które nie wiem czemu, robiły się na przemian: raz małe - raz wielkie, raz małe - raz wielkie. I tak cały czas.
Fajnie. Siedzę na własnej kanapie, głaszczę gadającego szczura o imieniu Serafin, który twierdzi, że jest dumbo rex, zwiał ze słoika i zjadł moją kiełbasę.
Muszę natychmiast pozbyć się intruza.
- Ehm! - chrząknąłem znacząco. - No, dosyć tego, muszę wyjść!
- A idź, idź… - ziewnął szeroko i przeciągnął się. - Tylko za późno nie wracaj, bo będę się nudził.
- Chciałem powiedzieć, że już czas na ciebie - nie dawałem za wygraną. - No, idź sobie!
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem.
- Wypędzisz bezpańskie zwierzę na ziąb?! Nie mam dokąd pójść!
Spojrzałem za okno. Śnieżyca szalała w najlepsze.
- Ale przecież gdzieś dotąd mieszkałeś! - uczepiłem się ostatniej deski ratunku.
- W słoiku - przypomniał. I zwinął się w zgrabny kłębek.
No tak, prawda.
Żal mi się zrobiło biedaka.
Poczłapałem niechętnie do wieszaka, założyłem kurtkę, wcisnąłem na głowę czapkę i wyszedłem na zewnątrz, gdzie panował ziąb, na który podobno zwierzaka nie można wygnać. Przez pogrążone w popołudniowym mroku ulice powlokłem się do najbliższego sklepu zoologicznego.
Sprzedawczyni była młoda, ładna i kompetentna, a do ubrania miała przypięty identyfikator z imieniem Kamila. Piękne imię.
Wyjaśniłem, że jestem właścicielem szczura, zgrabnie omijając szczegóły wejścia w jego posiadanie i przytomnie ukrywając fakt, że gada.
Żarłoczny czytnik zabrał z mojej karty równowartość zakupu klatki, miski, poidełka, szczurzego jedzenia, żwirku oraz jakiegoś cudacznego drewnianego domku z okrągłym otworem. No, i hamaka. Podobno powinien go mieć.
Zupełnie nie pamiętam drogi powrotnej, bo wcale nie myślałem o dokuczliwym zimnie ani o drzemiącym w moim domu przemądrzałym gryzoniu, tylko intensywnie zastanawiałem się, jak poderwać uroczą Kamilę. W świetle ostatnich zdarzeń ten zdrowy odruch szczerze mnie ucieszył.
Serafinowi klatka przypadła do gustu, co mnie nawet nie zdziwiło, biorąc pod uwagę jego poprzednie mieszkanie. Zmontowałem ją w aktywnej asyście nowego domownika, który wyraził życzenie, aby miska stanęła koło drewnianego domku, a na górnych prętach zawisł niebieski hamak. Ulokował się na nim z widoczną przyjemnością.
- Zła wiadomość! - oświadczyłem. - Koniec z kiełbasą! I pomachałem mu przed nosem torebką ze szczurzym jedzeniem.
Zmarkotniał trochę, ale posłusznie podszedł do miski i z ostentacyjnym brakiem apetytu skubał ziarenka, a potem znów wlazł na hamak, skąd wodził za mną koralikami czarnych oczu.
Powinienem być zmęczony i szczęśliwy, że zwariowany dzień dobiegał końca, ale ku własnemu zdumieniu nie odczuwałem zmęczenia, tylko zadowolenie. Z błogim uczuciem radości - Bóg wie skąd wziętej - zapakowałem się do łóżka i natychmiast zasnąłem.
Śniło mi się chyba coś bardzo miłego, bo nie chciałem otwierać oczu, gdy w nocy zbudziło mnie intensywne lizanie po ręku i delikatne podskubywanie w palec.
Półprzytomny włączyłem lampkę nocną i spojrzałem w kierunku klatki Serafina. Była pusta. Zajrzałem po kołdrę i tam go znalazłem. Podgryzał leciutko moją dłoń z nieukrywanym zachwytem.
- Zgłupiałeś? - warknąłem.- Jest środek nocy!
- No! - przytaknął radośnie. - Fajnie, nie? Co będziemy robić?
- Jak to robić? Nic nie będziemy robić, będziemy spać! Ja w łóżku, ty w klatce. Zrozumiano?!
- Ale ja tam jestem sam…- poskarżył się, robiąc rozpaczliwie smutną minę.
- A kto ma tam być z tobą? Może ja?
- Nie - odpowiedział poważnie. - Drugi szczur, mój towarzysz.
Usiadłem na łóżku.
- Słuchaj, Serafin - wycedziłem. - Przylazłeś do mnie ze słoika, zjadłeś mój obiad, wmeldowałeś się do mieszkania, dostałeś własną, wypasioną chałupę, a teraz chcesz kumpla, tak?!
- Aha! - potwierdził bezwstydnie. - Bo ja jestem nocny i stadny. Rozumiesz - w dzień śpię, a w nocy nie. Poza tym, potrzebuję drugiego szczura, żeby mieć kogo podgryzać i z kim się bawić. To jest budowanie więzi gatunkowej. A ja nie mam nikogo, tylko ciebie.
I znów zaczął lizać mój palec.
Chwilę trwało, zanim odzyskałem głos.
- Marsz do klatki, ale już!!! - wrzasnąłem, wyrywając mu rękę.
- No dobra, dobra - mruknął.
Demonstracyjnie obrażony podreptał po kołdrze w kierunku klatki, wlokąc za sobą ogon i mamrocząc coś pod nosem.
- O papużkach nierozłączkach słyszałeś? - spróbował jeszcze raz, gramoląc się na pręty. - Też muszą być dwie…
Co za uparte zwierzę!
Ugniatałem poduszkę ze świadomością, że zostało mi niewiele snu.
Z klatki dochodziły szelesty, odgłosy gryzienia, szurania i skrobania. Byłem pewien, że robił to specjalnie. Starałem się nie słuchać i próbowałem zasnąć. Prawie mi się udało, gdy z drewnianego domku dobiegł głos:
- A jak nam dasz kuwetę, to nie będziemy ci sikać po kątach, hi,hi,hi…
Niech go wszyscy diabli!
Ostatnio zmieniony 01 sie 2013, 23:43 przez smak imbiru, łącznie zmieniany 2 razy.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Wizyta
No, cholera jasna... Mam tyle roboty, ze az watroba gnije, a Ty mi tu wyjezdzasz z takim tekstem.
Z takim, tzn, wesolym i sympatycznym na tyle, ze robota poszla sie pasc. Twoja wina!
Dobry poczatek.
Przeczytalam szlagiem.
Pan Krzysztof jest typowy, ale ratuje go poczucie humoru i otwarty umysl, a Serafin to juz zupelnie inna inszosc. Fajny. Nie wiesz czasem, czy nie dochowal sie potomstwa (tez gadajacego)? Jakby co - prosze o namiary.
Warsztatowo czepiac sie nie bede. Tzn, niespecjalnie, bo te pare brakujacych przecinków sama wylapiesz (ja je nazywam fonetycznymi), a jedyne co mi wpadlo w oko to:
Tyle. Nawet jesli cos mi umknelo, to trudno, ale przyjemnosc z czytania "Twojej pisaniny" byla tak duza, ze zagluszyla zwykle moje czepialstwo. Piszesz lekko, z przymruzeniem oka, a bledy, nawet jesli sa, nie wybijaja z rytmu.
Prosze o wiecej i podobnej jakosci.
Milego, J.

Z takim, tzn, wesolym i sympatycznym na tyle, ze robota poszla sie pasc. Twoja wina!
Dobry poczatek.

Przeczytalam szlagiem.
Pan Krzysztof jest typowy, ale ratuje go poczucie humoru i otwarty umysl, a Serafin to juz zupelnie inna inszosc. Fajny. Nie wiesz czasem, czy nie dochowal sie potomstwa (tez gadajacego)? Jakby co - prosze o namiary.
Warsztatowo czepiac sie nie bede. Tzn, niespecjalnie, bo te pare brakujacych przecinków sama wylapiesz (ja je nazywam fonetycznymi), a jedyne co mi wpadlo w oko to:
Po mojemu - zapisalabym to lacznie.smak imbiru pisze:Miła pani na ekranie czyniła właśnie wysiłek wmówienia mi, że jestem niechluj, bo nie używam wymyślnego super detergentu, więc w mojej łazience harcują stada groźnych bakterii.
Tyle. Nawet jesli cos mi umknelo, to trudno, ale przyjemnosc z czytania "Twojej pisaniny" byla tak duza, ze zagluszyla zwykle moje czepialstwo. Piszesz lekko, z przymruzeniem oka, a bledy, nawet jesli sa, nie wybijaja z rytmu.
Prosze o wiecej i podobnej jakosci.
Milego, J.

Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Wizyta
Robota nie zając, grzecznie chwilkę poczeka, a chwila wytchnienia zawsze się przyda.
Cieszę się bardzo, że tekst rozbawił. Serafin co prawda nie dzieciaty i - niestety - już nie żyje, ale jest jego kumpel, który różni się od Serafina tylko tym, że nie gada. Cała reszta tak samo, tyle, że też bezdzietny.
Co do przecinków, to ja bardzo proszę, jak już robota da żyć o pokazanie, bo nijak ich nie widzę. Zresztą to moja zmora i choroba, czasem mam wrażenie, że umrę na przecinki. "Detergent" poprawię zgodnie z sugestią.
I oczywiście mam pytanie: co jest niewłaściwego w zapisie "?!" Doczytałam właśnie na forum i zachodzę w głowę dlaczego jest to błędny zapis. Czyżby zbytnie spiętrzenie środków ekspresyjnych?
Dzięki za dobre słowo,
Pozdrawiam.

Cieszę się bardzo, że tekst rozbawił. Serafin co prawda nie dzieciaty i - niestety - już nie żyje, ale jest jego kumpel, który różni się od Serafina tylko tym, że nie gada. Cała reszta tak samo, tyle, że też bezdzietny.

Co do przecinków, to ja bardzo proszę, jak już robota da żyć o pokazanie, bo nijak ich nie widzę. Zresztą to moja zmora i choroba, czasem mam wrażenie, że umrę na przecinki. "Detergent" poprawię zgodnie z sugestią.
I oczywiście mam pytanie: co jest niewłaściwego w zapisie "?!" Doczytałam właśnie na forum i zachodzę w głowę dlaczego jest to błędny zapis. Czyżby zbytnie spiętrzenie środków ekspresyjnych?
Dzięki za dobre słowo,
Pozdrawiam.

- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Wizyta
A gdzie na forum znalazłaś informację, że taki zapis jest zły? Jest on całkowicie poprawny. Można też pisać "!?"smak imbiru pisze:I oczywiście mam pytanie: co jest niewłaściwego w zapisie "?!" Doczytałam właśnie na forum i zachodzę w głowę dlaczego jest to błędny zapis. Czyżby zbytnie spiętrzenie środków ekspresyjnych?
sjp pwn
Co do "super detergentu", to "super" można potraktować jak przymiotnik (tak jak fajny/drogi/duży detergent), może więc być oddzielnie. Nawet google podpowiada, by pisać osobno, heh.
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Wizyta
Witaj, Patko
Ano, wyczytałam w artykule "Przygotowanie tekstu do publikacji", podpunkt "błędy pisowni", punkt 13. Niestety, nie daje mi się skopiować i wkleić - kwestia techniczna jest po mojej stronie.
Z detergentem, co to jest super wygląda, że obie formy poprawne i zależne, czy traktujemy jako rzeczownik, czy dopatrzymy się tam przymiotnika. Nie wymądrzam się, bo za mocna nie jestem
Pozdrawiam

Ano, wyczytałam w artykule "Przygotowanie tekstu do publikacji", podpunkt "błędy pisowni", punkt 13. Niestety, nie daje mi się skopiować i wkleić - kwestia techniczna jest po mojej stronie.
Z detergentem, co to jest super wygląda, że obie formy poprawne i zależne, czy traktujemy jako rzeczownik, czy dopatrzymy się tam przymiotnika. Nie wymądrzam się, bo za mocna nie jestem

Pozdrawiam
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Wizyta

Paciu, toc napisalam: po mojemu. Nie upieram sie, po prostu mi nie brzmi jak jest.
Ale co do !?, czy ?! - swieta racja. Sama uzywam, czesto nawet.
Ok, Imbirku, postaram sie wyluskac to i owo.
Tu akurat nie dawalabym przecinka przed "by".smak imbiru pisze:Kanapki zupełnie wystarczą, by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.
Tu bym dala przed "mniej wiecej".smak imbiru pisze:Oświadczał to ze zbolałą miną mniej więcej raz w miesiącu, a ja czułem się wtedy tak, jakbym własnoręcznie wtykał mu do ust kawał kwaśnej cytryny.
Dalabym po "Te".smak imbiru pisze:Tę no, strychninę!
Tu zabraklo enterka po wielokropku.smak imbiru pisze:- Yhy…- odpowiedziałem niemądrze, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Jak na tak doskonale wychowanego i blyskotliwego szczura... Cos mi umknelo, pan Krzys nagle doznal oslnienia, czy zwyczajnie wyszlas z zalozenia, ze po skonczonej kolacji, a przed toaleta szczury maja w zwyczaju sie przedstawiac?smak imbiru pisze:Serafin tymczasem uznał, że najadł się dostatecznie i przystąpił do mycia.
Przecinek po "strachu".smak imbiru pisze:Następnie bezczelnie, bez cienia strachu przelazł ze stolika na poduszkę, rozpłaszczył się jak naleśnik, wsadził głowę pod moją rękę i zażądał:
Enter przed ostatnim czlonem, przed "No", tzn kreseczka rozpoczynajaca zdanie.smak imbiru pisze:- Chciałem powiedzieć, że już czas na ciebie - nie dawałem za wygraną.- No, idź sobie!
Rozumiem, ze pan Krzys sypia przy zapalonym swietle?smak imbiru pisze:Półprzytomny spojrzałem w kierunku klatki Serafina.
Ok, tyle dlubania. Az sama sie zdziwilam, bo jakos w pamieci wiecej tego mialam.
Zmykam do dalszej roboty.
Milego, J.

Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Wizyta
Dzięki, 411.
Mam wyrzuty sumienia, że od pracy oderwałam, ale co do przecinków - racja. Poprawiam natychmiast.
Ze światłem ewidentny błąd logiczny, natomiast nie bardzo widzę błąd w "przedstawieniu się". Przylazł do talerza, żarł kiełbasę i produkował się spokojnie, bo już wcześniej biedaka wystraszył umiejętnością mówienia. Jak skończył jeść, to uznał, że pora na toaletę. Gdzie błąd, bo nie chwytam,? Ale to już naprawdę w wolnej chwili
Ukłony
Mam wyrzuty sumienia, że od pracy oderwałam, ale co do przecinków - racja. Poprawiam natychmiast.
Ze światłem ewidentny błąd logiczny, natomiast nie bardzo widzę błąd w "przedstawieniu się". Przylazł do talerza, żarł kiełbasę i produkował się spokojnie, bo już wcześniej biedaka wystraszył umiejętnością mówienia. Jak skończył jeść, to uznał, że pora na toaletę. Gdzie błąd, bo nie chwytam,? Ale to już naprawdę w wolnej chwili

Ukłony

- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Wizyta
Chyba przywidzenia.smak imbiru pisze:przewidzenia
To mogła napisać tylko kobieta!smak imbiru pisze:Kanapki zupełnie wystarczą by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.
To też.smak imbiru pisze:Wrzasnąłem jak oparzony i w jednej sekundzie wskoczyłem na oparcie kanapy, podkurczając wysoko nogi.
Żaden facet tak nie zareaguje na widok szczura. Chyba, że mocno zniewieściały.
Rozumiem, że opowiadanie ma być zabawne. Może jest, nie wiem. Nie jestem kobietą.
Wiem natomiast, że technicznie jest ok.
Czekam na kolejne.




Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Wizyta
skaranie,
oczywiście "przywidzenie". Lecę poprawić.
No cóż, wychodzi, że bohater zniewieściały. Trudno, ale przynajmniej niewybredny. Ot, co!
Cieszy mnie, że technicznie sprawne, szkoda, że nie rozbawiło, ale może innym razem
Ukłony
oczywiście "przywidzenie". Lecę poprawić.
No cóż, wychodzi, że bohater zniewieściały. Trudno, ale przynajmniej niewybredny. Ot, co!
Cieszy mnie, że technicznie sprawne, szkoda, że nie rozbawiło, ale może innym razem

Ukłony

- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Wizyta
Mówi się, że nadzieja matką głupich, ale tu się to powiedzenie nie sprawdza (to odnośnie mojego komentarza pod twoją prozą poetycką, który cię strasznie zdenerwował). Miły tekst, sympatyczny, jak napisała Józefina. A jak na pierwszy, który napisałaś, jest bardzo ok. Choć pewnie pierwotna wersja trochę się różniła od tej, znaczy miała więcej błędów. Nadal one są, ale właśnie przecinkowe. Zresztą, dobrze mi się czytało, to po pewnym czasie przestałam przyglądać się usterkom.
No ale już autorka wyrzuciła, to niech zostanie. Z drugiej strony przecinek przed "by" ("aby", "żeby") to kwestia niezaprzeczalna.
Z dwoma innymi przecinkami, które wytknęła Józefina, też się nie zgadzam, ale już nie cytuję, bo to sprawa mniej konkretna niż przecinek przed "(a)by".
Od siebie dodam, że stawia się przecinki przed imiesłowami przysłówkowymi współczesnymi (zakończonymi na -ąc). Chyba trzy razy widziałam u ciebie ten brak.
Dwa razy się uśmiechnęłam podczas lektury. To dużo znaczy, patrząc na to, że nie jestem w najlepszym humorze po przeczytaniu twojej odpowiedzi na inny mój komentarz (tak, to komplement, nie ironia ani kpina). Ale nie mam zamiaru się przejmować. Jak to mówi moja ciotka z Niemiec: co się ludźmi przejmujesz? Ludzie ci jeść nie dadzą.
Pozdrawiam
Patrycja
Ja jestem odmiennego zdania.411 pisze:smak imbiru pisze:
Kanapki zupełnie wystarczą, by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.
Tu akurat nie dawalabym przecinka przed "by".

Z dwoma innymi przecinkami, które wytknęła Józefina, też się nie zgadzam, ale już nie cytuję, bo to sprawa mniej konkretna niż przecinek przed "(a)by".
Od siebie dodam, że stawia się przecinki przed imiesłowami przysłówkowymi współczesnymi (zakończonymi na -ąc). Chyba trzy razy widziałam u ciebie ten brak.
Dwa razy się uśmiechnęłam podczas lektury. To dużo znaczy, patrząc na to, że nie jestem w najlepszym humorze po przeczytaniu twojej odpowiedzi na inny mój komentarz (tak, to komplement, nie ironia ani kpina). Ale nie mam zamiaru się przejmować. Jak to mówi moja ciotka z Niemiec: co się ludźmi przejmujesz? Ludzie ci jeść nie dadzą.

Pozdrawiam
Patrycja