Miniatura to takie małe coś, prawda?
Niezbyt duże, ale znów nie takie drobne, żeby w ogóle nie było widać. Wiem coś o tym od czasu, gdy mężowi spodobały się wersje mini.
Najpierw były miniaturki samolotów, wykonywane własnoręcznie, z niesłychanym pietyzmem. Malutkie samolociki bojowe z czasów wojny, z napędem, żeby mogły sobie polatać. Latały, owszem, aż pewnego dnia rozzuchwalony Gloster Meteor NF.Mk11, po wykonaniu wyjątkowo udanego zawrotu Immelmana spotkał się z łukiem brwiowym małżonka, co dało skutek w postaci dużej ilości krwi i kilku szwów, więc przestały latać.
Potem przyszedł czas na miniaturowy drób.
Nie wiem, skąd ten pomysł - może u kogo podpatrzył albo w necie znalazł, grunt, że pewnego dnia oznajmił:
- Będziemy hodować Liliputy Pstre Kolorowe. Takie małe kurki. Te i żadne inne.
Wzruszyłam ramionami. Za trzy dni mu przejdzie.
Ale nie przeszło.
Zaczął jak zwykle: metodycznie i koncepcyjnie. Łaził po terenie, mierzył, mamrotał coś pod nosem, czyli szukał miejsca na kurnik.
Patrzyłam przez okno na kolorowe cynie, wielkolistne funkie, żółte begonie, czerwone niecierpki, ba! na zwykłą trawę i budził się we mnie bunt. Bo kura, czy mała, czy duża, grzebać musi, więc wiadomo, jak będzie: rozdziobią, rozgrzebią, udepczą i klepisko zostawią.
- A jak mi te twoje kury kwiatki stratują? - przemówiłam wprost do wyobraźni małżonka, który wie, że każda zniszczona roślina to jazgot mniej więcej na dwa dni.
- Nie stratują, kojec im zbuduję, rozłazić się nie będą.
- Sumienia nie masz, kury w zamknięciu trzymać? - próbowałam innej taktyki. - Kura musi chodzić i grzebać, bo coś tam…
- Czyli co?
- A skąd mam wiedzieć, na litość boską! Wiem tylko, że musi grzebać i robaki z ziemi wyciągać.
- E, tam! - machnął ręką. - Będzie dobrze.
I zrobił po swojemu.
Kurnik postawił, rzetelnie ogrodził całkiem spory kawałek terenu, więc argument o męczeniu zwierząt odpadł.
W sobotę zniknął na pół dnia, po czym wrócił z kurkami. Faktycznie miniaturki. Pstrokate. Gdaczące.
- A toto jajka znosi? - zainteresowałam się.
- Po cholerę ma znosić? To ma wyglądać. Ładnie i kolorowo, wiesz, taki element ozdobny.
W milczeniu patrzyłam, jak wpuszcza element ozdobny do kojca. Element pędem poleciał do kurnika i tam już pozostał.
- Płochliwa coś ta ozdoba… - mruknęłam pod nosem.
- Marudzisz. Przywykną, to i wyjdą.
Nie wyszły. Siedziały w tym cholernym kurniku dzień, drugi, trzeci. Jadły w środku, piły w środku, co która dziób wystawiła, zaraz chowała.
- Bardzo malowniczo twoje kurki wyglądają - drwiłam. - Ładnie komponują się z otoczeniem.
- Przestań - naburmuszał się. - Chociaż one rzeczywiście dziwne jakieś. Takie wystraszone…
- No, bo poziom odwagi mają mini. Jak wzrost i rozumek.
Obraził się.
Przez tydzień panny za diabła nie chciały wyjść z kurnika, żeby pogrzebać w zielonej trawce, mimo że muszą.
Ściągnęłam magika od kurzych chorób. Wlazł do kurnika, obmacał, pochwalił urodę stadka, oświadczył, że zdrowe jak byki, a czemu wyłazić nie chcą, to on nie wie. Za niewiedzę zainkasował stówę.
Po trzech tygodniach nie wytrzymałam:
- Słuchaj, jedź do tego, kto ci te cudaki sprzedał, i zapytaj, co robimy nie tak, że nie chcą z kurnika wyleźć. Może karma zła albo woda? Może one szampana piją i dopiero w trupa urżnięte wychodzą?
Stary przez chwilę wgapiał się we mnie, a potem poszedł po kluczyki.
Wrócił wieczorem.
- No, wiesz, co z nimi nie tak? - zapytałam, gdy tylko wyłączył silnik samochodu.
- Wiem.
- To mów!
- Zaraz… Chodź do domu. Chcesz piwo? Kupiłem kilka - wyraźnie grał na zwłokę.
Straciłam cierpliwość.
- Nie chcę piwa, chcę wiedzieć, co z nimi jest. Dziś znów dzioba nie wyściubiły!
- No, bo wiesz, ich nikt nie chciał i boją się - wymamrotał cicho, wyciągając sześciopak z bagażnika.
- Z głupim się widziałeś? - rozeźliłam się. - Boją się, bo niekochane? To co, mam im terapię przeprowadzić? Indywidualną czy grupową, bo mi w zasadzie wszystko jedno, tylko bądź łaskaw powiedzieć w jakim języku.
- Oj, to nie tak - mruknął. - Widzisz, ten, co od niego kurki brałem, sprowadził je dla jakiegoś gościa, ale on rozmyślił się …
- I teraz co, syndrom sierocy mają?
- … tylko że facet z tymi kurami został i nie bardzo miał je gdzie trzymać, a one były młode i już zimno się robiło, więc wsadził je do ogrzewanej szklarni, z sadzonkami…
- Aaa, to trzeba im kwiatki posadzić!
- Przestań się wyzłośliwiać, bo nic nie powiem - zirytował się małżonek. - Problem w tym, że w szklarni były warunki, no jak w szklarni, cieplarniane, wiesz… wiatru tam nie było. I tak sobie zimę przesiedziały, a jak na wiosnę chciał wypuścić, to one owszem, wyszły, ale co wiatr zawiał, natychmiast do szklarni uciekały.
Parsknęłam śmiechem.
- To znaczy, że one wiatru się boją?
- No.
- To teraz sam właź do kurnika i zapraszaj te ozdobne trzęsidupy do spacerów, bo ja nie mam zamiaru!
- A żebyś wiedziała! - zaperzył się. - Ty ich nie lubisz, bo jajek nie znoszą. Jakby dziesięć dziennie dawały, to byłoby dobrze. Po prostu nie lubisz miniaturek. Nawet psa masz wielkiego jak stodoła!
- Nieprawda! - zaprzeczyłam. - Lubię.
- Taa! Mastify! - fuknął.
No cóż, zawsze chciałam mieć taką jedną miniaturkę.
Dwa tygodnie później wyjęłam z bagażnika duży transporter.
- Co tam masz?
Małżonek pojawił się koło mnie jakby wyrósł spod ziemi. Zajrzał z ciekawością do środka.
- Zgłupiałaś? - jęknął - Przecież to, kurwa, łaciaty prosiak!
- Oj, tam, zaraz prosiak. Miniaturka, świnka angielska rasy tea cup. Bardzo inteligentna.
- Żadnego chlewika budować nie będę! - zaperzył się.
- Nie musisz. Ona jest jak pies, w domu mieszka.
- I będzie w domu kupy waliła?
- Yhy, do kuwety. Już nauczona.
- Wieprz będzie mi po chałupie chodził, jak u chłopa pańszczyźnianego? - wytrzeszczał oczy z niedowierzaniem.
- Przecież to miniaturka. Ozdobna. Ma na imię Mudad - odpowiedziałam pogodnie. - I nie boi się wiatru, he,he…
Naprawdę nie boi się. Pewnego deszczowego i bardzo wietrznego dnia Mudad w towarzystwie wielkiego jak stodoła psa z dziką radością przekopał moje ulubione nagietki.
Miniaturki
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Miniaturki
Ostatnio zmieniony 03 paź 2013, 20:54 przez smak imbiru, łącznie zmieniany 2 razy.
Re: Miniaturki
Tym razem wygrałaś. Gdybyś napisała w tym samym stylu i tonie książkę, to bym ją całą przeczytał. Bardzo swobodnie napisane, z poczuciem humoru i tekst ciągnie do przeczytania co będzie dalej.
Widzisz..o tym Ci ostatnio pisałem...ciężko się pisze o rzeczach nie znanych z autopsji. Tu nie wiem czy to z życia wzięte, ale widać że na pewno nie obce.
Bardzo mi się podoba. Wiesz...aż ciekaw byłem kiedy ktoś rozpieprzy ten kurnik choć na kilka dni, żeby kurki na komandosów przerobić szkołą przetrwania. Albo chociaż zdjęcie lisa im w tym kurniku wkleić
Dziękuję.
Widzisz..o tym Ci ostatnio pisałem...ciężko się pisze o rzeczach nie znanych z autopsji. Tu nie wiem czy to z życia wzięte, ale widać że na pewno nie obce.
Bardzo mi się podoba. Wiesz...aż ciekaw byłem kiedy ktoś rozpieprzy ten kurnik choć na kilka dni, żeby kurki na komandosów przerobić szkołą przetrwania. Albo chociaż zdjęcie lisa im w tym kurniku wkleić

Dziękuję.
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Miniaturki
Nilmo, super, że spodobało się. Naprawdę jestem uradowana.
Widzisz, i masz trochę racji w tym co mówiłeś i nie. Humoreska jest moją ulubioną formą. W tym stylu i w tej konwencji humorystycznej teksty po prostu wklepuje się w klawiaturę z głowy, one się... bo ja wiem... wyświetlają jak film, jasno i wyraźnie: takie całe, wręcz gotowe, od pierwszego zdania, poprzez dialogi do puenty. Cała praca polega tylko na wywaleniu tego co zbędne, bądź skrzeczące. Stąd chyba to poczucie swobody przekazu, bo innego powodu nie widzę.
Tylko jak kilka takich tekstów porównać, to się okazuje, że wszystko w tym samym stylu, a jedynie tematyka różna i słowa. Wychodzi, że człowiek tylko błaznować potrafi, więc sięga po inne formy i tematy. A tu już przestaje się wyświetlać, a nawet jeśli, to oporniej, scenami, urywkami, jakby zamglone. I trzeba rzeźbić, a efekt często nie zachwyca.
Motyw kur faktycznie nieobcy, bo sąsiedzki, Gloster jak najbardziej z prywatnej kolekcji, podobnie jak pies. A Mudad... cóż, pracuję nad tematem;)
Na pomysł ze zdjęciem lisa jakoś nikt nie wpadł,
ale survival biedaczki miały - najpierw za fraki na zewnątrz i dwie doby bez prawa wstępu do kurnika, aż się bałam, że zawału dostaną. Nie dostały i przywykły. Znaczy komandosy, nie?
Widzisz, i masz trochę racji w tym co mówiłeś i nie. Humoreska jest moją ulubioną formą. W tym stylu i w tej konwencji humorystycznej teksty po prostu wklepuje się w klawiaturę z głowy, one się... bo ja wiem... wyświetlają jak film, jasno i wyraźnie: takie całe, wręcz gotowe, od pierwszego zdania, poprzez dialogi do puenty. Cała praca polega tylko na wywaleniu tego co zbędne, bądź skrzeczące. Stąd chyba to poczucie swobody przekazu, bo innego powodu nie widzę.
Tylko jak kilka takich tekstów porównać, to się okazuje, że wszystko w tym samym stylu, a jedynie tematyka różna i słowa. Wychodzi, że człowiek tylko błaznować potrafi, więc sięga po inne formy i tematy. A tu już przestaje się wyświetlać, a nawet jeśli, to oporniej, scenami, urywkami, jakby zamglone. I trzeba rzeźbić, a efekt często nie zachwyca.
Motyw kur faktycznie nieobcy, bo sąsiedzki, Gloster jak najbardziej z prywatnej kolekcji, podobnie jak pies. A Mudad... cóż, pracuję nad tematem;)
Na pomysł ze zdjęciem lisa jakoś nikt nie wpadł,

Re: Miniaturki
No komandosy. Każdy jest komandosem, tylko nie każdy o tym wie. Problem chyba tkwi w braku wiary we własne możliwości. Ja myślę że jakby było trzeba, to te kury i latać by się nauczyły.
Piszesz o błaznowaniu. Myślę że to nie jest tak że, człowiek tylko błaznować potrafi. Każdy ma swój specyficzny styl i jeśli go odnajdzie, tego się trzyma. Popatrz choćby na Grzesiuka. Jego "Pięć lat kacetu" traktuje przecież o obozie koncentracyjnym, o śmierci, o poniewierce, a ten leżąc pokotem na podłodze baraku ciało przy ciele, mając nogi sąsiada przed nosem śpiewa sobie -
"gdy będziemy znów we dwoje
będziesz wąchać nogi moje
i tą wonią cię upoję
jak na wiosnę wonią róż"
Czy to przekreśla dramatyzm sytuacji? Czy z tej sytuacji drwi? Cała ta książka jak i następna "Na marginesie życia" pisane są z jajem, choć mówią o sprawach w życiu bardzo istotnych. Podobnie "błaznował" i Twain, a facet przemyca tyle prawd życiowych, że filozofia kuca. Oczywiście to musi tkwić w autorze, to musi wynikać z jego stosunku do spraw doczesnych.
Ty zdawałoby się piszesz zabawną anegdotkę, ale czy nie przekazujesz w ten sposób stosunków panujących w danym środowisku? Te kury mogły być w innej sytuacji nawet przyczyną rozwodu, prawda? Śmiejąc się można ukazać i ludzką głupotę i tragedię. Nie wyśmiewając. Po prostu się śmiejąc z absurdów gnieżdżących się na tej planetce.
Rozumiem że wciąż poszukujesz własnego stylu. Myślę że tym opowiadaniem bardzo się przybliżyłaś do tego celu. Nie chcę Cię pouczać, ale nie zapominaj. że pisać poważnie, nie zawsze oznacza mądrze, a błazen w literaturze jest najczęściej symbolem mądrości, a nie głupoty.
Pozdrawiam.
Piszesz o błaznowaniu. Myślę że to nie jest tak że, człowiek tylko błaznować potrafi. Każdy ma swój specyficzny styl i jeśli go odnajdzie, tego się trzyma. Popatrz choćby na Grzesiuka. Jego "Pięć lat kacetu" traktuje przecież o obozie koncentracyjnym, o śmierci, o poniewierce, a ten leżąc pokotem na podłodze baraku ciało przy ciele, mając nogi sąsiada przed nosem śpiewa sobie -
"gdy będziemy znów we dwoje
będziesz wąchać nogi moje
i tą wonią cię upoję
jak na wiosnę wonią róż"
Czy to przekreśla dramatyzm sytuacji? Czy z tej sytuacji drwi? Cała ta książka jak i następna "Na marginesie życia" pisane są z jajem, choć mówią o sprawach w życiu bardzo istotnych. Podobnie "błaznował" i Twain, a facet przemyca tyle prawd życiowych, że filozofia kuca. Oczywiście to musi tkwić w autorze, to musi wynikać z jego stosunku do spraw doczesnych.
Ty zdawałoby się piszesz zabawną anegdotkę, ale czy nie przekazujesz w ten sposób stosunków panujących w danym środowisku? Te kury mogły być w innej sytuacji nawet przyczyną rozwodu, prawda? Śmiejąc się można ukazać i ludzką głupotę i tragedię. Nie wyśmiewając. Po prostu się śmiejąc z absurdów gnieżdżących się na tej planetce.
Rozumiem że wciąż poszukujesz własnego stylu. Myślę że tym opowiadaniem bardzo się przybliżyłaś do tego celu. Nie chcę Cię pouczać, ale nie zapominaj. że pisać poważnie, nie zawsze oznacza mądrze, a błazen w literaturze jest najczęściej symbolem mądrości, a nie głupoty.
Pozdrawiam.
-
- Posty: 79
- Rejestracja: 31 lip 2013, 10:15
Re: Miniaturki
Aleś mi Nilmo, Grzesiukiem pojechał;)
Racja, ale zarówno " Pięć lat Kacetu", jak i " Na marginesie życia" nijak nie odbiegają stylem, od " Boso, ale w ostrogach". Ten sam typ narracji w trzech książkach, zgadza się urzekający. Ale też fakt: o ile czyste błaznowanie w "Boso..." było, tak w pozostałych częściach tryptyku stało się rozpoznawalną formą przekazu wcale nie zabawnych treści i chyba na tym polega fenomen Grzesiuka.
U Zdzicha też podobnie...
O własnym stylu rozprawiać póki co nie będę, bo kilkanaście napisanych w życiu tekstów w większości utrzymanych w tonie jak powyższy to jeszcze żaden styl, a jedynie umiejętność pisania w miarę przyzwoicie w jeden określony sposób.
Ale masz rację: macam:)
Pozdrawiam;)
Racja, ale zarówno " Pięć lat Kacetu", jak i " Na marginesie życia" nijak nie odbiegają stylem, od " Boso, ale w ostrogach". Ten sam typ narracji w trzech książkach, zgadza się urzekający. Ale też fakt: o ile czyste błaznowanie w "Boso..." było, tak w pozostałych częściach tryptyku stało się rozpoznawalną formą przekazu wcale nie zabawnych treści i chyba na tym polega fenomen Grzesiuka.
U Zdzicha też podobnie...
O własnym stylu rozprawiać póki co nie będę, bo kilkanaście napisanych w życiu tekstów w większości utrzymanych w tonie jak powyższy to jeszcze żaden styl, a jedynie umiejętność pisania w miarę przyzwoicie w jeden określony sposób.
Ale masz rację: macam:)
Pozdrawiam;)