Umierała. Leżała na łóżku, zadbanym przez tę, która niebawem miała zająć jej miejsce. Wtulona w satynową pościel, otoczona delikatnym, kremowym światłem kryształowej lampy, trwała jakby w półjawie, nieustannie porządkując w myślach życie swoje i swoich poprzedniczek. Dziwne życie. Podobno pod klątwą…
Uniosła powieki i jej wzrok znów spotkał obraz, na który patrzyła od dzieciństwa, od pokoleń obecny w życiu tych, które były przed nią. I po niej kolejne kobiety z rodziny, ubierając się i rozbierając, też będą spoglądać na półakt siedzącej przed lustrem niewiasty o plecach Fryne, uniesionych ramionach i dłoniach, rozwijających węzeł włosów. Będą widzieć w lustrzanym odbiciu marmurowe piersi, smukłą talię, zadumaną twarz, usta w tajemniczym uśmiechu, otchłań smutku w oczach. Jedną z przeklętych…
*
Czuła tylko ból. Jednakową, ostrą, piekącą torturę rozdartego łona i wnętrza, jakby wypalonego czerwonym żelazem. Rwała pobita, zakrwawiona twarz, paliły ogniem rany na udach, a kolana i dłonie, do żywego mięsa odarte ze skóry, były pulsującym cierpieniem. Gardło wyschło na wiór od krzyku i kurzu drogi, oczy, zasypane pyłem, widziały tylko szarość. Ni to rzężąc, ni szlochając, pełzła, co chwila padając twarzą w piach, podnosiła się, czołgała dalej, nadludzkim wysiłkiem wlokąc zmaltretowane ciało. W głowie nieustannie wracał obraz galopujących drogą koni z uwikłanym w rzemienie jednego z nich ciałem jej pachołka, zalanego krwią z rozpłatanej czekanem głowy, w uszach nadal miała obrzydliwe wrzaski, rechot, przekleństwa, w oczach - pijane twarze, usta wykrzywione nieludzkimi grymasami, w nozdrzach - cuch potu, zmieszany z odorem gorzałki…
Upadła na drogę i usłyszała tętent. Leżąc w pyle widziała wokół siebie końskie kopyta, słyszała głosy. Zobaczyła znajome buty, zakwiliła w troskliwych ramionach, które uniosły ją, objęły. Jęczała, gdy w ich kołysce, wsparta na piersi brata i łęku siodła, jechała do domu. Nie miała już łez, by płakać…
*
- Co się ma stać, stanie się! Ale nie po waszemu, nie w pośpiechu, lecz po mojemu, z namysłem. Nie może być oto tak, żeby i reszta dała głowy w tej wróżdzie. – Głos ojca, Arpada Oetrokotsyi, dochodził do niej z oddalenia, lecz wyraźnie. – Żaden z was, powtarzam, żaden, nie podniesie broni bez mojego nakazu! Najpierw, jak postanowiłem, trzeba sprzedać majętność, umówić i opłacić zbójów Korotyego, wyczekać chwili, aż wszyscy, co wtedy ją napadli, będą jak raz w tej karczmie. A potem… - umilkł na chwilę. – Potem – podjął - krew wsiąknie w ziemię, a my ujdziem za granicę, gdzie poprosim o azyl i prawo osiedlenia…
- Krew ta na zawsze pójdzie za wami! I ta jej, splugawiona, i ta, co ją wylejecie w pomście! – Skamieniała, słysząc ostry, świdrujący głos matki - A snadnie krew tego jednego, coście go, panie mężu, w rozpuście spłodzili, by wraz z macią na biedę i poniewierkę jak szczenię bezpańskie zostawić! Teraz on, winowaty i gwałtu, i incestu na siostrze własnej, szyję położy wraz z innymi! A dzieci nasze, i potomni ich, żyć z tym piętnem będą! Przeklęta krew wasza, a i moja w tych dzieciach, com je z waszego nasienia wydała! Odpuść, mi, Bóg, grzech mój, ukój, Bóg, boleść moją… – Głos matki zaniósł się szlochem gwałtownym, wydartym z głębi trzewi, nim zacichł we wnętrzu domu. Biegło za nim wołanie ojca, boleśnie przyzywające ją po imieniu…
*
- Nic tyś, dziewko, nie winna nieszczęściu, co cię pościgło. Ale tak to już jest na świecie, że krzywda odpłaty żąda i to za zło przez twego ojca uczynione, ty teraz rachunki zdajesz. A że zło zło przyciąga, to już w rodzie waszym na zawsze ono zostanie – znachorka pokiwała posiwiałą głową. W rękach trzymała gliniany kubek, dmuchaniem studziła parujący w nim napar. – Jeszcze możesz zło osłabić, możesz nie zabijać. Lekko ci nie będzie, prawda, ale przeznaczenie wypełni się tylko dla ciebie. Zaś splugawiona krew tego dziecka może się z czasem rozpuści w innej krwi, wytraci, nieszczęść nie przyciągnie… - Odstawiła kubek na stół i wyszła z chałupy. Gdy wróciła pod wieczór, skorupy rozbitego naczynia walały się po polepie obok wstrząsanej drgawkami dziewczyny.
*
Ból w ostatnim paroksyzmie strzelił z podbrzusza ku cienieniu, złagodniał. Zatoczyła głową po zagłówku, spojrzała na swoje okrwawione uda i krocze, na plamy wokół bioder. Na ręce znachorki, trzymające zbroczony, biały kształt, jak sponiewierane kocię. Na to, jak baba obmyła je w misie z wodą, owinęła płótnem, odłożyła do koszyka. Jak - oporządziwszy ją po poronieniu - rozpaliła piec, ułożyła na jodłowych gałązkach płód i wsunęła do ognia. Widziała, jak płomienie objęły maleństwo, otuliły, rozświetliły purpurą, by zmienić w popiół, który znachorka zebrała starannie, zsypała pod rosnącym u chaty wiązem, przykryła darniną.
- Mocy doda drzewu, ochroni okolicę, pomoże w potrzebie – powiedziała. – Twoje zaś łono na zawsze zapieczętowane zostanie. A w pokoleniach twojego rodu pierwsza urodzona dziewczyna przeniesie klątwę. Jej bezpłodne łono skusi wielu, nieszczęście na nich sprowadzi, w ich życie zamęt wniesie i zgryzotę, a umrze samotna, dziedzictwo przeklęte zostawiając kolejnej…
Gdy, słaba jeszcze, odchodziła wsparta na kosturze, znachorka nadal stała pod drzewem, jakby czuwając nad złożonymi podeń prochami.
*
Karczemny gwar wylewał się na drogę, którą ku północnej granicy zdążał wierzchem spory oddziałek, prowadzący objuczone luzaki i kilkanaście koni bez obciążenia. Przy karczmie zatrzymało się sześciu mężczyzn, z pobliskich zarośli wyszli ku nim inni, odziani w cyfrowane portki, szerokie pasy, buty z miękkimi cholewami. Sprawnie przyniesiono grube drągi, błyskawicznie podparto nimi okna, na których wcześniej w mig zatrzaśnięto okiennice. Zbrojni wtargnęli do karczmy, przy drzwiach stanęło czterech z gotowymi do ciosu siekierami, lecz żadna nie spadła na głowy paru wyrzuconych na zewnątrz chłopów, dwu kupców, żyda-domokrążcy, karczmarza, dziewki, baby i kilkorga posługaczy. Dopiero gdy za nimi zatrzasnęły się ciężkie drzwi, ścianami budynku wstrząsnął harmider walki, łoskot uderzeń, wrzaski mordowanych i mordujących. Nie minęły trzy pacierze, a z wnętrza wypadli, zbryzgani krwią własną i cudzą mężczyźni z ubroczoną bronią, po czym drzwi podparto kołem, na gonty dachu rzucono żagwie. W środku już wcześniej musiał zapłonąć ogień, bo szpary w okiennicach wypuściły kłęby dymu. Budynek rychło stanął w płomieniach, od fundamentów po kalenice.
Na drodze rozdzielili się. Zbóje, potrząsając siekierami i strzelbami, powiewając włosami splecionymi w mnogość cienkich warkoczy, biegli ku niedalekim zboczom górskim. Konni zacięli rumaki, pognali luzaki i kłusem ruszyli ku bliskiej granicy. Zemstę rodową, skąpaną w krwi i ogniu, zostawili za sobą. Ze sobą, we krwi, nieśli klątwę…
Klątwa
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Klątwa
Pomysłowo i intrygująco, Ewuś.
Dobry, mroczny klimat, dobra stylizacja językowa poza tym, no i zakończenie jak się patrzy. A także stara prawda – zło rodzi zło, a za każdy czyn trzeba kiedyś zapłacić. Klątwy sami sprowadzamy na siebie i na innych. To nasze piętno Kaina.
Trzy drobiazgi:
- słysząc ostry, świdrujący głos matki(.) - A snadnie
- zawsze ono zostanie(.) – (Z)nachorka pokiwała
- strzelił z podbrzusza ku cienieniu, - ku ciemieniu
Parę słów bym zamieniła przy okazji:
- Leżała na łóżku, zadbanym przez tę, - to „zadbanym” nie bardzo mi pasuje. Może „obleczonym w pościel”?
- i jej wzrok znów spotkał obraz, na który – „napotkał” wydaje się lepsze.
- Będą widzieć w lustrzanym – będą widziały (płynniej).
Z przecinkami czasem jeszcze się rozmijasz, ale w zasadzie już niewiele.
Podtrzymuję swoją opinię, że powinnaś książkę napisać.
Dobrego

Dobry, mroczny klimat, dobra stylizacja językowa poza tym, no i zakończenie jak się patrzy. A także stara prawda – zło rodzi zło, a za każdy czyn trzeba kiedyś zapłacić. Klątwy sami sprowadzamy na siebie i na innych. To nasze piętno Kaina.
Trzy drobiazgi:

- słysząc ostry, świdrujący głos matki(.) - A snadnie
- zawsze ono zostanie(.) – (Z)nachorka pokiwała
- strzelił z podbrzusza ku cienieniu, - ku ciemieniu
Parę słów bym zamieniła przy okazji:
- Leżała na łóżku, zadbanym przez tę, - to „zadbanym” nie bardzo mi pasuje. Może „obleczonym w pościel”?
- i jej wzrok znów spotkał obraz, na który – „napotkał” wydaje się lepsze.
- Będą widzieć w lustrzanym – będą widziały (płynniej).
Z przecinkami czasem jeszcze się rozmijasz, ale w zasadzie już niewiele.

Podtrzymuję swoją opinię, że powinnaś książkę napisać.

Dobrego


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Klątwa
ooo, Miladoro, tę historie wymyśliło życie... Ale cieszę się, że może się podobać...
Najpiekniej dziękuję za podpowiedzi, zawsze cenne...
Mnóóóstwo serdeczności z uśmiechem posyłam
Ewa






Najpiekniej dziękuję za podpowiedzi, zawsze cenne...



Mnóóóstwo serdeczności z uśmiechem posyłam
Ewa