po białych udach piąć się w górę,
wtopić namiętność rozszalałą
w twe młode ciało.
Lecz tak się boję,
tak się boję,
spuścić ze smyczy szaleństwo moje,
bo jak je potem poskromić, zdławić,
brak mi śmiałości,
brak mi odwagi.
Ile odwagi trzeba mieć,
ile śmiałości,
by podnieść rękę na twą biel,
na kwiat młodości.
Majowe słońce w twych jasnych włosach,
ja już we wrzosach,
ja już wśród złotych liści schowany,
ja już przegrany.
No cóż, zrobimy to inaczej,
tylko przytulę, gdy zapłaczesz,
na czole całus złożę czule.
Tylko obejmę,
tylko przytulę.
- - -
Ten wiersz ma wiele słabych punktów, prosi o wyrozumiałość. Popieram tę prośbę, inny już nie będzie. To mój pierworodny. Jutro zapalę mu sześć świeczek.
Kilka tysięcy kilometrów od domu, polskie blogi były wtedy mostami, by tu wracać. Zarejestrowałem swoje konto odruchowo, jeszcze bez planów, poezja wydawała się najlepsza, wrzucam piękny cytat z Tuwima, za chwilę składam jakieś myśli, które nadleciały, sklecam wiersz. Pierwszy własny. Nie miał swojej muzy, dziś się zaledwie domyślam, że był odbiciem jakiegoś podskórnego żalu, że coś się kończy, coś ucieka.

14 grudnia 2007. On był pierwszy. Dziś ma pół tysiąca rodzeństwa. We wspomnianym debiutanckim tomiku jest też kilkoro innych dzieci specjalnej troski, których już nie będę poprawiał. Bo mają swoje własne życie.
Przyjmijcie go z uśmiechem.