Igrzyska Śmierci wg Enbersa II - Prolog

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Igrzyska Śmierci wg Enbersa II - Prolog

#1 Post autor: Enbers » 02 sty 2014, 21:35

od początku
w poprzednim odcinku

Światło było coraz intensywniejsze. Kiedy wydawało się, że nie istnieje na świecie nic jaśniejszego, kolejny, bardziej jaskrawy, pełniejszy odcień bieli pojawiał się znikąd i ścierał swoim blaskiem odcień wcześniejszy. Cóż, na świecie może faktycznie nie ma tylu rodzajów bieli. Ale to nie był nasz świat.
- Kurwa, jak razi – jęknął Wojakowski. – Daleko jeszcze?
- Jesteśmy prawie na miejscu – odpowiedział Cefebar.
Nagle blask przestał razić. Co nie oznaczało, że stał się mniej intensywny. Wręcz przeciwnie, był jeszcze bielszy, co Wojakowskiemu przypomniało logikę jego snów.
- Koniec trasy. Dalej idziesz sam – oznajmił Anioł Śmierci.
- Dobrze. Ale zanim mnie zostawisz – dowcip!
Cefebar wysłuchał kawału i wrócił do świata żywych czekając na kolejne ofiary Igrzysk. Jego anielsko-psi mózg już nigdy nie wróci do pełnej sprawności.
Wojakowski mógłby przysiąc, że słyszał ciche warczenie psa:
„Ciekawe, czy Andrzejowi też będzie takie żarciki opowiadał”.
Mateusz ruszył do przodu.
Nagle blask się rozproszył. Wojakowski stał na olbrzymim placu, dookoła tłoczyły się setki ludzi. Po chwili zauważył, że ustawiają się w kolejkach do „bramek” – tak w myślach nazwał szlabany ustawione w równych odległościach od siebie, tworzące wielkie półkole. Przed każdym szlabanem stał „strażnik”. Wojakowski wzruszył ramionami, znalazł najmniejszą kolejkę i zajął miejsce.
- Przepraszam, pan tu nie stał – usłyszał z tyłu.
Odwrócił się i zobaczył grupkę Azjatów, patrzących na niego z wyrzutem.
- Na chwilę się oddaliliśmy, a pan od razu musiał wtrynić się przed nas.
- Przepraszam – powiedział Mateusz i posłusznie stanął na końcu kolejki. Miał nadzieję, że tym razem będzie to koniec właściwy.
Stał i myślał. Coś mu nie pasowało.
- Eee... proszę wybaczyć – zwrócił się do jednego z Azjatów. – Pan też mówi po polsku?
- Po jakiemu??
- Po polsku. W tym języku teraz rozmawiamy.
- Może to jakiś wschodni dialekt, Shan. Podobno coraz więcej białych mają na wschodzie – wtrącił się drugi Azjata.
- Ale jaja – zdziwił się Wojakowski. – Przepraszam – zwrócił się do kobiety stojącej za nim – po jakiemu mówię?
Kobieta w hadżabie spojrzała na niego dziwnie.
- Po arabsku oczywiście.
- Ale jaja.
Kolejka mozolnie szła do przodu. W końcu Wojakowski stanął przed szlabanem.
- Polak! – krzyknął starzec pilnujący przejścia. Nie był to okrzyk radości.
- Skąd pan wiedział? – spytał Mateusz.
- Po mordzie was poznaję buraki, na odległość – mruknął dziad.
Wojakowski spojrzał na starca spode łba. Jakby gdzieś już go widział... Zawsze gotów bronić honoru narodu polskiego, tym razem wolał się nie odzywać. Być może właśnie w tej chwili ważyły się losy jego życia wiecznego.
- No przełazisz, cebulaku, czy mam cię w dupę kopnąć na rozpęd?!
- A-a to nie ma żadnego s-sądu, czy coś?
- Kuźwa, każdy musi o to pytać. Nie ma sądu, sąd to ściema, spieprzaj.
Wojakowski przebiegł pod otwartym już szlabanem i ruszył szybko przed siebie. Zdążył jeszcze usłyszeć:
- Egipcjanka! Was, ciapatych, to na kilometr wyczuję. Śmierdzicie gorzej od waszych wielbłądów.
Nagle wszystko, co otaczało Wojakowskigo, znikło. Wszyscy ludzie, bramki, strażnicy. Wtedy pierwszy raz w życiu... wróć... wtedy pierwszy raz doświadczył, czym jest piękno. Piękno absolutne. Stał na ścieżce, która prowadziła pod niewielką górkę i zakręcała za nią na linii horyzontu. Po jednej stronie ścieżki był las, po drugiej łąka. Leniwy strumyczek przecinał ścieżkę i wpadał do jeziora, położonego na skraju lasu i ciągnął się poza zasięg wzroku. Wszystko było... idealne. Najlepsze. Wojakowski nie tylko widział piękno nowego świata, ale czuł je każdym zmysłem. Każdy bodziec docierał do niego z ogromną prędkością, spływał od głowy do stóp i pozostawiał w niedoświadczanym dotąd zachwycie. Za lasem stała niewielka drewniana chatka. Wojakowski natychmiast pobiegł w jej kierunku. Biegnąc, czuł się lekki jak nigdy. Bodźce dochodzące do niego zintensyfikowały się. Było cudownie. Nie czując zadyszki stanął przed drzwiami chatki. Od razu uderzył go zapach drewna i koszonej trawy. Zanim cudowna woń znalazła miejsce i identyfikację w pośmiertnym mózgu Wojakowskiego, już został zaatakowany przez kolejny rozkoszny zapach – parzonej kawy. Delikatnie zapukał do drzwi.
Otworzył mu Maj, stojąc na progu z papierosem.
- To Wojakowski! – krzyknął, odwracając się do wnętrza chatki, po czym zwrócił się do przybysza: - Kto cię zabił?
- M-monika – odpowiedział lekko skołowany Mateusz.
- Kto stawiał na Monikę? – ryknął Maj do środka.
- Wszyscy! – odkrzyczał środek.
- No i widzisz Wojakowski, nikt przez ciebie nie wygrał. Właź.
Mateusz wszedł i po chwili wyszedł. Mimo, że nie żył już prawie od godziny, nadal nie mógł przyzwyczaić się do dziwności nowego świata (osoba Majaa z fajką, a wcześniej ciecia przy bramce, w pewnym sensie uniemożliwiała mu nazwanie nowego stanu „niebem”).
Chatka była naprawdę malutka, na oko – sześć na trzy metry, ale gdy Wojakowski wszedł do środka, z osiemnastu metrów kwadratowych zrobiło się nagle osiem tysięcy.
- Co jest??
- Wojakowski, nie ogarniesz, jesteś martwy, Wchodzisz, czy nie?
Ogromna sala przypominała stylem i wystrojem nowoczesne budownictwo i architekturę wnętrz. Dominowała biel. W zasadzie miejsce to było połączeniem jadalni z kuchnią. Było tam coś co przypominało lodówkę, szafki, zlew, słowem – wszelkiej maści meble i urządzenia niezbędne w ziemskiej kuchni na początku dwudziestego pierwszego wieku. Kobiety też tam były, ale o tym za chwilę. W miejscu rzekomej jadalni stał wielki stół (co nie było zaskoczeniem), suto zastawiony (co było małym zaskoczeniem), przy którym siedzieli polegli w Igrzyskach trybuci (co było dużym zaskoczeniem) oraz niedźwiedź polarny (w tym momencie Wojakowski przysiągł sobie, że już nic go nie zdziwi). Któż opisze jego zdziwienie, gdy niedźwiedź powiedział do niego:
- Dzień dobry.
Mateusz podszedł do stołu, odsunął sobie krzesło, usiadł i wydyszał:
- Niech mi ktoś powie, o co tu chodzi.
- Powiem w ogromnym skrócie, bo nie chce mi się gadać – wychrypiał niedźwiedź. – Umarłeś, więc nie żyjesz. Przez jakiś czas będziesz w obozie przejściowym, który ma cię przygotować do wiecznego życia wiecznego. Andrzej wychodzi z założenia (opartego podobno na EBM, ale ja mu nie wierzę), że nowo przybyli głupieli od nadmiaru bodźców, kiedy od razu trafiali do Miejsca Właściwego. Więc jakiś czas nowicjusze mają obracać się w kręgu osób, z którymi mieli największą interakcję przed śmiercią. Potem się porozłazicie jak wszy po Cygance, he he he. Ja jestem Inerber i jestem tu szefem, dziękuję za uwagę, za chwilę wygłoszę taką samą przemowę, jak przyleci tu następna ofiara waszej durnej zabawy.
Wojakowski słuchał przemowy z głupią miną.
- Dajcie mi coś do picia – wychrypiał.

Szybko okazało się, że pobyt w pre-zaświatach może być całkiem przyjemny. Trybuci nie mieli do siebie absolutnie żadnego żalu, że odbierali sobie nawzajem życie. Wręcz przeciwnie, zewsząd dało się słyszeć rozmowy:
- Karol, co ci strzeliło do głowy, żeby atakować nas w pojedynkę? – pytał Mirski.
- Zadajesz trudne pytania, Mirski – wtrącał się Wojakowski. – Takie toporne, rzekłbym.
I tak dalej. Złośliwościom nie było końca, ale miały one iście przyjacielski charakter.
Miejsca przy stole powoli się zapełniały. Pojawił się Węgorz, a zaraz za nim Rogalska. Inerber za każdym razem powtarzał swoją głupią gadkę, po czym wracał do układania pasjansa.
- Inerber – zaczęła Marta – czy my tu możemy coś fajnego porobić, a nie tylko siedzieć i grać w karty?
- Naturalnie – odpowiedział niedźwiedź. - Możecie sobie skonstruować mini-świat wewnątrz tego pomieszczenia i oddawać się najprzeróżniejszym przyjemnościom.
- Czyli na przykład – Rogalskiej zaświeciły się oczy – mogę wyczarować sobie tyle słodyczy, ile będę chciała?
- Bez przesady. Coś takiego będziesz mogła ewentualnie zrobić w Miejscu Właściwym. Tutaj co najwyżej możesz zadowolić się jednym Milky Wayem.

I tak trybutom upływał czas w oczekiwaniu na dostanie się do tajemniczego Miejsca Właściwego.
Karol chciał sobie zmaterializować prawdziwy samurajski miecz do ćwiczeń, wyszedł mu kielecki scyzoryk.
Rogalskiej nie udało się zdobyć nawet Milky Waya, musiała zadowolić się gumą kulką.
Wojakowski chciał wyczarować sobie ogon, a jedyne co mu wyrosło to jeszcze większe owłosienie na brzuchu.
A Inerber układał pasjansa. W pewnym momencie wstał i krzyknął:
- Proszę wszystkich do stołu! Andrzej tu idzie!
Nikt nie wiedział, kim jest Andrzej, ale tembr głosu niedźwiedzia był na tyle potężny, że wszyscy przerwali swoje dotychczasowe czynności i posłusznie zgromadzili się na środku sali.
W drzwiach pojawił się bardzo wysoki, muskularny mężczyzna ze skrzydłami. Za nim szedł Cefebar.
- Cefik! – wrzasnęła Kaśka Mielniczek, i rzuciła się na Anioła Śmierci. Po drodze niechcący przewróciła innego mężczyznę, który szedł koło Cefebara.
- Cefik, mój Cefuś, tęskniłam za tobą, Kicia…
- Kasiu – wydyszał Cefebar – natychmiast przestań! Przewróciłaś Andrzeja, do jasnej cholery, no puść mnie już!
Mężczyzna nieporadnie podniósł się z podłogi.
- Nic nie szkodzi, Cef – zawołał wesoło. – Eee… cześć chłopaki, w górę ptaki! – krzyknął do gromady przy stole.
- I dziewczyny! – dodał szybko.
- Czy to jest Andrzej? – szepnął Wojakowski do Inerbera.
- Tak – odpowiedział poważnie niedźwiedź. – To właśnie nasz szef.
Katarzyna przestała obściskiwać Cefebara i zamarła w bezruchu.
- Gabriel, polej wszystkim – zaordynował Andrzej.
Wielki facet ze skrzydłami podszedł do trybutów, wykonał kilka dziwnych gestów, które sprawiły, że pojawiły się przed nimi pełne kieliszki. Nagle nachylił się nad Ritą:
- Hej, maleńka, jakbyś się nudziła, to zawsze mogę ci jakoś urozmaicić nudną wieczność...
- Jak pan śmie!
- No weź przestań, przecież nie żyjesz, a poza tym, nie znasz jeszcze anielskie…
- Gabryś, ja wszystko słyszę – ostrzegł stojący z tyłu Andrzej.
- Tylko nie Gabryś – wycedził Gabriel przez zaciśnięte usta.

Andrzej wzniósł toast za wszystkich trybutów i poinformował, że niebawem udadzą się do Miejsca Właściwego, gdzie spotkają swoich bliskich i będą żyć wiecznie bez trosk i zmartwień. Zapanowała euforia, którą natychmiast uciszył.
- Ale… ale… możecie też zostać tu przez chwilę wraz ze mną… - tu wyczarował wszystkim po wielkiej porcji popcornu – i poobserwować co się teraz będzie działo, tam na dole, u was...
- A co ma się dziać? - mruknął Kuba. – Wszyscy zginęli, koniec Igrzysk, a średnio mnie interesuje to teraz zrobi ten kurdupel, Kania.
Andrzej się uśmiechnął.
- Cef, Kuba mówi, że wszyscy zginęli.
Teraz Cefebar wyszczerzył zęby.
- No ile was jest? – kontynuował Andrzej. – Nikogo nie brakuje?
Brakowało. Nawet w takiej sytuacji nikt nie zwrócił uwagi na jej nieobecność. Zawsze tak było. Nikt nigdy nie rejestrował, że nieobecna jest…
- Monika – wyszeptała przerażona Lepimagma. – Nie ma Moniki.
- Monika żyje... – szmer przeszedł po sali.
- Będą niezłe jaja, coś czuję – zaśmiał się Andrzej, zajadając popcorn.

Trybuci spojrzeli w dół, na Ziemię.

Tak, na pewno będą niezłe jaja…

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa II - Prolog

#2 Post autor: 411 » 03 sty 2014, 12:23

Witaj noworocznie.
:)
Pytanie pierwsze i najwazniejsze: jestes pewny, absolutnie pewny, ze napisales prolog?
No, chyba, ze to prolog do drugiej czesci, która ma powstac (jak widac w tytule).
Dla mnie to epilog i juz. Pierwszej czesci.

Sporo literówek, troche kiksów, ale nie bede ich wypisywac, sam znajdziesz.
Dla równowagi niezla dawka humoru i sporo przymruzonego oka, co lubie.
Co tu duzo mówic - przeczytalam z usmiechem, podobalo sie. Znajome "twarze", znajome "glosy", czuje sie ciaglosc i radosc z pisania. Czy jak kto woli: tworzenia.

Czekam zatem na druga czesc Igrzysk i mam nadzieje, ze beda przynajmniej tak dobre, jak te pierwsze.
Klaniam sie,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa II - Prolog

#3 Post autor: skaranie boskie » 24 sty 2014, 14:56

Otóż to, droga 411. Otóż to.
Dobrze napisałaś. Widać tę radość i pozostaje czekać...
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

EwaMagda

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa II - Prolog

#4 Post autor: EwaMagda » 26 sty 2014, 19:34

Świetnie, Enbersie! :bravo: :bravo: :bravo:
Po takim prologu nie pozostaje nic innego, jak czekać na dalszy ciąg :)

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa II - Prolog

#5 Post autor: zdzichu » 28 sty 2014, 22:20

Zapowiada się interesująco, panie Enbers.
Czekam na kolejne odkrycia.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”