Jezus na półce (roboczo)
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Jezus na półce (roboczo)
Jezus jak zwykle siedział na półce i gapił się w telewizor. Dwadzieścia centymetrów wzrostu i kilogram wagi nie robiły z niego Zbawiciela z prawdziwego zdarzenia, ale taki musiał nam wystarczać. Zresztą, mama nie zgadzała się na większego, bo by straszył psa wychowanego w rodzinie ateistów. Wzięliśmy go ze schroniska, po tym jak poprzedni właściciel przywiązał go do drzewa. Pytałam Jezusa, dlaczego to zawsze musi być drzewo, czy ludzie nie znają lepszych sposobów na pozbycie się zwierząt.
- Czasem wyrzucają je z samochodów.
- No tak, faktycznie.
- Albo zostawiają w workach w rowie, jak są jeszcze małe.
- Dobra, już wystarczy.
Pies biegał po całym domu, nie zwracając uwagi na dyndające spod półki nogi. Wabił się po prostu Kundel - nikt nie miał głowy do nadawania mu nowego imienia, a poprzednie za bardzo przypominało o starych czasach. Starych i złych, choć Jezus pamiętał gorsze.
- Nie wolałeś dać się utopić? To chyba byłoby mniej bolesne. Albo odrąbać sobie łeb. Przepraszam, głowę.
- Wybaczam ci córko, idź i nie grzesz więcej.
- Gdzie mam iść?
- Do kuchni pomóc mamie. Właśnie zaczęła robić naleśniki.
Aż podskoczyłam z radości, bo nabrałam ochoty na coś słodkiego. Lubiłam wspólne gotowanie z mamą, dzięki której Bóg w ogóle się u nas pojawił. Wypatrzyła go na targu za trzy złote. Sprzedawczyni mówiła, że takiej okazji jeszcze nie było i już nie będzie, co więc miała odmawiać - zapłaciła, włożyła go do torebki i przyniosła do domu. Od razu w domu zrobiło się jakby grzeczniej i spokojniej. Starszy brat wyrzucił (albo schował) wszystkie gazety i płyty dla dorosłych, rzadziej też oglądał filmy pornograficzne. Jezus, choć przebywał wciąż w tym samym miejscu, widział wszystko, czasem nawet tego nie chcąc. Rodzice prawie zaprzestali uprawiania seksu (skąd wiedziałam? ano od niego), a niemili sąsiedzi stali się mili. Jak widać, nawet na ludzi z zewnątrz potrafił nasz mały Zbawiciel działać.
Weszłam do kuchni z uśmiechem na twarzy, który natychmiast znikł, gdy zobaczyłam mamę przeglądającą gazetę.
- Nie robisz naleśników? - spytałam.
- Co? A, miałam właśnie robić. Skąd wiesz? Powiedział ci?
- Mówił, że już robisz.
Z salonu dobiegł nas głos Jezusa:
- Wybaczcie, czasem myślę zbyt szybko.
Wybaczyłyśmy, nie miałyśmy wyjścia. On codziennie nas z czegoś rozgrzeszał, zwykle z drobnostek, był jednak wyczulony na każde najmniejsze przewinienie. Czasem wydawało mi się, że musiał nieźle się napocić z poprzednią rodziną. I chyba coś nie wyszło, jeśli postanowili sprzedać go na targu.
- Wrzucili do reklamówki, zanieśli znajomej, mówiąc, że nic za mnie nie chcą. Tyle wdzięczności - opowiadał pierwszego dnia w nowym domu.
- Pewnie było ci bardzo smutno.
- Czy ja wiem? Kot mnie wciąż strącał z półki, nawet więc lepiej, że trafiłem do was.
- My jesteśmy fajna rodzina, Jezus zobaczy!
- Wiem to. Nie musisz mnie o tym zapewniać.
Na tym się rozmowa zakończyła. Ogólnie to ja najwięcej rozmawiałam z Jezusem, jak z najlepszym kumplem. Ci prawdziwi, owszem, przychodzili, ale nie dało się z nimi gadać na normalne tematy. Za dużo myśleli o jednym. Nie żeby mi się nie zdarzało, człowiek jest jedynie człowiekiem i on to dobrze rozumiał. Chwalił mnie za dobre oceny, pomoc rodzicom, nie za dużo oczywiście, by mi woda sodowa nie uderzyła do głowy. Przede wszystkim bowiem cenił sobie u ludzi skromność. Sam chodził, znaczy siedział, w brudnej, podartej szacie, nie zgadzając się na kupno nowej. Przyzwyczaiłem się, mówił, czemu najbardziej dziwiła się mama, miłośniczka nowoczesności. Nie krytykowała jednak, żeby nie narobić sobie następnego grzechu. Dziś, po pół roku obecności Jezusa w naszym domu, prawie nie zwracała na jego ubiór uwagi. Może dlatego postawiła go na półce, by jak najmniej go oglądać. Zresztą, miał z tego miejsca najlepszy widok. No i pies mu nie przeszkadzał.
- On chyba długo już nie pożyje - powiedziała mama, smażąc pierwsze naleśniki.
- Kto?
- Kundel.
- Jezus ci powiedział?
- Sama się domyśliłam. Stary jest już, nie widzisz?
- Mamy przecież Jezusa.
- No mamy, mamy - odparła mama tonem, który nie pozwalał na dalszą wymianę zdań.
On milczał. Na pewno słyszał, co mówiłyśmy, czemu więc nie zareagował? Gdy dostałam swoją porcję naleśników, natychmiast chciałam do niego pobiec, mama mnie jednak zatrzymała.
- Zjedz tutaj i mu nie przeszkadzaj. Też czasem potrzebuje spokoju i wytchnienia.
- Ale...
- Proszę.
Nie miałam wyjścia, musiałam się posłuchać i zostać w kuchni. Kundel chyba wyczuł podwieczorek, bo przybiegł radośnie, mimo swojego wieku, i usiadł przy moich nogach. Odrywałam kawałki naleśnika i rzucałam mu wprost do pyska.
- Moje stare biedaczysko - westchnęłam. - Nie zamierzasz umierać, prawda? No, dobra psina. Czemu w ogóle nadal jesteś ateistą? A może już nie jesteś? Chcesz zobaczyć Jezusa? Na półce siedzi, wysoko, ale może zejdzie na chwilę. Zresztą, pewnie go wyczuwasz. No, masz naleśniczka.
Kundel zaszczekał i położył głowę na moich kolanach, szybko jednak się zerwał i pobiegł do salonu. O, nasz mały Zbawiciel w końcu chyba postanowił się z nim zapoznać. Tak mi się przynajmniej zdawało, gdy zobaczyłam, jak psina próbuje wskoczyć na półkę. Szczekał przy tym głośno i drapał pazurami ścianę. Dobrze, że mama wyszła, bo byłaby niezadowolona.
- Kundel, spokój! To tylko Jezus, nic ci nie zrobi. Prawda?
- Mogę mu wiele zrobić - odparł Jezus. - Na przykład w coś zamienić.
- Żartowniś się znalazł! - prychnęłam. - Kundel! - Pies z fotela próbował zaatakować Jezusa.
- Nigdy nie widziałem bardziej natarczywego ateisty.
- Czemu nic nie zrobisz? Nie uspokoisz go jakoś czy co?
- Zaraz się uspokoi.
- Czyli kiedy?
- Teraz.
Zwierzę rzeczywiście nagle złagodniało i jak gdyby nigdy nic położyło się przy ścianie i zasnęło.
***
Sytuacja powtarzała się niemal codziennie: Jezus siedział, Kundel próbował do niego doskoczyć. Ja mogłam tylko patrzeć, bo psina nie reagowała na żadne moje prośby; dopiero po pewnym czasie, na niewidoczny znak Zbawiciela, uspokajała się i kończyła bezskuteczną walkę. Nie wyglądała jednak na zawiedzioną, tylko na zmęczoną. Głaskałam wtedy Kundla za uchem i obiecywałam, że jakoś mu pomogę.
- Nie chcesz Jezus zejść niżej? - zapytałam Jezusa któregoś popołudnia.
- Nie, tu mi dobrze. Wiem, co knujesz.
- Ja nic nie knuję. Tylko... Ha, ty się boisz!
- Co? Skąd!
- Psa się boi, psa się boi!
- Niby dlaczego? Przecież mówiłem, że mogę mu bardzo dużo zrobić.
- To czemu nie przeniesiesz się na przykład na fotel? Jest miękki i wygodny.
- Bo nie chcę go prowokować. Nie masz przypadkiem lekcji do odrobienia?
- Wiesz doskonale, że już odrobiłam. Czemu nie chcesz go nawrócić?
- A po co? I tak niedługo umrze.
Wytrzeszczyłam oczy na Jezusa. Coś było z nim nie tak. Jezus się psuł albo najzwyczajniej w świecie jego dobroć się kończyła. Cóż się dziwić, w takiej małej postaci nie mogło być jej zbyt wiele. Nie mogłam jednak uwierzyć, że nagle los biednego zwierzęcia stał się mu obojętny. Czekałam, aż coś powie, że jedynie żartował, on jednak milczał. Rzuciłam najostrzejszym słowem, jakie przyszło mi do głowy, i poszłam do swojego pokoju. Kundel ani drgnął.
***
Po miesiącu Kundel skończył z bezskutecznymi skokami na półkę z małym Zbawicielem. W ogóle prawie przestał biegać po domu, jakby cała radość życia gdzieś z niego wyparowała. Potrafił leżeć skulony godzinami w tym samym miejscu, nie reagując ani na głaskania, ani na słowa, ani na kawałki jedzenia. Powoli zaczynałam rozumieć, że mama miała rację. Kundel wszedł w etap umierania. Jezus mi kiedyś tłumaczyć, że jak ktoś wejdzie w obszar Śmierci, to już z niego nie wyjdzie. Kłóciłam się z nim, przypominając mu, jak wskrzesił takiego Łazarza i jeszcze parę innych osób. Odpowiadał krótko: to nie te czasy.
- Mamo? - zagadnęłam rodzicielkę przy robieniu obiadu.
- Tak?
- Może powinniśmy wymienić Jezusa?
- Niby dlaczego?
- W ogóle nie interesuje się Kundlem.
- Wydaje ci się.
- Może. Ale czułabym się lepiej, gdybym była pewna, że on może go...
- Wskrzesić, tak? - Mama przerwała wszelkie czynności i spojrzała mi prosto w oczy. Była zdenerwowana. - Posłuchaj, Olu, już nie ma żadnych wskrzeszeń, bo Boga, który by je robił, już nie ma. Takiego Boga już nie ma, rozumiesz? Nie ma!
- Rozumiem - szepnęłam i, dalej już bez słowa, zabrałam się za robienie sałatki.
Myślami byłam przy Kundlu. Leżał teraz pod kuchennym stołem i dobrze słyszał naszą rozmowę. Słyszał, ale nie rozumiał. Co chwila podchodziłam do niego i głaskałam za uchem. Mama nie reagowała w żaden sposób. Uparcie pozostawała przy swoim zdaniu, że nic już nie da się zrobić. Tak jak Jezus, choć on mógł wiele zmienić. Tymczasem bezczynnie siedział na półce i prawie do nikogo się nie odzywał. Zresztą, nie chciałam z nim rozmawiać, inni domownicy także przestali zwracać na niego uwagę. Większą pochłaniała umierająca psina. Patrząc na nią, leżącą pod stołem, wydawało mi się, że już jest martwa, zaraz jednak otrząsałam się z tych okropnych myśli.
- Smacznego. - Wzięłam talerz z obiadem i poszłam do siebie.
***
- Ty, Jezus - zaczęłam nieśmiało. - A jak cię krzyżowali, to bardzo bolało?
- Głupie pytania zadajesz.
- Tak, wiem. Śmierć zawsze boli. Zwłaszcza za grzechy tylu ludzi.
- Właśnie.
Zamilkłam na chwilę. Jezus nie patrzył na mnie, tylko na telewizor, jakby nic się nie zmieniło. Wciąż był przede wszystkim małą, szmacianą lalką.
- Za Kundla też dałbyś się ukrzyżować? Zresztą, po co pytam.
Zdjęłam go z półki i włożyłam do reklamówki, zaraz jednak się rozmyśliłam i wyjęłam z powrotem. Pobiegłam do kuchni po worek na śmieci. Mały, specjalnie tylko dla niego. Bo głupio by było sprzedawać go komukolwiek na targu.
- Czasem wyrzucają je z samochodów.
- No tak, faktycznie.
- Albo zostawiają w workach w rowie, jak są jeszcze małe.
- Dobra, już wystarczy.
Pies biegał po całym domu, nie zwracając uwagi na dyndające spod półki nogi. Wabił się po prostu Kundel - nikt nie miał głowy do nadawania mu nowego imienia, a poprzednie za bardzo przypominało o starych czasach. Starych i złych, choć Jezus pamiętał gorsze.
- Nie wolałeś dać się utopić? To chyba byłoby mniej bolesne. Albo odrąbać sobie łeb. Przepraszam, głowę.
- Wybaczam ci córko, idź i nie grzesz więcej.
- Gdzie mam iść?
- Do kuchni pomóc mamie. Właśnie zaczęła robić naleśniki.
Aż podskoczyłam z radości, bo nabrałam ochoty na coś słodkiego. Lubiłam wspólne gotowanie z mamą, dzięki której Bóg w ogóle się u nas pojawił. Wypatrzyła go na targu za trzy złote. Sprzedawczyni mówiła, że takiej okazji jeszcze nie było i już nie będzie, co więc miała odmawiać - zapłaciła, włożyła go do torebki i przyniosła do domu. Od razu w domu zrobiło się jakby grzeczniej i spokojniej. Starszy brat wyrzucił (albo schował) wszystkie gazety i płyty dla dorosłych, rzadziej też oglądał filmy pornograficzne. Jezus, choć przebywał wciąż w tym samym miejscu, widział wszystko, czasem nawet tego nie chcąc. Rodzice prawie zaprzestali uprawiania seksu (skąd wiedziałam? ano od niego), a niemili sąsiedzi stali się mili. Jak widać, nawet na ludzi z zewnątrz potrafił nasz mały Zbawiciel działać.
Weszłam do kuchni z uśmiechem na twarzy, który natychmiast znikł, gdy zobaczyłam mamę przeglądającą gazetę.
- Nie robisz naleśników? - spytałam.
- Co? A, miałam właśnie robić. Skąd wiesz? Powiedział ci?
- Mówił, że już robisz.
Z salonu dobiegł nas głos Jezusa:
- Wybaczcie, czasem myślę zbyt szybko.
Wybaczyłyśmy, nie miałyśmy wyjścia. On codziennie nas z czegoś rozgrzeszał, zwykle z drobnostek, był jednak wyczulony na każde najmniejsze przewinienie. Czasem wydawało mi się, że musiał nieźle się napocić z poprzednią rodziną. I chyba coś nie wyszło, jeśli postanowili sprzedać go na targu.
- Wrzucili do reklamówki, zanieśli znajomej, mówiąc, że nic za mnie nie chcą. Tyle wdzięczności - opowiadał pierwszego dnia w nowym domu.
- Pewnie było ci bardzo smutno.
- Czy ja wiem? Kot mnie wciąż strącał z półki, nawet więc lepiej, że trafiłem do was.
- My jesteśmy fajna rodzina, Jezus zobaczy!
- Wiem to. Nie musisz mnie o tym zapewniać.
Na tym się rozmowa zakończyła. Ogólnie to ja najwięcej rozmawiałam z Jezusem, jak z najlepszym kumplem. Ci prawdziwi, owszem, przychodzili, ale nie dało się z nimi gadać na normalne tematy. Za dużo myśleli o jednym. Nie żeby mi się nie zdarzało, człowiek jest jedynie człowiekiem i on to dobrze rozumiał. Chwalił mnie za dobre oceny, pomoc rodzicom, nie za dużo oczywiście, by mi woda sodowa nie uderzyła do głowy. Przede wszystkim bowiem cenił sobie u ludzi skromność. Sam chodził, znaczy siedział, w brudnej, podartej szacie, nie zgadzając się na kupno nowej. Przyzwyczaiłem się, mówił, czemu najbardziej dziwiła się mama, miłośniczka nowoczesności. Nie krytykowała jednak, żeby nie narobić sobie następnego grzechu. Dziś, po pół roku obecności Jezusa w naszym domu, prawie nie zwracała na jego ubiór uwagi. Może dlatego postawiła go na półce, by jak najmniej go oglądać. Zresztą, miał z tego miejsca najlepszy widok. No i pies mu nie przeszkadzał.
- On chyba długo już nie pożyje - powiedziała mama, smażąc pierwsze naleśniki.
- Kto?
- Kundel.
- Jezus ci powiedział?
- Sama się domyśliłam. Stary jest już, nie widzisz?
- Mamy przecież Jezusa.
- No mamy, mamy - odparła mama tonem, który nie pozwalał na dalszą wymianę zdań.
On milczał. Na pewno słyszał, co mówiłyśmy, czemu więc nie zareagował? Gdy dostałam swoją porcję naleśników, natychmiast chciałam do niego pobiec, mama mnie jednak zatrzymała.
- Zjedz tutaj i mu nie przeszkadzaj. Też czasem potrzebuje spokoju i wytchnienia.
- Ale...
- Proszę.
Nie miałam wyjścia, musiałam się posłuchać i zostać w kuchni. Kundel chyba wyczuł podwieczorek, bo przybiegł radośnie, mimo swojego wieku, i usiadł przy moich nogach. Odrywałam kawałki naleśnika i rzucałam mu wprost do pyska.
- Moje stare biedaczysko - westchnęłam. - Nie zamierzasz umierać, prawda? No, dobra psina. Czemu w ogóle nadal jesteś ateistą? A może już nie jesteś? Chcesz zobaczyć Jezusa? Na półce siedzi, wysoko, ale może zejdzie na chwilę. Zresztą, pewnie go wyczuwasz. No, masz naleśniczka.
Kundel zaszczekał i położył głowę na moich kolanach, szybko jednak się zerwał i pobiegł do salonu. O, nasz mały Zbawiciel w końcu chyba postanowił się z nim zapoznać. Tak mi się przynajmniej zdawało, gdy zobaczyłam, jak psina próbuje wskoczyć na półkę. Szczekał przy tym głośno i drapał pazurami ścianę. Dobrze, że mama wyszła, bo byłaby niezadowolona.
- Kundel, spokój! To tylko Jezus, nic ci nie zrobi. Prawda?
- Mogę mu wiele zrobić - odparł Jezus. - Na przykład w coś zamienić.
- Żartowniś się znalazł! - prychnęłam. - Kundel! - Pies z fotela próbował zaatakować Jezusa.
- Nigdy nie widziałem bardziej natarczywego ateisty.
- Czemu nic nie zrobisz? Nie uspokoisz go jakoś czy co?
- Zaraz się uspokoi.
- Czyli kiedy?
- Teraz.
Zwierzę rzeczywiście nagle złagodniało i jak gdyby nigdy nic położyło się przy ścianie i zasnęło.
***
Sytuacja powtarzała się niemal codziennie: Jezus siedział, Kundel próbował do niego doskoczyć. Ja mogłam tylko patrzeć, bo psina nie reagowała na żadne moje prośby; dopiero po pewnym czasie, na niewidoczny znak Zbawiciela, uspokajała się i kończyła bezskuteczną walkę. Nie wyglądała jednak na zawiedzioną, tylko na zmęczoną. Głaskałam wtedy Kundla za uchem i obiecywałam, że jakoś mu pomogę.
- Nie chcesz Jezus zejść niżej? - zapytałam Jezusa któregoś popołudnia.
- Nie, tu mi dobrze. Wiem, co knujesz.
- Ja nic nie knuję. Tylko... Ha, ty się boisz!
- Co? Skąd!
- Psa się boi, psa się boi!
- Niby dlaczego? Przecież mówiłem, że mogę mu bardzo dużo zrobić.
- To czemu nie przeniesiesz się na przykład na fotel? Jest miękki i wygodny.
- Bo nie chcę go prowokować. Nie masz przypadkiem lekcji do odrobienia?
- Wiesz doskonale, że już odrobiłam. Czemu nie chcesz go nawrócić?
- A po co? I tak niedługo umrze.
Wytrzeszczyłam oczy na Jezusa. Coś było z nim nie tak. Jezus się psuł albo najzwyczajniej w świecie jego dobroć się kończyła. Cóż się dziwić, w takiej małej postaci nie mogło być jej zbyt wiele. Nie mogłam jednak uwierzyć, że nagle los biednego zwierzęcia stał się mu obojętny. Czekałam, aż coś powie, że jedynie żartował, on jednak milczał. Rzuciłam najostrzejszym słowem, jakie przyszło mi do głowy, i poszłam do swojego pokoju. Kundel ani drgnął.
***
Po miesiącu Kundel skończył z bezskutecznymi skokami na półkę z małym Zbawicielem. W ogóle prawie przestał biegać po domu, jakby cała radość życia gdzieś z niego wyparowała. Potrafił leżeć skulony godzinami w tym samym miejscu, nie reagując ani na głaskania, ani na słowa, ani na kawałki jedzenia. Powoli zaczynałam rozumieć, że mama miała rację. Kundel wszedł w etap umierania. Jezus mi kiedyś tłumaczyć, że jak ktoś wejdzie w obszar Śmierci, to już z niego nie wyjdzie. Kłóciłam się z nim, przypominając mu, jak wskrzesił takiego Łazarza i jeszcze parę innych osób. Odpowiadał krótko: to nie te czasy.
- Mamo? - zagadnęłam rodzicielkę przy robieniu obiadu.
- Tak?
- Może powinniśmy wymienić Jezusa?
- Niby dlaczego?
- W ogóle nie interesuje się Kundlem.
- Wydaje ci się.
- Może. Ale czułabym się lepiej, gdybym była pewna, że on może go...
- Wskrzesić, tak? - Mama przerwała wszelkie czynności i spojrzała mi prosto w oczy. Była zdenerwowana. - Posłuchaj, Olu, już nie ma żadnych wskrzeszeń, bo Boga, który by je robił, już nie ma. Takiego Boga już nie ma, rozumiesz? Nie ma!
- Rozumiem - szepnęłam i, dalej już bez słowa, zabrałam się za robienie sałatki.
Myślami byłam przy Kundlu. Leżał teraz pod kuchennym stołem i dobrze słyszał naszą rozmowę. Słyszał, ale nie rozumiał. Co chwila podchodziłam do niego i głaskałam za uchem. Mama nie reagowała w żaden sposób. Uparcie pozostawała przy swoim zdaniu, że nic już nie da się zrobić. Tak jak Jezus, choć on mógł wiele zmienić. Tymczasem bezczynnie siedział na półce i prawie do nikogo się nie odzywał. Zresztą, nie chciałam z nim rozmawiać, inni domownicy także przestali zwracać na niego uwagę. Większą pochłaniała umierająca psina. Patrząc na nią, leżącą pod stołem, wydawało mi się, że już jest martwa, zaraz jednak otrząsałam się z tych okropnych myśli.
- Smacznego. - Wzięłam talerz z obiadem i poszłam do siebie.
***
- Ty, Jezus - zaczęłam nieśmiało. - A jak cię krzyżowali, to bardzo bolało?
- Głupie pytania zadajesz.
- Tak, wiem. Śmierć zawsze boli. Zwłaszcza za grzechy tylu ludzi.
- Właśnie.
Zamilkłam na chwilę. Jezus nie patrzył na mnie, tylko na telewizor, jakby nic się nie zmieniło. Wciąż był przede wszystkim małą, szmacianą lalką.
- Za Kundla też dałbyś się ukrzyżować? Zresztą, po co pytam.
Zdjęłam go z półki i włożyłam do reklamówki, zaraz jednak się rozmyśliłam i wyjęłam z powrotem. Pobiegłam do kuchni po worek na śmieci. Mały, specjalnie tylko dla niego. Bo głupio by było sprzedawać go komukolwiek na targu.