Zapis
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Zapis
Jechali w pięciu. Bez pośpiechu. Tym bardziej, że w gęstej, jesiennej ciemności droga była słabo widoczna, a światło jedynej pochodni tylko muskało mrok.
- No, i gdzież ta twoja dziedzina, Zygmuś? W tej ćmie ani wsi nie widać, ani dworu - schrypnięty głos utonął w bulgocie. – W twoje ręce!
- Z Bogiem, Grzesiu - głos Zygmunta był młodszy, raźny. – Dziś za ciemno, żeby wieś oglądać. Do ciebie, Antoś.
Przez chwilę słychać było tylko bulgotanie w gardle Antoniego i mlaskanie błota pod kopytami. – Wieś, jak wieś, co się jej dziwować! A chamy – jak chamy, nahajką zagadasz, czekanem poprawisz, i będzie. Ważniejsze – pannę obejrzeć, he, he! Do ciebie, Onufer!
- Panna - tym ładniejsza – w gardle Onufrego zagrało - im fortunka grzeczniejsza. Uff! Mocna ta gorzała! Do ciebie, Marek! No, tośmy, wychodzi, dojechali!
Dwór okazał się warowny, jak gródek. Na tle ciemnego nieba czerniała bryła palisady, tylko słabo rozświetlony prostokąt okna czatowni wskazywał, gdzie jest brama. Zygmunt zeskoczył z konia, obuchem czekanu uderzył w mocną, okutą i ćwiekowaną bramę. – Hej, chamy! Otwierać, bo pan zjechał! – Zawołał. – Otwierać!!!
Za bramą chwilę nic się nie działo, w końcu zgrzytnął rygiel i ktoś uchylił w niej maleńkie drzwiczki na wysokości twarzy.
- Sfolgujcie, człowieku – głos z ciemności był niski, głęboki i pewny. – Sfolgujcie, tumultów tu żadnych nie czyńcie, byście się zaś nie obudzili jutro nad wspólnym dołem, jak się grasantom należy! Odejdźcie w spokoju, to rana dożyjecie!
- Grasantom???!!! – W głosie Zygmunta zazgrzytała złość. – Panem twym jestem pachołku, panem, więc gęby parszywej na mnie nie rozdziawiaj, bym ci zaś słów nazad w gardło nie wtłoczył!!! Otwieraj wrota, bom do dom przyjechał, któren mi nieboszczyk pułkownik wraz z ręką córy zapisał! Milcz i słuchaj, a pannę uwiadom, żeby pana narzeczonego powitała!
- Macie ten pułkownikowy pergament z pieczęciami – padło po chwili z ciemności – to mi go podajcie.
Zygmunta aż zatchnęło z wściekłości, usłyszał, jak jego kompani sarkają i warczą. Siłą powstrzymał się przed rzuceniem hasła, by spróbować przemocą sforsować bramę. Był na tyle trzeźwy, że widział, jak jest mocna, poza tym nie wiedział, kto jest za nią. A taki nocny atak na obwarowany dwór mógł się skończyć potajemnym zakopaniem w ustronnym dole. Klnąc pod nosem wyjął dokument z sakwy i wsunął go w drzwiczki w bramie. Po nieskończenie długiej chwili usłyszał zgrzyt zdejmowanych wrzeciądzy.
Dziedzińczyk za bramą oświetlało kilka pochodni i smoła, płonąca w dwu beczkach. W kręgu światła stało sześciu postawnych zabijaków z bronią w sękatych łapskach. Na nimi, w półmroku, majaczyło kilka sylwetek. Zygmunt nie miał pewności, czy w ciemności pod podcieniami nie stoją kolejni. Zrozumiał, że on i jego kompania nie mają szans.
- Zostawcie tu konie, zadbany o nie – mężczyzna, trzymający w ręku jego pergamin, był wysoki, bardzo przystojny, zgrabny, w sile wieku, a jego pięknej twarzy, oświetlonej płomieniem maźnicy, nie szpeciła nawet stara szrama i skórzana przepaska, kryjąca oczodół. – Idźcie spokojnie do domu, tam dostaniecie i jadło, i posługę i nocleg w gościnnej. Burd nie czyńcie, bo noc jest, pani i panna śpią. Jutro się rozmówicie, a teraz – bądźcie sobie radzi, jak my wam jesteśmy – dłonią z rulonem wskazał zabudowania. Zygmunt zgrzytnął, zaklął w duchu i ruszył do dworu. Za nim poszli jego kompani.
Jadalna świetlica była obszerna, jasno oświetlona licznymi świecami, ustawionymi na dużym kole, podwieszonym na łańcuchach do powały. Na belkowanych ścianach wisiały wschodnie kobierce, kilka ściemniałych malowideł i sporo pięknej, bogatej broni. Solidny stół nakryty białym obrusem zastawiono rozmaitymi naczyniami. Siedzącej za nim kompanii usługiwało trzech milczących pachołków o gębach zabijaków, a jedyną przytomną w sali niewiastą była ochmistrzyni – wysoka, z jasnym warkoczem owiniętym dookoła głowy i zimnymi, szarymi oczyma. Siedziała pod ścianą przy drzwiach i ze swojego miejsca bez słów dyrygowała pachołkami, równocześnie mrożąc rozochocenie ucztujących. Pod jej czujnym wzrokiem mężczyźni - choć jedli skwapliwie i pili ostro – rozmawiali cicho i powściągliwie.
Zygmunt czuł się dziwnie. Nie tak sobie wyobrażał wypełnienie woli swojego dowódcy. Tam, w obozie, po bitwie, gdy siedział u łoża rannego pułkownika, wszystko wyglądało inaczej. Miała być powolna, spolegliwa pułkownikówna, dwór, wieś i zgięte chłopskie karki. Zastał umocniony folwark ze zgrają najemników za palisadą, bogatą świetlicę z milczącą, męską obsługą i stalowookiego Argusa przy drzwiach. Był niemal pewien, że gdyby on lub ktoś z jego kompanii spróbował się zabawić „po kawalersku”, krew śmiałka spłynęłaby po posadzce, a ciało skryłaby ziemia. Zaczynał się zastanawiać, co naprawdę kierowało pułkownikiem, gdy swoim zapisem upoważniał go do małżeństwa ze swoją córką i opieki nad jej posagiem. Czując szum w głowie sięgnął po kielich. Przedni węgrzyn miał metaliczny smak pod żelaznym spojrzeniem ochmistrzyni.
Zygmunta obudziło mocne parcie na pęcherz. W pierwszym odruchu zamierzał się wysikać przez okno, ale przypomniał sobie świetlicę, ochmistrzynię o zimnych oczach i zdecydował się poszukać wychodka. Wstał, zapalił ustawioną przy łóżku świecę, odział się jako-tako i wyszedł z alkierzyka, w którym go ułożono do snu. Szedł przez korytarzyk, przez sień, trafił do drzwi i wyszedł na podcienie. Przeszedł wzdłuż rzędu ciemnych okien, skręcił za węgieł i uznał, że tu może załatwić potrzebę. Stojąc w ciszy usłyszał coś, jakby rozmowę. Nadstawił ucha i powoli ruszył w kierunku głosów. Po paru krokach zobaczył otwartą okiennicę i uchylone okno, zza którego sączyła się nikła smużka światła.
- … na rano ludzie zwarci i pod bronią, konie w pogotowiu. Tak, żeby tylko wsiadać i w drogę – głos był kobiecy, niski, schrypnięty, zdecydowany.
- Tylko dlatego, że on z rozumu zszedł po zranieniu i podpisał ten papier, chcesz wszystko zostawić, ot, tak odejść? Wszystko, coś tu okupiła własnym majątkiem, co tam majątkiem! Własną krwią! Czy ja nie widziałem, jak żeś ją w tej komnatce z podłogi ścierała koszulą, gdyś się już podniosła po pana-mężowskich harcach – Zygmunt ze zdumieniem poznał głos jednookiego, który rozmawiał z nim przed dworem.
- Dajże pokój, Bazyl! Mnie dość konia pod siodłem, korda pod tybinką, mieszka u pasa i w swoją drogę mogę, choćby dziś! Co tu stworzyłam kiedyś, gdzie indziej stworzę na nowo - głos zgrzytnął paskudnie. – A moja krew – podjęła po chwili, łagodniej – cóż, moja była i nikt jej nie podepcze, podeszwą nie spaskudzi! Wytarłam, co było do wytarcia, reszta – między deski spłynęła i jest tam, jest! Od tej pory nikt, nawet pan małżonek, niech mu tam ziemia lekką będzie, nie przestąpił tego progu, bo ona na straży. Co zrobi, jak ja odejdę? Co ona zrobi, Bazyl? Strażniczka… – głos zawisł dziwnie, jakby w cichym chichocie. Przez plecy Zygmunta przebiegły dreszcze, skostniały szybko wrócił do dworu, do swojego alkierza. Trzęsąc się z zimna wszedł do łóżka, zatulił w pościel, szukając w niej resztek zostawionego ciepła. Jednak wciąż było mu zimno, więc wstał, by dołożyć szczap do komina z wygasającym żarem. Stanął na czysto wyszorowanej podłodze i ruszył ku niemu, ale co stąpnął – spod podłogi, szparami między deskami, wypływała lepka czerwień, przybywało jej z każdym krokiem, i po chwili zobaczył, że stopy ma ubroczone w krwi. Krzyknął, poczuł dotkniecie na ramieniu.
– Wasza miłość krzyczał, pewnie sen miał zły. A tu wstać trzeba, zaraz śniadać pora – Zygmunt leżał w łóżku, zlany potem na mokrej poduszce, a nad nim stał jeden z wczoraj widzianych pachołków.
Świetlica za dnia wyglądała tak samo, jak w nocy, tylko na stole ułożono świeże nakrycia i półmiski ze śniadaniem. Wokół stołu stali jego kompani i ochmistrzyni. Po chwili otworzyły się drzwi i weszła odziana w czarną suknię młoda, jasnowłosa kobieta, drobna, szczupła, delikatna i spojrzała na Zygmunta oczyma pułkownika. Uśmiechnęła się, dygnęła grzecznie i stanęła za krzesłem, czekając. Dopiero po chwili jednooki, szeroko otwierając drzwi, oznajmił półgłosem:
- Jej miłość pani nasza.
Zbigniew spojrzał i poczuł na gardle kleszcze. Kobieta, która weszła do sali, była zniewalająco urodziwa. Rosła, pięknej postawy, na jej jasnej, gładkiej twarzy nie było widać wieku. Głowę nosiła wysoko, zdawała się nie czuć ciężaru gęstych, miedzianych włosów, upiętych w koronę nad gładkim czołem. Z czarnych, głębokich oczu pod jaskółczymi brwiami ziała pustka. Zmysłowe, miękkie usta miały barwę czerwonego wina. Nosiła krótką spódnicę z miękkiej, czarnej skóry, kurdybanowe buty z nosami i obcasami okutymi mosiężną siatką i krótki, aksamitny kaftan, ściągnięty w talii szerokim pasem. Skinęła obecnym głową i podeszła do krzesła u szczytu stołu. Zasiadła za nim i dopiero wtedy wszyscy zajęli miejsca przy stole. Milcząco spojrzała na jednookiego, który podał jej pergamin Zygmunta.
- Tym dokumentem twój nieboszczyk ojciec oddaje cię temu tutaj kawalerowi, razem z twoją częścią majętności – zwróciła się do blondynki, podając jej dokument. – Poczytaj i zdecyduj, co zrobisz.
Dziewczyna niepewnie wzięła papier, rozwinęła, przeczytała, spojrzała na kobietę.
– Pani matko…- szepnęła. – Widziałam ludzi na dziedzińcu, konie naszykowane do drogi. Nie zamierzacie przecież… - zamilkła pytająco.
- Nie twoja już rzecz, co ja zamierzam – powiedziała kobieta. Potem popatrzyła na Zygmunta, a w jej oczach była otchłań. – Niezależnie od tego, co tu się podzieje, nie próbuj jej, waćpan, ukrzywdzić. Ani jej, ani nikogo, w domu czy we wsi. Gdybyś bowiem spróbował – upomni się o nich ta, którą tu zostawiam. Z Bogiem, dziecko – uśmiechnęła się do dziewczyny. – Żegnam waszmościów – skinęła kompanii Zygmunta. – Zostańcie w spokoju, boście nie bez ochrony – powiedziała do ochmistrzyni i stojących obok niej dwu dziewek. - Bazyl, każ wsiadać – podniosła się zza stołu.
Po chwili za oknami rozległy się głosy, komendy, tupot kopyt. Trwało to chwilę, później wszystko ucichło. Zygmunt zamknął oczy, potarł powieki. Było pod nimi – czerwono.
- No, i gdzież ta twoja dziedzina, Zygmuś? W tej ćmie ani wsi nie widać, ani dworu - schrypnięty głos utonął w bulgocie. – W twoje ręce!
- Z Bogiem, Grzesiu - głos Zygmunta był młodszy, raźny. – Dziś za ciemno, żeby wieś oglądać. Do ciebie, Antoś.
Przez chwilę słychać było tylko bulgotanie w gardle Antoniego i mlaskanie błota pod kopytami. – Wieś, jak wieś, co się jej dziwować! A chamy – jak chamy, nahajką zagadasz, czekanem poprawisz, i będzie. Ważniejsze – pannę obejrzeć, he, he! Do ciebie, Onufer!
- Panna - tym ładniejsza – w gardle Onufrego zagrało - im fortunka grzeczniejsza. Uff! Mocna ta gorzała! Do ciebie, Marek! No, tośmy, wychodzi, dojechali!
Dwór okazał się warowny, jak gródek. Na tle ciemnego nieba czerniała bryła palisady, tylko słabo rozświetlony prostokąt okna czatowni wskazywał, gdzie jest brama. Zygmunt zeskoczył z konia, obuchem czekanu uderzył w mocną, okutą i ćwiekowaną bramę. – Hej, chamy! Otwierać, bo pan zjechał! – Zawołał. – Otwierać!!!
Za bramą chwilę nic się nie działo, w końcu zgrzytnął rygiel i ktoś uchylił w niej maleńkie drzwiczki na wysokości twarzy.
- Sfolgujcie, człowieku – głos z ciemności był niski, głęboki i pewny. – Sfolgujcie, tumultów tu żadnych nie czyńcie, byście się zaś nie obudzili jutro nad wspólnym dołem, jak się grasantom należy! Odejdźcie w spokoju, to rana dożyjecie!
- Grasantom???!!! – W głosie Zygmunta zazgrzytała złość. – Panem twym jestem pachołku, panem, więc gęby parszywej na mnie nie rozdziawiaj, bym ci zaś słów nazad w gardło nie wtłoczył!!! Otwieraj wrota, bom do dom przyjechał, któren mi nieboszczyk pułkownik wraz z ręką córy zapisał! Milcz i słuchaj, a pannę uwiadom, żeby pana narzeczonego powitała!
- Macie ten pułkownikowy pergament z pieczęciami – padło po chwili z ciemności – to mi go podajcie.
Zygmunta aż zatchnęło z wściekłości, usłyszał, jak jego kompani sarkają i warczą. Siłą powstrzymał się przed rzuceniem hasła, by spróbować przemocą sforsować bramę. Był na tyle trzeźwy, że widział, jak jest mocna, poza tym nie wiedział, kto jest za nią. A taki nocny atak na obwarowany dwór mógł się skończyć potajemnym zakopaniem w ustronnym dole. Klnąc pod nosem wyjął dokument z sakwy i wsunął go w drzwiczki w bramie. Po nieskończenie długiej chwili usłyszał zgrzyt zdejmowanych wrzeciądzy.
Dziedzińczyk za bramą oświetlało kilka pochodni i smoła, płonąca w dwu beczkach. W kręgu światła stało sześciu postawnych zabijaków z bronią w sękatych łapskach. Na nimi, w półmroku, majaczyło kilka sylwetek. Zygmunt nie miał pewności, czy w ciemności pod podcieniami nie stoją kolejni. Zrozumiał, że on i jego kompania nie mają szans.
- Zostawcie tu konie, zadbany o nie – mężczyzna, trzymający w ręku jego pergamin, był wysoki, bardzo przystojny, zgrabny, w sile wieku, a jego pięknej twarzy, oświetlonej płomieniem maźnicy, nie szpeciła nawet stara szrama i skórzana przepaska, kryjąca oczodół. – Idźcie spokojnie do domu, tam dostaniecie i jadło, i posługę i nocleg w gościnnej. Burd nie czyńcie, bo noc jest, pani i panna śpią. Jutro się rozmówicie, a teraz – bądźcie sobie radzi, jak my wam jesteśmy – dłonią z rulonem wskazał zabudowania. Zygmunt zgrzytnął, zaklął w duchu i ruszył do dworu. Za nim poszli jego kompani.
Jadalna świetlica była obszerna, jasno oświetlona licznymi świecami, ustawionymi na dużym kole, podwieszonym na łańcuchach do powały. Na belkowanych ścianach wisiały wschodnie kobierce, kilka ściemniałych malowideł i sporo pięknej, bogatej broni. Solidny stół nakryty białym obrusem zastawiono rozmaitymi naczyniami. Siedzącej za nim kompanii usługiwało trzech milczących pachołków o gębach zabijaków, a jedyną przytomną w sali niewiastą była ochmistrzyni – wysoka, z jasnym warkoczem owiniętym dookoła głowy i zimnymi, szarymi oczyma. Siedziała pod ścianą przy drzwiach i ze swojego miejsca bez słów dyrygowała pachołkami, równocześnie mrożąc rozochocenie ucztujących. Pod jej czujnym wzrokiem mężczyźni - choć jedli skwapliwie i pili ostro – rozmawiali cicho i powściągliwie.
Zygmunt czuł się dziwnie. Nie tak sobie wyobrażał wypełnienie woli swojego dowódcy. Tam, w obozie, po bitwie, gdy siedział u łoża rannego pułkownika, wszystko wyglądało inaczej. Miała być powolna, spolegliwa pułkownikówna, dwór, wieś i zgięte chłopskie karki. Zastał umocniony folwark ze zgrają najemników za palisadą, bogatą świetlicę z milczącą, męską obsługą i stalowookiego Argusa przy drzwiach. Był niemal pewien, że gdyby on lub ktoś z jego kompanii spróbował się zabawić „po kawalersku”, krew śmiałka spłynęłaby po posadzce, a ciało skryłaby ziemia. Zaczynał się zastanawiać, co naprawdę kierowało pułkownikiem, gdy swoim zapisem upoważniał go do małżeństwa ze swoją córką i opieki nad jej posagiem. Czując szum w głowie sięgnął po kielich. Przedni węgrzyn miał metaliczny smak pod żelaznym spojrzeniem ochmistrzyni.
Zygmunta obudziło mocne parcie na pęcherz. W pierwszym odruchu zamierzał się wysikać przez okno, ale przypomniał sobie świetlicę, ochmistrzynię o zimnych oczach i zdecydował się poszukać wychodka. Wstał, zapalił ustawioną przy łóżku świecę, odział się jako-tako i wyszedł z alkierzyka, w którym go ułożono do snu. Szedł przez korytarzyk, przez sień, trafił do drzwi i wyszedł na podcienie. Przeszedł wzdłuż rzędu ciemnych okien, skręcił za węgieł i uznał, że tu może załatwić potrzebę. Stojąc w ciszy usłyszał coś, jakby rozmowę. Nadstawił ucha i powoli ruszył w kierunku głosów. Po paru krokach zobaczył otwartą okiennicę i uchylone okno, zza którego sączyła się nikła smużka światła.
- … na rano ludzie zwarci i pod bronią, konie w pogotowiu. Tak, żeby tylko wsiadać i w drogę – głos był kobiecy, niski, schrypnięty, zdecydowany.
- Tylko dlatego, że on z rozumu zszedł po zranieniu i podpisał ten papier, chcesz wszystko zostawić, ot, tak odejść? Wszystko, coś tu okupiła własnym majątkiem, co tam majątkiem! Własną krwią! Czy ja nie widziałem, jak żeś ją w tej komnatce z podłogi ścierała koszulą, gdyś się już podniosła po pana-mężowskich harcach – Zygmunt ze zdumieniem poznał głos jednookiego, który rozmawiał z nim przed dworem.
- Dajże pokój, Bazyl! Mnie dość konia pod siodłem, korda pod tybinką, mieszka u pasa i w swoją drogę mogę, choćby dziś! Co tu stworzyłam kiedyś, gdzie indziej stworzę na nowo - głos zgrzytnął paskudnie. – A moja krew – podjęła po chwili, łagodniej – cóż, moja była i nikt jej nie podepcze, podeszwą nie spaskudzi! Wytarłam, co było do wytarcia, reszta – między deski spłynęła i jest tam, jest! Od tej pory nikt, nawet pan małżonek, niech mu tam ziemia lekką będzie, nie przestąpił tego progu, bo ona na straży. Co zrobi, jak ja odejdę? Co ona zrobi, Bazyl? Strażniczka… – głos zawisł dziwnie, jakby w cichym chichocie. Przez plecy Zygmunta przebiegły dreszcze, skostniały szybko wrócił do dworu, do swojego alkierza. Trzęsąc się z zimna wszedł do łóżka, zatulił w pościel, szukając w niej resztek zostawionego ciepła. Jednak wciąż było mu zimno, więc wstał, by dołożyć szczap do komina z wygasającym żarem. Stanął na czysto wyszorowanej podłodze i ruszył ku niemu, ale co stąpnął – spod podłogi, szparami między deskami, wypływała lepka czerwień, przybywało jej z każdym krokiem, i po chwili zobaczył, że stopy ma ubroczone w krwi. Krzyknął, poczuł dotkniecie na ramieniu.
– Wasza miłość krzyczał, pewnie sen miał zły. A tu wstać trzeba, zaraz śniadać pora – Zygmunt leżał w łóżku, zlany potem na mokrej poduszce, a nad nim stał jeden z wczoraj widzianych pachołków.
Świetlica za dnia wyglądała tak samo, jak w nocy, tylko na stole ułożono świeże nakrycia i półmiski ze śniadaniem. Wokół stołu stali jego kompani i ochmistrzyni. Po chwili otworzyły się drzwi i weszła odziana w czarną suknię młoda, jasnowłosa kobieta, drobna, szczupła, delikatna i spojrzała na Zygmunta oczyma pułkownika. Uśmiechnęła się, dygnęła grzecznie i stanęła za krzesłem, czekając. Dopiero po chwili jednooki, szeroko otwierając drzwi, oznajmił półgłosem:
- Jej miłość pani nasza.
Zbigniew spojrzał i poczuł na gardle kleszcze. Kobieta, która weszła do sali, była zniewalająco urodziwa. Rosła, pięknej postawy, na jej jasnej, gładkiej twarzy nie było widać wieku. Głowę nosiła wysoko, zdawała się nie czuć ciężaru gęstych, miedzianych włosów, upiętych w koronę nad gładkim czołem. Z czarnych, głębokich oczu pod jaskółczymi brwiami ziała pustka. Zmysłowe, miękkie usta miały barwę czerwonego wina. Nosiła krótką spódnicę z miękkiej, czarnej skóry, kurdybanowe buty z nosami i obcasami okutymi mosiężną siatką i krótki, aksamitny kaftan, ściągnięty w talii szerokim pasem. Skinęła obecnym głową i podeszła do krzesła u szczytu stołu. Zasiadła za nim i dopiero wtedy wszyscy zajęli miejsca przy stole. Milcząco spojrzała na jednookiego, który podał jej pergamin Zygmunta.
- Tym dokumentem twój nieboszczyk ojciec oddaje cię temu tutaj kawalerowi, razem z twoją częścią majętności – zwróciła się do blondynki, podając jej dokument. – Poczytaj i zdecyduj, co zrobisz.
Dziewczyna niepewnie wzięła papier, rozwinęła, przeczytała, spojrzała na kobietę.
– Pani matko…- szepnęła. – Widziałam ludzi na dziedzińcu, konie naszykowane do drogi. Nie zamierzacie przecież… - zamilkła pytająco.
- Nie twoja już rzecz, co ja zamierzam – powiedziała kobieta. Potem popatrzyła na Zygmunta, a w jej oczach była otchłań. – Niezależnie od tego, co tu się podzieje, nie próbuj jej, waćpan, ukrzywdzić. Ani jej, ani nikogo, w domu czy we wsi. Gdybyś bowiem spróbował – upomni się o nich ta, którą tu zostawiam. Z Bogiem, dziecko – uśmiechnęła się do dziewczyny. – Żegnam waszmościów – skinęła kompanii Zygmunta. – Zostańcie w spokoju, boście nie bez ochrony – powiedziała do ochmistrzyni i stojących obok niej dwu dziewek. - Bazyl, każ wsiadać – podniosła się zza stołu.
Po chwili za oknami rozległy się głosy, komendy, tupot kopyt. Trwało to chwilę, później wszystko ucichło. Zygmunt zamknął oczy, potarł powieki. Było pod nimi – czerwono.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Zapis
Co to, cholerka jedna, za moda jakas ostatnio na Ósmym panuje?
Kto to widzial, by wstawiac cósik i zostawiac czytelnika z apetytem na wiecej?
Jakies nowomodne tortury?

Bardzo dobrze sie Ciebie czyta (ale to wiemy od dawna), lekko, barwnie, interesujaco i pomimo "przesuniecia czasów" oraz slownictwa (obcego juz mocno, nie oszukujmy sie) nic nie meczy w tekscie, ani nie zatrzymuje niepotrzebnie. Nie potykam sie o opisy, ani wypowiedzi. Wszystko gra i buczy.
Jestem ciekawa ciagu dalszego. Dlaczego matka opuszcza córke, dlaczego Jednooki Bazyli jest jednooki, dlaczego Zygmunt znalazl sie w tej wlasnie czasoprzestrzeni?
Zaserwowalas nam tu ni to srodek, ni pólsrodek i mam wrazenie, ze celowo.
Wlasciwie mozna sobie samemu dospiewac historíe tak przed jak i po, ale ja tam já wole napisana po Twojemu.
Prosze wiec o przed i po.
Klaniam sie,
J.
Kto to widzial, by wstawiac cósik i zostawiac czytelnika z apetytem na wiecej?
Jakies nowomodne tortury?

Bardzo dobrze sie Ciebie czyta (ale to wiemy od dawna), lekko, barwnie, interesujaco i pomimo "przesuniecia czasów" oraz slownictwa (obcego juz mocno, nie oszukujmy sie) nic nie meczy w tekscie, ani nie zatrzymuje niepotrzebnie. Nie potykam sie o opisy, ani wypowiedzi. Wszystko gra i buczy.
Jestem ciekawa ciagu dalszego. Dlaczego matka opuszcza córke, dlaczego Jednooki Bazyli jest jednooki, dlaczego Zygmunt znalazl sie w tej wlasnie czasoprzestrzeni?
Zaserwowalas nam tu ni to srodek, ni pólsrodek i mam wrazenie, ze celowo.
Wlasciwie mozna sobie samemu dospiewac historíe tak przed jak i po, ale ja tam já wole napisana po Twojemu.
Prosze wiec o przed i po.
Klaniam sie,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Zapis
hmmm, Józefino, z tym ciągiem dalszym a i z "przedciągiem" może byc problem, bo nie przewidywałam. To opowiadanie - to w założeniu - całość, z mnóstwem "miejsc niedookoreślenia", czy jak się tam ta kategoria teoretycznoliteracka zwie. Ale - skoro sugerujesz, ze coś mogłoby być więcej - to pomyślę, a nuż...411 pisze: estem ciekawa ciagu dalszego. Dlaczego matka opuszcza córke, dlaczego Jednooki Bazyli jest jednooki, dlaczego Zygmunt znalazl sie w tej wlasnie czasoprzestrzeni?
Zaserwowalas nam tu ni to srodek, ni pólsrodek i mam wrazenie, ze celowo.
Wlasciwie mozna sobie samemu dospiewac historíe tak przed jak i po, ale ja tam já wole napisana po Twojemu.
Prosze wiec o przed i po.



ślicznie Ci dziękuję, że poczytałaś, i podzieliłaś sie ze mną Swoja refleksją w przedmiocie. Cieszę się, że znalazłaś u mnie coś dla Siebie...
Serdeczność posyłam i mnóstwo dobrego na Nowy Rok...
Ewa
- Gloinnen
- Administrator
- Posty: 12091
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
- Lokalizacja: Lothlórien
Re: Zapis
Ja też domagam się dalszego ciągu!!!
Opowiadanie jest niesamowite. Na początku skojarzyło się z "Potopem" - wykorzystany motyw identycznego legatu, natomiast dalej kapitalnie wprowadzasz nastrój grozy, całość zbliża się do klimatów gotyckich, ale bez tandetnego tzw. "klimaciarstwa", wręcz przeciwnie. Oszczędnie i w sposób wysmakowany operujesz elementami, budującymi napięcie, niepokój, strach.
Warto pomyśleć nad rozwinięciem fabuły, popieram Józefinę.
Pozdrawiam,
Glo.
Opowiadanie jest niesamowite. Na początku skojarzyło się z "Potopem" - wykorzystany motyw identycznego legatu, natomiast dalej kapitalnie wprowadzasz nastrój grozy, całość zbliża się do klimatów gotyckich, ale bez tandetnego tzw. "klimaciarstwa", wręcz przeciwnie. Oszczędnie i w sposób wysmakowany operujesz elementami, budującymi napięcie, niepokój, strach.
Warto pomyśleć nad rozwinięciem fabuły, popieram Józefinę.
Pozdrawiam,

Glo.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą
/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą
/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Zapis
dziękuję, Ewo, już poprawi łam, A interpunkcja - cóż, nikt nie jest doskonały, ale z czasem - dopracuję...EwaMagda pisze: Ewo, poza kilkoma małymi poprawkami interpunkcji, bardzo dobrze się czyta.
Aha, na zad = nazad



takie legaty, Glo - to nie "pomysł autorski" Sienkiewicza, to - życie. Zdarzały się, zdarzały dość często, szczególnie w okresie, kiedy kilka "wojenek" zbiegało się w czasie i chłopów zdatnych do małżeństwa - ubywało w zastraszającym tempie! Więc żeby córek nie dawać "bezproduktywnie" do klasztorów, tylko zapewnić ziemi ręce, zdolne ją uprawiać, zapisywano taką ziemię chwackiemu facetowi, dokładając "awansem" córkę lub siostrę. Ech, niektóre miały tym sposobem "przegwizdane", ale czasem "przegwizdane" meli owi obdarowani..Gloinnen pisze:
Na początku skojarzyło się z "Potopem" - wykorzystany motyw identycznego legatu,
[quote="Gloinnen"
całość zbliża się do klimatów gotyckich,
[/quote]
aaa, wiesz przecież, że lubię straszyć...

no, nie myślałam, prawdę rzekłszy, ale może - pomyślę...Gloinnen pisze: Warto pomyśleć nad rozwinięciem fabuły, popieram Józefinę



Moje Panie, najpiękniej Wam dziękuję, ze wstąpiłyście, pobyłyście chwilę w mojej krainie grozy i powiedziałyście tyle dobrych, mądrych i konstruktywnych słów...
moc serdecznego Wam posyłam...
Ewa
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Zapis
I mnie to z początku panem Kmicicem zawiało.
Później jednak - chyba wiatry historii - rozwiały to przywidzenie i pogrążyłem się w doskonałym tekście.
Chcę więcej i basta!

Później jednak - chyba wiatry historii - rozwiały to przywidzenie i pogrążyłem się w doskonałym tekście.
Chcę więcej i basta!



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Zapis
masz Ci los, Skaranie! A skąd ja Tobie na poczekaniu to "więcej" wezmę?skaranie boskie pisze: Chcę więcej i basta!



bardzo Tobie pięknie dziękuję, że wstąpiłeś, poczytałeś i powiedziałeś dobre słowo...
pozdróweczki z uśmiechami posyłam...
Ewa
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Zapis
Dobre opowiadanie, ciekawa historia.
Z początku wyglądała na kalkę z "potopu", ale się rozkręciła i pomknęła własnym szlakiem. I to jej atut. Szkoda, że zakończyła się bez rozwiązania. Nie mam tu na myśli happy endu. O nie. Myślę, o stworzeniu czegoś większego. Taka historia to doskonały materiał wyjściowy na powieść historyczno-przygodową. Coś z gatunku płaszcza i szpady. W naszych warunkach to może kontusza i szabli, ale to nawet lepiej.
Z początku wyglądała na kalkę z "potopu", ale się rozkręciła i pomknęła własnym szlakiem. I to jej atut. Szkoda, że zakończyła się bez rozwiązania. Nie mam tu na myśli happy endu. O nie. Myślę, o stworzeniu czegoś większego. Taka historia to doskonały materiał wyjściowy na powieść historyczno-przygodową. Coś z gatunku płaszcza i szpady. W naszych warunkach to może kontusza i szabli, ale to nawet lepiej.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Zapis
co tak wszyscy z tym "Potopem"? Takie "kontrakty" - to nie był wymysł Sienkiewicza, tylko - samo życie. I wcale nie były to przypadki odosobnione i ograniczone do jednej epoki. W mojej rodzinie jeszcze po wojnie jedna dziewczyna została "zapisana" przez ojca konkretnemu facetowi, razem z działem majątkowym (przejętym później pod PGR, więc się nie liczył w zasadzie) ale - "olała" zapis, na własną rękę wyszła za mąż, no i rychło się rozwiodła, by wrócić do tego, któremu ją "zapisano" i z którym żyła długo i przyzwoicie.zdzichu pisze: Z początku wyglądała na kalkę z "potopu",
ależ, z rozwiązaniem się zakończyła, Zdzichu! Ilu czytających - tyle rozwiązań. I o to szło!zdzichu pisze: Szkoda, że zakończyła się bez rozwiązania.


Bardzo się cieszę, że Ci się spodobała historia, pięknie dziękuję za poczytanie, za dany czas i za dobre, serdeczne słowo...
pozdrowieńka z uśmiechami posyłam...
Ewa