Ocaleli z rzezi pod Beresteczkiem Kozacy, wyglądali jak siedem nieszczęść. Zmęczony Hryhory Tereszczuk spojrzał na odpoczywających mołojców. Dawne strachy na Lachy, teraz wyglądały jak strachy na wróble. Cali w krwi, błocie, śmierdzący śmiercią, w porwanych ubraniach. Ci którzy wcześniej byli panami życia i śmierci, a krwi przelali tyle co wody w studni, czuli, że teraz po nich przyjdzie Pani Małodobra. Nie raz już z nią tańcowali, taka już kozacza dola. Teraz jednak Śmierć była coraz bliżej. Pędziła konno w husarskich zbrojach.
- Idziemy. Lachy coraz bliżej - powiedział Hryhory do ludzi, których od powstania Chmielnickiego prowadził z jednej krwawej awantury do drugiej.
- Bat'ko. Nie damy rady. Jakże to uciekać, kiedy konie popadały, a nogi odmawiają posłuszeństwa? Nie uciekniemy. Sobacze to życie i sobaczy będzie koniec. Trudno. Raz maty rodyła. Ale może kilku zabijemy zanim oni nas zarezają. Lepiej już zostać i tak zginąć, niż w plecy dostać lub na pal być nadzianym - powiedział Kozak ze świeżą raną na twarzy. Reszta ponuro pokiwała głowami.
Hryhory nie zamierzał z nimi dyskutować. Po tym jak odpoczął chwilę, znowu zaczął bieg. Wiedział, że nie było sensu ich przekonywać. Wręcz przeciwnie, chciał teraz oddalić się od nich jak najprędzej. Będąc charekternikiem, z magią był obeznany. Jego oczy często wybiegały w przyszłość i tak patrząc na ludzi wiedział, kto umrze niedługo i jak. Patrząc przed chwilą na towarzyszy, widział ich posiekanych szablami, poprzekłuwanych lancami i stratowanych przez konie. I rzeczywiście, gdy dotarł do ściany lasu, widział z daleka jak jeźdźcy atakują małą grupkę, która w kilka sekund została zmieciona. Ulotna jest sława kozacka tak jak i życie ludzkie. Kozak odwrócił się i wszedł głębiej w las. Młody ataman z nie jednej opresji wyszedł cało, tak więc był pewny, że i tym razem mu się uda. O swojej śmierci nie myślał ani teraz, ani nigdy wcześniej. Już będąc podrostkiem zabijał w walce, mordował bezbronnych, torturował dla przyjemności i czynił takie rzeczy na ukraińskiej ziemi, jakie nawet diabłom się nie śniły. Nie myśląc o konsekwencjach.
Szedł dalej przez las, szybkim tempem. Słuch miał wyśmienity i każde zwierzę czy człowieka usłyszałby z dużej odległości. Dlatego też był bardzo zdziwiony, gdy ujrzał przed sobą kobietę. Dłońmi przyciskała duży brzuch, lecz i tak krwawiła obficie. Hryhory zastanawiał się czy wyciągnąć szablę czy fallusa. Po chwili zdecydował, że wyciągnie swoją wiecznie głodną krwi szaszkę. Dopiero potem zaś broń, na którą nadział wiele kobiet. Czy tego chciały czy nie.
Ku jego zdziwieniu, kobieta nie tylko nie próbowała uciekać, ale nawet nie była przestraszona. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, lecz nie było w nich trwogi.
- Pamiętasz mnie? - spytała.
Hryhory ani drgnął.
- Nie pamiętasz co mi zrobiłeś razem z twoimi rezunami? - odsłoniła ciężarny brzuch. Był rozcięty, a w miejsce dziecka włożony był martwy, czarny kot.
- Szczo za łycho! - Hryhory sięgnął do woreczka z solą, który zawsze przy sobie nosił i wziąwszy garść, sypnął w ducha. Widmo zniknęło.
Charakternik niewzruszony ruszył dalej. Czasem odwiedzały go duchy zabitych przez niego ludzi, więc i ta kobieta nie zrobiła na nim wrażenia. A czy ją pamiętał? Oczywiście, że nie. Tereszczuk w swoim życiu potraktował tak dziesiątki kobiet. Rozrywki nigdy za wiele! Zwłaszcza, że krótkie to życie. Dzisiaj żyjem jutro gnijem, więc trzeba pohulać.
Kozak był w paskudnym humorze. Głodny, trzeźwy i zmęczony wieloma dniami walk. Walka co prawda była jego miłością, głód to coś do czego każdy Kozak był przyzwyczajony. Trzeźwość jednak dokuczała najbardziej. Do tego jeszcze usłyszał tętent koni. Schował się w krzakach. Nasłuchiwał jak jeźdźcy się zbliżali, a następnie zaczęli się oddalać. Odczekał jeszcze chwilę i wstał. Ledwo zrobił parę kroków i zaczepił o coś głową. Tym czymś były bose i brudne stopy, a ich właściciel huśtał się na gałęzi z pętlą na szyi.
- Zakończona twoja chłopska dola - powiedział Kozak do trupa. - Kiedy cię wieszali to musiał być najszczęśliwszy dzień w twoim życiu.
- Ty mnie powiesiłeś - chłop nagle otworzył oczy, a jego usta przemówiły. - Ale teraz na ciebie przyjdzie czas. Ty dobrze wiesz, że komu co przeznaczone, tego nie minie.
Charakternik sypnął solą i odwrócił się. Tym razem czuł się już zaniepokojony. Potem zaczął się uspokajać, że skoro ma wgląd w przyszłość, to jeśli śmierć się zbliża do niego, wiedziałby. Dostałby jakiś znak, czy to na jawie czy śnie. Zaraz jednak dotarło do niego, że to właśnie mógł być ten znak. Dusze pomordowanych przez niego ludzi, czekają aż on dołączy do nich. I z pewnością pragną by wieczność dla Hryhorego mijała w jak największym cierpieniu. Takim samym cierpieniu, jakie on sprawił dla nich.
Przypomniał mu się teraz znajomy ataman Ostap Bondarczuk, sławny i dzielny mołojec, który zaczął żałować za grzechy. Odkupienia chciał szukać w klasztorze ale go chłopi rozszarpali na kawałki. Tamten ostrzegał młodego Kozaka, by zboczył z drogi malowanej krwią póki nie jest za późno. Hryhory naśmiewał się z niego. Wtedy był młodym panem życia i śmierci. Teraz zaczął się zastanawiać. Nie skrucha się w nim obudziła, bo skrucha i sumienie były mu obce. Raczej obawy o swój przyszły los. Zbawienie nie było nawet w zasięgu jego marzeń. Swoimi czynami przeszedł wszelkie granice i wyobrażenia, takoż możliwość rozgrzeszenia stracił lata temu. Zostało tylko Piekło lub wieczna tułaczka po świecie jako widmo. Oczywiście duchem będąc, dalej mógłby dla radości swojej własnej ludzi męczyć. Chyba, że sam byłby męczony przez swoje przeszłe ofiary.
Był już wieczór, gdy Hryhory wyszedł z lasu. Gdyby był wrażliwy na piękno, a nie na okrucieństwo, z pewnością urzekłoby go piękno krainy i ukraińskie lato. Bzyczały owady, śpiewały ptaki, a nos wyłapywał całą gamę zapachów. Niebo było pomarańczowe od zachodzącego słońca, a ziemia w kolorze zieleni i dojrzewającego zboża. Zboża, którego nie ma komu zebrać. W dole bowiem była opuszczona wieś. Widok całkowicie normalny, gdyż od wybuchu powstania, opustoszały nie tylko wsie ale i całe regiony. Wielu chłopów przyłączyło się do powstania Chmielnickiego. Kobiety i dzieci, które zostały we wsi, pochwycili Tatarzy, którzy nota bene byli sojusznikami Kozaków, i popędzili ich na Krym. Mnóstwo narodu oddał Chmielnicki Tatarom w jasyr, w zamian za ich pomoc. Mnóstwo zaś zostało wyciętych lub wbitych na pal przez wojska Rzeczpospolitej w zemście za spalone dwory i inne doznane krzywdy. Czasem jednak było to przelewanie krwi niewinnych. Krew niewinnych użyźniła ziemię na zielonej Ukrainie.
Tereszczuk skierował swe kroki w stronę wsi.. Jedzenia z pewnością by nie znalazł, ale może znajdzie studnie i zaspokoi pragnienie. Chyba, że ktoś znowu wrzucił do studni ciała i cała woda już nie nadaje się do picia. Sam robił tak wiele razy. Strumyki i rzeczki z których ludzie i zwierzęta czerpały wodę również zatruwał. Ot tak, z czystej złośliwości, dla rozrywki.
Spuścił żurawiem wiadro w głąb studni i wyciągnął pełne. Już chciał zanurzyć w nim swój łeb, gdy spojrzał na własne odbicie w wodzie. Skamieniał. Oblicze, które widział było trupie, a oczy wyjedzone przez kruki.
- Nie! - rzucił wiadro na ziemię. - Nie! Nie! Nie!
- Tak. - usłyszał za plecami dziecięcy głos. Gdy się odwrócił ujrzał dwoje dzieci. Chłopca i dziewczynkę. Z roztrzaskanymi główkami. - Czekamy na ciebie - powiedziała dziewczynka przemiłym głosem. W dłoni miała młotek.
Oboje uśmiechnęli się niewinnie. W tym samym czasie otworzyły się drzwi w okolicznych chałupach i wybiegli z nich uzbrojeni ludzie. Pierwszego Kozak zabił szablą, drugiego zranił w rękę. Następni zaś przygnietli go do ziemi i zabrali broń. Między wyzwiskami, a kopniakami Tereszczuk usłyszał śmiech. Śmierci śmiech. Hryhory doskonale go znał. Wszyscy żołnierze umilkli.
Przed powstaniem Chmielnickiego, ten śmiech towarzyszył mu bardzo często. Podczas wypraw na Tatarów, podczas napadów na szlacheckie dwory, w karczemnych zwadach, rabunkach, gwałtach i morderstwach. Kozak leżąc, podniósł głowę i spojrzał na Michała Kosseckiego. Swojego dawnego druha.
- Spodziewałem się złapać kilku kozaczków, a zamiast tego wpadł mi stary druh i wielkiej sławy ataman Hryhory Tereszczuk! Ejże! - krzyknął do żołnierzy. - Przygotować jaśnie oświeconemu panu tron, aby go ugościć odpowiednio! - kilku poszło ostrzyć pal, a dwóch związywało Kozakowi ręce i nogi. Gdy skończyli, szlachcic kazał im zostawić ich samych.
- Widzę, że ci się powodzi stary psie - odezwał się Hryhory. - Jak to tak?
- Potrzebna była każda szabla, a moja jest najsławniejszą szablą na kresach Rzeczpospolitej. Cofnięto mi infamię i dano chorągiew. Fortuna to dziwna pani. Raz zabija się kilku ludzi i dostaje się za to wyrok za wyrokiem, a innym razem puszcza z dymem całe wsie i jeszcze zostaje się za to nagrodzony i pochwalony. Wcześniej, razem użyźnialiśmy ziemię cudzą krwią, a powietrze wypełnialiśmy ludzkim krzykiem. Teraz ty skończysz na palu, a ja będę bohaterem. Będę jadł, pił, chędożył panny, zabijał tak jak wcześniej, tyle że teraz oprócz tego co zagrabię, to jeszcze dostanę żołd. A panny będę miał dworskie, a nie jakieś kijowskie kurwy jak twoja matka.
Kozak się roześmiał.
- I na ciebie przyjdzie czas. A ja będę czekał - powtórzył to samo co wcześniej słyszał od duchów.
- Zapomnij. Jeszcze kościół mnie poświęci jako obrońcę religii chrześcijańskiej. Pójdę wtedy robić bałagan w Niebie.
- Nie ma zbawienia dla takich jak my – ton Kozaka był lodowaty. Było w nim słychać jednak jeszcze coś. Przypominało to smutek.
Kossecki gwizdnął do swoich ludzi. Pal był gotowy.
Była to metoda bardzo lubiana przez szlachtę i wojsko koronne. Końmi nawleczono Kozaka na pal, który przebił mu odbyt. Później pal postawiono. W ten sposób będzie umierał całymi dniami. W miarę czasu, pal będzie się zagłębiał w jego ciele, milimetr po milimetrze, rozrywając mu wnętrzności. Będzie to trwało tak długo, że ofiara zdąży w tym czasie przemyśleć całe swoje życie kilka razy. Hryhory przynajmniej miał ładny widok na zachodzące słońce.
Niedługo potem przybyło więcej jeźdźców, którzy wcześniej ścigały niedobitków spod Beresteczka. Zaczęła się hulanka i pijatyka. Kozak oczywiście stał się ich główną rozrywką. Wyzywali go, pluli na niego, oblewali gorzałką i przypalali stopy. Jakby i tak mało miał cierpienia.
Bladym świtem, gdy wszyscy posnęli, pogrążony w bólu Tereszczuk ujrzał przed sobą postać. Dopiero gdy zmrużył oczy, poznał Ostapa Bondarczuka.
- Rację miałeś - odezwał się duch. - Cierpiałem, jako upiór wędrowałem. Ale nie ma żadnego rozgrzeszenia. Żadnego zbawienia.
- Nie! - okropny dźwięk wydobył się z wyschniętego gardła. - Musi być jakieś wyjście! Ty nie rozumiesz... - mówił z coraz większym trudem. - Oni... oni na mnie czekają. Ja nie chcę!
- Trzeba było mnie posłuchać wtedy. Chociaż i tak pewnie było już za późno. Do zobaczenia. Spotkamy się w mroku, chłodzie, samotności i pustce.
Bondarczuk odszedł. Zamiast niego zaczęli się pojawiać inni. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Z obciętymi kończynami i z wyprutymi flakami. Patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami. Uśmiechali się. Czekali.
- Jeszcze mnie nie dostaniecie, kurwie syny! Powiszę sobie tutaj jak najdłużej! - splunąłby na nich gdyby miał choć odrobinę śliny.
Kozak zamilkł, bo dostał w głowę końskim łajnem, rzuconym przez obudzonego żołnierza. Chwilę później znowu zaczął rzucać obelgi duchom i żołnierzom, śpiewać kozackie pieśni i śmiać się. Wszyscy byli zaskoczeni, że zdychał aż pięć dni. Później wyzionął ducha. Zleciały się kruki by rozdziobać jego ciało, a pal otoczony był przez upiory. Całą rzeszę upiorów. Hryhory Tereszczuk zrobił teraz trzy rzeczy, których nigdy wcześniej nie robił. Pierwszą rzeczą było oczywiście to, że umarł. Następnymi rzeczami był płacz i modlitwa. Ale nie otrzymał litości ten, który sam jej nigdy nie okazywał. A krzyki jego słyszały tylko duchy, ludzkie i nieludzkie.
Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
-
- Posty: 77
- Rejestracja: 29 sty 2014, 14:03
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
no, może być, nawet miejscami - wciąga, zachęca. Ale czy musi być takie przegadane, co - moim skromnym zdaniem - rozmywa akcję.
No i "nota bene" - anachronizm, podobnie - ten "fallus". Już bardziej by w tym zdaniu pasowało: "...zastanawiał się, czy wyciągnąć szablę, czy pachołka (bindasa, jaszczura i jeszcze parę innych określeń by się znalazło, popularnych w męskim gronie w tamtych czasach))" - ale tak sobie tylko marudzę, bo przecież się nie znam...
pozdrowieńka z uśmiechem...
Ewa
No i "nota bene" - anachronizm, podobnie - ten "fallus". Już bardziej by w tym zdaniu pasowało: "...zastanawiał się, czy wyciągnąć szablę, czy pachołka (bindasa, jaszczura i jeszcze parę innych określeń by się znalazło, popularnych w męskim gronie w tamtych czasach))" - ale tak sobie tylko marudzę, bo przecież się nie znam...


pozdrowieńka z uśmiechem...
Ewa
-
- Posty: 77
- Rejestracja: 29 sty 2014, 14:03
Re: Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
Akurat określenie "fallus" było popularne w tamtych czasachJuż bardziej by w tym zdaniu pasowało: "...zastanawiał się, czy wyciągnąć szablę, czy pachołka (bindasa, jaszczura i jeszcze parę innych określeń by się znalazło, popularnych w męskim gronie w tamtych czasach))"

- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
na pewno, w mowie potocznej, wśród czerni, Kozaków, szlachty zaściankowej i tej oczko wyższej - to określenie było obowiązujące, wszak płeć męska w ogólności a żołnierstwo - w szczególności rozmawiało wielce dwornym językiem. Masz rację, takich brzyćkich słów, jak te, które ja przytoczyłam, to używały panny i białogłowy, gdy między sobą omawiały ukryte walory płci mniej gładkiej, jak, na przykład te panny, co to "nie daleko rzeczki", poszły sobie "na porzeczki" i "znalazły hu, hu, jedna mówki: kawał kija, druga mówi: gęsia szyja, trzecia mówi: kuśka mojego tatuśka". No, ale ja wszak właśnie baba jestem, w dodatku się nie znam, ani na literaturze staropolskiej, ani na rozmowach męsko-męskich, więc się nie przejmuj...Edward Horsztyński pisze: Już bardziej by w tym zdaniu pasowało: "...zastanawiał się, czy wyciągnąć szablę, czy pachołka (bindasa, jaszczura i jeszcze parę innych określeń by się znalazło, popularnych w męskim gronie w tamtych czasach))"
Akurat określenie "fallus" było popularne w tamtych czasach

pozdrawiam...
Ewa
Ewa
-
- Posty: 77
- Rejestracja: 29 sty 2014, 14:03
Re: Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
Przepraszam. Masz ty i trochę racji, waćpanno 

- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
Witaj.
Poczytalam i od razu powiem, ze tytul absolutnie pieknie wspólgra z utworem, który juz nieco mniej do mnie trafia.
Widac kwestia gustu.
Zgodzic sie musze z Ewcia, ze nieco przegadales, jak i, ze miejscami jest naprawde calkiem-calkiem.
Interesujaco znaczy, choc dla mnie te ciekawostki odnosza sie raczej do obcej mi kultury, jak i historycznych dziejów.
Sporo przecinków sie pogubilo i chyba nie byloby zle, gdybys odrobine "poluzowal" tekst - kilka wolnych wersów daloby mu "odetchnac".
Fazit: wrazenia srednie z tendencja plusowa.
Klaniam sie,
J.

Poczytalam i od razu powiem, ze tytul absolutnie pieknie wspólgra z utworem, który juz nieco mniej do mnie trafia.
Widac kwestia gustu.
Zgodzic sie musze z Ewcia, ze nieco przegadales, jak i, ze miejscami jest naprawde calkiem-calkiem.
Interesujaco znaczy, choc dla mnie te ciekawostki odnosza sie raczej do obcej mi kultury, jak i historycznych dziejów.
Sporo przecinków sie pogubilo i chyba nie byloby zle, gdybys odrobine "poluzowal" tekst - kilka wolnych wersów daloby mu "odetchnac".
Fazit: wrazenia srednie z tendencja plusowa.
Klaniam sie,
J.

Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Dzisiaj żyjem, jutro gnijem
To jeszcze ja swoje kilka groszy wtrącę, jeśli pozwolisz.
Zacznę od wspomnianych przecinków, jednego niedokończonego wielokropka (..), kilku literówek i jednego błędu gramatycznego, które, przy odrobinie dobrej woli sam znajdziesz.
Jeśli mowa o przegadaniu, nie zgadzam się. To rzecz gustu.
Ja rozumiem wszechobecny dzisiaj pośpiech, ale dalibóg, nie zawsze jest on wskazany. Szczególnie w częściach opisowych, warto się go czasem wyrzec. Ty tak właśnie postąpiłeś, za co Cię zdecydowanie pochwalę.
No i pozostaje jeszcze nieszczęsny fallus.
Pozwolę sobie przypomnieć, że już imć pan Aleksander hrabia Fredro, wyłożył nazewnictwo onego niewielkiego wiechcia niezwykle szczegółowo, co pozwolę sobie zacytować:
Zacznę od wspomnianych przecinków, jednego niedokończonego wielokropka (..), kilku literówek i jednego błędu gramatycznego, które, przy odrobinie dobrej woli sam znajdziesz.
Jeśli mowa o przegadaniu, nie zgadzam się. To rzecz gustu.
Ja rozumiem wszechobecny dzisiaj pośpiech, ale dalibóg, nie zawsze jest on wskazany. Szczególnie w częściach opisowych, warto się go czasem wyrzec. Ty tak właśnie postąpiłeś, za co Cię zdecydowanie pochwalę.
No i pozostaje jeszcze nieszczęsny fallus.
Pozwolę sobie przypomnieć, że już imć pan Aleksander hrabia Fredro, wyłożył nazewnictwo onego niewielkiego wiechcia niezwykle szczegółowo, co pozwolę sobie zacytować:
Jak widać ani słowa tu o fallusie, a przecież epoka tylko nieznacznie późniejsza...Aleksander hrabia Fredro pisze:Choć ciocia Telimena już jej tłumaczyła,
lecz Zosia nie słuchała, strasznie się wstydziła.
A teraz, żoną będąc, dziewczątko uznało,
że święty obowiązek zbadać sprawę całą,
więc pyta się: co to jest? i do czego służy?
Przed chwilą taki mały, teraz taki duży,
o! A jak się rozciągnął i jak się rozwija,
długi taki i gładki, niczym gęsia szyja.
A cóż go też od spodu tak ładnie przystraja?
Rzekł Tadeusz z powagą: Zosiu, to są jaja.
To zaś, co cię w tak wielkie wprawiło zdumienie,
obyczajnie nazywać trzeba – przyrodzenie.
Kutasem także zwane, chociaż częściej bywa,
że chłopstwo i pospólstwo chujem go nazywa.
Ręka, głowa czy noga jedną nazwę mają,
ten zaś niewielki wiecheć ludzie określają
tak dziwacznymi nazwami. Sędzia nieraz zrzędzi:
Że jak się robi ciepło, to go kuśka swędzi.
Podkomorzy zaś wałem kutasa nazywa,
a Wojski zaganiaczem go nieraz przezywa,
Maciek mówi wisielec, bo już stać nie zdoła,
a Gerwazy na chłopskie dzieci nieraz woła:
Nie baw się Wojtuś ptaszkiem. Jankiel cymbalista
zwie go smokiem lub bucem, i rzecz oczywista,
jeszcze dziwniejsze nazwy ludzie wymyślają,
ułani go na przykład pytą nazywają.
Za to uczeni w piśmie, penis – określają.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl