Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
- Taaak, to była wzorcowa akcja - pułkownik wstał, wyszedł zza biurka, podszedł do Henryka z rozłożonymi ramionami. Nie nosił munduru, w zasadzie Henryk zawsze widział go w dobrym jakościowo, eleganckim garniturze z jedwabnym krawatem i ciężkimi, srebrnymi spinkami przy mankietach koszuli. - To była wzorcowa akcja i należy wam się za nią nagroda - powtórzył.
Wskazał Henrykowi jedno z krzeseł przy okrągłym stoliku. Sam zajął drugie, zaczekał, aż Henryk usiądzie. Boczne drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł szeregowiec w mundurze, niosąc tacę pełną przekąsek, a za nim - ta wyfiokowana sekreterka-nie sekretarka pułkownika, którą Henryk dwa razy widział w sekretariacie, z kawą i butelką koniaku w ręku. Uśmiechnęła się do Henryka ustami, oczy pozostały czujne, skierowane na dłonie żołnierza, który rozkładał na blacie talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem. - Jedzcie - zachęcił pułkownik, gdy zostali sami. - Pijcie. Należy się wam.
Henryk podziękował z uśmiechem. Raczyli się niespiesznie, wymieniając skąpe uwagi o jakości wędlin, serów i napojów. Gdy skończyli, wezwany żołnierz sprzątnął puste nakrycia, postawił popielniczkę. Pułkownik wyjął srebrną, grawerowaną papierośnicę, otwartą podsunął Henrykowi. - Jesteśmy z was bardzo zadowoleni, więc otrzymacie awans i nagrodę - wydmuchnął kłąb dymu. - Nagrodą będzie wasz najbliższy przydział. Żadnych oddziałów do zadań specjalnych, posterunków, akcji. Przeciwnie. Duże miasto, kina, teatry, restauracje, panienki, te rzeczy. Środowisko inteligenckie, prywatna inicjatywa, high life, bon ton, rozumiecie… - zdusił w popielniczce niedopałek, wstał, podszedł do biurka, wziął z niego tekturową teczkę, wrócił. - Tutaj macie dokumenty, zapoznajcie się. Dalsze postępowanie - według procedury - usiadł. - Jakieś pytania?
- Tak jest. Co z tym rannym żołnierzem, którego…
- No, nie żyje. W końcu ranny był - pułkownik zapalił kolejnego papierosa i tym razem nie zapominając o Henryku. - Tym sposobem nie żyje nikt, kto by mógł was rozpoznać, skojarzyć. - Wypuścił dym nozdrzami. - To była naprawdę wzorcowa akcja - wrócił do tematu. - Niebywały zbieg okoliczności, kiedy to za jednym, że tak powiem, zamachem udało się i pozbyć tych wszystkich bandytów, których dostaliście pod komendę, i przysłużyć się naszym przyjaciołom, skutecznie usuwając jeden z ich problemów… - zgasił papierosa, wstał, wyciągnął do Henryka rękę. - No, to powodzenia. I do rychłego zobaczenia, równie, mam nadzieję, sympatycznego.
Pociąg był przepełniony do niemożliwości, więc fakt, że w ośmioosobowym przedziale tłoczyło się kilkanaścioro pasażerów - nie dziwił. Henryk siedział między starszą kobietą w całkiem jeszcze przyzwoitym kostiumie, a mężczyzną w średnim wieku, odzianym w wielce przypadkowo skompletowaną garderobę. Współpodróżni zdążyli poruszyć temat problemów z wszelakim zaopatrzeniem, kłopotów z zatrudnieniem i gehenny związanej z mieszkaniami. Energii do rozmów wystarczyło im na pierwsze dwie-trzy godziny, później - zmęczeni zaduchem, monotonią i harmiderem - przymilkli i zaczynali przysypiać. Henryk też czuł senność i bronił się przed zaśnięciem, usiłując obserwować krajobraz, przesuwający się za oknami. Jednak widok coraz bardziej szarzał, ciemniał, ginął w zapadającym mroku, w końcu brudno granatowa noc sprawiła, że stał się niewidoczny. Tylko niebo zdawało się przytłaczać ziemię.
Szli w kompletnej ciemności, w zasadzie nie widzieli się nawzajem, czuli tylko własne ciepło, czasem słyszeli mlaśnięcie błota pod butem, chlupot, szmer szuwarów, oddech, ciche przekleństwo. Trzymali się zwartą grupą, żeby się nie pogubić w tej ćmie, żeby nie zabłądzić w gąszczu trzcin. W zasadzie ludzie nie bardzo wiedzieli, czemu łażą po tych oczeretach nad jeziorami, i wcale nie był pewien, czy wierzyli w to, że zasadzają się na bandę przemytników. Jakoś jednak musiał uzasadnić te nocne rajdy, to ciągłe prowokowanie niebezpieczeństwa. Coś się przecież musiało zdarzyć, coś, co pozwoliłoby w miarę wiarygodnie wytłumaczyć zniknięcie kilkunastoosobowego oddziału, oficjalnie przeznaczonego do ochrony strefy przygranicznej, a nieoficjalnie…
Tamci wyszli z ciemności znienacka, i też musieli być zaskoczeni, bo także stanęli jak wryci. Później któryś z tamtych powiedział jedno słowo, i Henryk wiedział, że ma to, na co czekał. - Bez wystrzału! Tylko nożami! - wywarczał rozkaz, równocześnie cofając się pomiędzy szuwary, by stamtąd słuchać zdyszanych oddechów, charczenia, jęków mieszających się z chrzęstem tratowanych trzcin, plaskania błota pod podeszwami, cichych przekleństw i wzywania Boga w dwu językach. Nie wiedział, jak długo trwała ta milcząca walka, a gdy świt rozjaśnił ciemność, zobaczył na ziemi tylko wdeptane w rdzawe błoto, skłębione, okrwawione ciała.
Wydobył zza cholewy nóż i wszedł na pobojowisko. W nikłym świetle wstającego dnia rozpoznał mundury swoich podkomendnych, a oprócz nich na ziemi dostrzegł inne uniformy - też zielonkawe, ale z innymi wyłogami i emblematami. Znał te emblematy, zdziwił się tylko, że widzi je tutaj, ponad dwadzieścia kilometrów od granicy. To komando dokądś szło, a jego oddział ten marsz przerwał. Skutecznie. Przesuwał się między leżącymi, szukając oznak życia. Usłyszał jęk, podszedł, uderzył nożem, nie pytając. Poszedł dalej i jego klinga znów uciszyła charczenie. Gdy się podnosił - dosłyszał słowo, zrozumiał. Podszedł. Jeden z tamtych próbował się podnieść, dotykał ziemi wokół siebie, prosił o pomoc po swojemu i w języku Henryka, który zorientował się, że żołnierz dostał nożem po oczach, teraz spływających po jego policzkach. Zbliżył się.
- Spokojnie - powiedział - zaraz cię stąd zabiorę. Skąd znasz nasz język?
- Ojciec był od was - wyszeptał żołnierz - a te skurwysyny wywiozły go… Matkę zabili… Pomóż mi…
- Spokojnie. Jesteś w domu - Henryk nie miał trudności z uczynieniem głosu przekonującym, uspokajającym. - Dokąd szliście? - indagował.
- Do portu… Tu jest port rybacki… Wiesz, przed czym uciekaliśmy… Macie podobnie… Chcieliśmy zapakować się na kuter, wypłynąć na wody międzynarodowe… Poprosić kutry patrolowe tych z północy, żeby nas zabrali do siebie… Azyl… Pomóż mi… - wyciągnął w kierunku Henryka ubroczoną rękę, jakby chciał go dotknąć. Henryk ujął tę dłoń, a później krótkim, zdecydowanym ruchem uderzył nożem pod żebra.
- Panie plutonowy - odwrócił się, jak ukłuty. Jeden z jego żołnierzy, okrwawiony i brudny, klęczał za nim, widocznie ocknął się i podpełzł. Henryk błyskawicznie ocenił sytuację i docenił pomyślny zbieg okoliczności. Podszedł do żołnierza.
- Słyszałeś? - chłopak pokiwał głową. - Wiesz, że to byli bandyci, dywersanci zza granicy? Od nas chcieli - na północ, dranie - schylił się. - Dasz radę iść? - zapytał. A gdy ten zaprzeczył, chwycił jego ręce, podsadził się, wziął go na plecy. - Trzymaj się, chłopie. Doniosę cię do naszych, a stamtąd pojedziesz do szpitala. Jak cię będą pytać, co widziałeś, wszystko im opowiedz! Zrozumiano?
- Tak jest, panie plutonowy - wychrypiał żołnierz, nim obwisł na plechach Henryka.
Pociąg wtoczył się na zatłoczony peron. Henryk wysiadł, postawił walizkę, zapalił papierosa. Później przez duży, ciemny hol dworcowy wyszedł na plac, nad który od pobliskiej ściany drzew napływała gęsta, wilgotna mgła, niosąc cichą, urwaną w pół taktu, melodię.
Wskazał Henrykowi jedno z krzeseł przy okrągłym stoliku. Sam zajął drugie, zaczekał, aż Henryk usiądzie. Boczne drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł szeregowiec w mundurze, niosąc tacę pełną przekąsek, a za nim - ta wyfiokowana sekreterka-nie sekretarka pułkownika, którą Henryk dwa razy widział w sekretariacie, z kawą i butelką koniaku w ręku. Uśmiechnęła się do Henryka ustami, oczy pozostały czujne, skierowane na dłonie żołnierza, który rozkładał na blacie talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem. - Jedzcie - zachęcił pułkownik, gdy zostali sami. - Pijcie. Należy się wam.
Henryk podziękował z uśmiechem. Raczyli się niespiesznie, wymieniając skąpe uwagi o jakości wędlin, serów i napojów. Gdy skończyli, wezwany żołnierz sprzątnął puste nakrycia, postawił popielniczkę. Pułkownik wyjął srebrną, grawerowaną papierośnicę, otwartą podsunął Henrykowi. - Jesteśmy z was bardzo zadowoleni, więc otrzymacie awans i nagrodę - wydmuchnął kłąb dymu. - Nagrodą będzie wasz najbliższy przydział. Żadnych oddziałów do zadań specjalnych, posterunków, akcji. Przeciwnie. Duże miasto, kina, teatry, restauracje, panienki, te rzeczy. Środowisko inteligenckie, prywatna inicjatywa, high life, bon ton, rozumiecie… - zdusił w popielniczce niedopałek, wstał, podszedł do biurka, wziął z niego tekturową teczkę, wrócił. - Tutaj macie dokumenty, zapoznajcie się. Dalsze postępowanie - według procedury - usiadł. - Jakieś pytania?
- Tak jest. Co z tym rannym żołnierzem, którego…
- No, nie żyje. W końcu ranny był - pułkownik zapalił kolejnego papierosa i tym razem nie zapominając o Henryku. - Tym sposobem nie żyje nikt, kto by mógł was rozpoznać, skojarzyć. - Wypuścił dym nozdrzami. - To była naprawdę wzorcowa akcja - wrócił do tematu. - Niebywały zbieg okoliczności, kiedy to za jednym, że tak powiem, zamachem udało się i pozbyć tych wszystkich bandytów, których dostaliście pod komendę, i przysłużyć się naszym przyjaciołom, skutecznie usuwając jeden z ich problemów… - zgasił papierosa, wstał, wyciągnął do Henryka rękę. - No, to powodzenia. I do rychłego zobaczenia, równie, mam nadzieję, sympatycznego.
Pociąg był przepełniony do niemożliwości, więc fakt, że w ośmioosobowym przedziale tłoczyło się kilkanaścioro pasażerów - nie dziwił. Henryk siedział między starszą kobietą w całkiem jeszcze przyzwoitym kostiumie, a mężczyzną w średnim wieku, odzianym w wielce przypadkowo skompletowaną garderobę. Współpodróżni zdążyli poruszyć temat problemów z wszelakim zaopatrzeniem, kłopotów z zatrudnieniem i gehenny związanej z mieszkaniami. Energii do rozmów wystarczyło im na pierwsze dwie-trzy godziny, później - zmęczeni zaduchem, monotonią i harmiderem - przymilkli i zaczynali przysypiać. Henryk też czuł senność i bronił się przed zaśnięciem, usiłując obserwować krajobraz, przesuwający się za oknami. Jednak widok coraz bardziej szarzał, ciemniał, ginął w zapadającym mroku, w końcu brudno granatowa noc sprawiła, że stał się niewidoczny. Tylko niebo zdawało się przytłaczać ziemię.
Szli w kompletnej ciemności, w zasadzie nie widzieli się nawzajem, czuli tylko własne ciepło, czasem słyszeli mlaśnięcie błota pod butem, chlupot, szmer szuwarów, oddech, ciche przekleństwo. Trzymali się zwartą grupą, żeby się nie pogubić w tej ćmie, żeby nie zabłądzić w gąszczu trzcin. W zasadzie ludzie nie bardzo wiedzieli, czemu łażą po tych oczeretach nad jeziorami, i wcale nie był pewien, czy wierzyli w to, że zasadzają się na bandę przemytników. Jakoś jednak musiał uzasadnić te nocne rajdy, to ciągłe prowokowanie niebezpieczeństwa. Coś się przecież musiało zdarzyć, coś, co pozwoliłoby w miarę wiarygodnie wytłumaczyć zniknięcie kilkunastoosobowego oddziału, oficjalnie przeznaczonego do ochrony strefy przygranicznej, a nieoficjalnie…
Tamci wyszli z ciemności znienacka, i też musieli być zaskoczeni, bo także stanęli jak wryci. Później któryś z tamtych powiedział jedno słowo, i Henryk wiedział, że ma to, na co czekał. - Bez wystrzału! Tylko nożami! - wywarczał rozkaz, równocześnie cofając się pomiędzy szuwary, by stamtąd słuchać zdyszanych oddechów, charczenia, jęków mieszających się z chrzęstem tratowanych trzcin, plaskania błota pod podeszwami, cichych przekleństw i wzywania Boga w dwu językach. Nie wiedział, jak długo trwała ta milcząca walka, a gdy świt rozjaśnił ciemność, zobaczył na ziemi tylko wdeptane w rdzawe błoto, skłębione, okrwawione ciała.
Wydobył zza cholewy nóż i wszedł na pobojowisko. W nikłym świetle wstającego dnia rozpoznał mundury swoich podkomendnych, a oprócz nich na ziemi dostrzegł inne uniformy - też zielonkawe, ale z innymi wyłogami i emblematami. Znał te emblematy, zdziwił się tylko, że widzi je tutaj, ponad dwadzieścia kilometrów od granicy. To komando dokądś szło, a jego oddział ten marsz przerwał. Skutecznie. Przesuwał się między leżącymi, szukając oznak życia. Usłyszał jęk, podszedł, uderzył nożem, nie pytając. Poszedł dalej i jego klinga znów uciszyła charczenie. Gdy się podnosił - dosłyszał słowo, zrozumiał. Podszedł. Jeden z tamtych próbował się podnieść, dotykał ziemi wokół siebie, prosił o pomoc po swojemu i w języku Henryka, który zorientował się, że żołnierz dostał nożem po oczach, teraz spływających po jego policzkach. Zbliżył się.
- Spokojnie - powiedział - zaraz cię stąd zabiorę. Skąd znasz nasz język?
- Ojciec był od was - wyszeptał żołnierz - a te skurwysyny wywiozły go… Matkę zabili… Pomóż mi…
- Spokojnie. Jesteś w domu - Henryk nie miał trudności z uczynieniem głosu przekonującym, uspokajającym. - Dokąd szliście? - indagował.
- Do portu… Tu jest port rybacki… Wiesz, przed czym uciekaliśmy… Macie podobnie… Chcieliśmy zapakować się na kuter, wypłynąć na wody międzynarodowe… Poprosić kutry patrolowe tych z północy, żeby nas zabrali do siebie… Azyl… Pomóż mi… - wyciągnął w kierunku Henryka ubroczoną rękę, jakby chciał go dotknąć. Henryk ujął tę dłoń, a później krótkim, zdecydowanym ruchem uderzył nożem pod żebra.
- Panie plutonowy - odwrócił się, jak ukłuty. Jeden z jego żołnierzy, okrwawiony i brudny, klęczał za nim, widocznie ocknął się i podpełzł. Henryk błyskawicznie ocenił sytuację i docenił pomyślny zbieg okoliczności. Podszedł do żołnierza.
- Słyszałeś? - chłopak pokiwał głową. - Wiesz, że to byli bandyci, dywersanci zza granicy? Od nas chcieli - na północ, dranie - schylił się. - Dasz radę iść? - zapytał. A gdy ten zaprzeczył, chwycił jego ręce, podsadził się, wziął go na plecy. - Trzymaj się, chłopie. Doniosę cię do naszych, a stamtąd pojedziesz do szpitala. Jak cię będą pytać, co widziałeś, wszystko im opowiedz! Zrozumiano?
- Tak jest, panie plutonowy - wychrypiał żołnierz, nim obwisł na plechach Henryka.
Pociąg wtoczył się na zatłoczony peron. Henryk wysiadł, postawił walizkę, zapalił papierosa. Później przez duży, ciemny hol dworcowy wyszedł na plac, nad który od pobliskiej ściany drzew napływała gęsta, wilgotna mgła, niosąc cichą, urwaną w pół taktu, melodię.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)

Doskonale mi sie czytalo - od sceny "wielkiego zarcia" i wielkiego chwalenia, do mrocznej pomrocznosci z nozami w roli glównej. No, wartkosci, umiejetnosci obrazowania scen i najwazniejsze - perfekcyjnego wyczucia czasu akcji, jej przyspieszen i zatrzyman - nikt nie ma prawa Ci odmówic.
Swietnie sie odnajdujesz w tej wojenno-makabrycznej, a przeciez prawdziwej i wciaz zywej prozie parahistorycznej.
I powiem Ci jeszcze, ze gdybym nie wiedziala kim jest autor - stawialabym wszystkimi kopytkami na mezczyzne.
Wielki plus.
Bez zbednych rozrzewnien, szczególów takich typowo babskich, przez tekst idzie sie marszowym, sprezystym i równym krokiem - od poczatku do konca.
A co tytulu - az sie prosi
nawet wielokrotny.Ewa Włodek pisze:Niebywały zbieg okoliczności

Bardzo na tak,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
Józefino, dzięki piękne za podpowiedź tytułu - zmienię na pewno, ale poczekam, może jeszcze Ktoś coś "podrzuci"...Bo mój - nieciekawy...
cudńkowe dzięki za to, ze poczytałaś i podzieliłaś się ze mną Swoim zdaniem...
serdeczności moc z uśmiechami posyłam...
Ewa


to się bierze chyba stąd, że "od dziecka" wolałam słuchać z płonącymi uszami wspomnień prawdziwych facetów, którzy w wojnie (niektórzy - w dwu) uczestniczyli, walczyli, mieli doświadczenia i nie bali się mówić! No, i wolałam zabawy podkradanymi Kuzynom żołnierzykami, niż lalkami i innymi "bzdetami". Taka już ze mnie "baba-dragon", której małą pasją jest zgłębianie historii i socjologii przez pryzmat wojen, okrucieństwa i innych inności, które maja podstawowy jednakowoż wpływ i na kształt państw i charakter społeczeństw...Fajnie, ze to doceniłaś...411 pisze: Swietnie sie odnajdujesz w tej wojenno-makabrycznej, a przeciez prawdziewej i wciaz zywej prozie parahistorycznej.
I powiem Ci jeszcze, ze gdybym nie wiedziala kim jest autor - stawialabym wszystkimi kopytkami na mezczyzne.


cudńkowe dzięki za to, ze poczytałaś i podzieliłaś się ze mną Swoim zdaniem...
serdeczności moc z uśmiechami posyłam...
Ewa
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
Skoryguj ten zapis, Ewo.Ewa Włodek pisze:- No, nie żyje. W końcu - ranny był - pułkownik zapalił kolejnego papierosa i tym razem nie zapominając o Henryku. - Tym sposobem nie żyje nikt, kto by mógł was rozpoznać, skojarzyć - wypuścił dym nozdrzami.
Pierwsze podkreślenie - dodatkowy myślnik powoduje dezorientację.
Drugie - powinna być kropka i dopisek narratorski wielką literą, wypuszczanie dymu nie odnosi się bowiem bezpośrednio do wypowiedzi.
Całość byłaby doskonała, gdyby nie jeden jeszcze mankament.
Od przedziału w pociągu przechodzisz bez żadnej przerwy do marszu przez jakiś błotnisty teren. Myślę, że powinnaś to oddzielić tak, jak przejście z powrotem do wtaczającego się na peron pociągu.
A tytuł? Chyba poprę 411.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
jasne! Masz - jak to mówią - recht!!!skaranie boskie pisze: Ewa Włodek pisze:
- No, nie żyje. W końcu - ranny był - pułkownik zapalił kolejnego papierosa i tym razem nie zapominając o Henryku. - Tym sposobem nie żyje nikt, kto by mógł was rozpoznać, skojarzyć - wypuścił dym nozdrzami.
Skoryguj ten zapis, Ewo.
Pierwsze podkreślenie - dodatkowy myślnik powoduje dezorientację.
Drugie - powinna być kropka i dopisek narratorski wielką literą, wypuszczanie dymu nie odnosi się bowiem bezpośrednio do wypowiedzi.
tutaj - sama nie wiem...Miało być jakby "w ciągu", bo to wszak albo sen, albo retrospektywne wspomnienie bohatera...skaranie boskie pisze: Od przedziału w pociągu przechodzisz bez żadnej przerwy do marszu przez jakiś błotnisty teren. Myślę, że powinnaś to oddzielić tak, jak przejście z powrotem do wtaczającego się na peron pociągu.



dzięki, Skarańku, wielkie za poczytanie i za podpowiedzi. Cieszę się, że Ci się spodobało...
moc dobrego do Ciebie...
Ewa
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
I mnie się spodobało.
Taka mieszanka snu i jawy, wspomnień z aktualną rzeczywistością. Tekst w sumie niełatwy, ale wyrazisty i pełen dramaturgii. Przeczytałem i wciąż nie wiem, wciąż chcę więcej i chcę wracać do już przeczytanego. Umiesz pani zapanować nad uwagą czytelnika, zmusić go do wspomnianego wyżej chcenia. To właśnie stanowi atrybut dobrego pisarza. Jestem pod wrażeniem, pani Ewo.
Taka mieszanka snu i jawy, wspomnień z aktualną rzeczywistością. Tekst w sumie niełatwy, ale wyrazisty i pełen dramaturgii. Przeczytałem i wciąż nie wiem, wciąż chcę więcej i chcę wracać do już przeczytanego. Umiesz pani zapanować nad uwagą czytelnika, zmusić go do wspomnianego wyżej chcenia. To właśnie stanowi atrybut dobrego pisarza. Jestem pod wrażeniem, pani Ewo.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
Ewo, poprosze, bez pani, bo chce się wszak poczuć - młodszą...Ano, Zdzichu, niełatwy, jak niełatwą była ta historia, która kiedyś usłyszałam, a teraz - spróbowałam ożywić...zdzichu pisze: Tekst w sumie niełatwy,


ciesze się, że Ci się spodobało, że znalazłeś u mnie coś dla Siebie. Najpiękniej dziękuję poczytanie, za dany czas i za dobre słowa...
moc serdecznego posyłam...
Ewa
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
Znowu nie w moim typie te klimaty, co nie znaczy, że jest źle - wręcz przeciwnie.
Piszesz o powolnym dogorywaniu sumienia, jeśli się zechce, można to odnieść nie tylko do historycznych wydarzeń.

Piszesz o powolnym dogorywaniu sumienia, jeśli się zechce, można to odnieść nie tylko do historycznych wydarzeń.

- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
tym bardziej sobie cenię to, że przeczytałeś, Karolku...karolek pisze: Znowu nie w moim typie te klimaty,
tak, dogorywanie sumienia może nieć miejsce w każdym czasie. I to prawda, że choć opowiadanie powstało na kanwie autentycznego zdarzenia, to jednak tacy ludzie, jak jego bohater, mogą funkcjonować w każdym czasie, niestety...karolek pisze: Piszesz o powolnym dogorywaniu sumienia, jeśli się zechce, można to odnieść nie tylko do historycznych wydarzeń.


dziękuję Ci za poczytanie, za czas dany mojemu słowu i za ciekawa refleksję po lekturze...
pozdrawiam serdecznie...
Ewa
- Ania Ostrowska
- Posty: 503
- Rejestracja: 25 lut 2012, 17:21
Re: Ku chwale...(tytuł roboczy, pomóżcie)
Witaj, przeczytałam z zainteresowaniem, podobało mi się, w kilku miejscach pomyślałam, że można byłoby jeszcze ulepszyć. Oto one:
Uprzednie podkreślenie, że innością pułkownika był brak munduru, w moim odczuciu powoduje, że akcentowanie, iż szeregowiec był ubrany przepisowo, jest trochę sztuczne, naturalne jest przecież że miał mundur, ja bym "w mundurze" skreśliła. Podobnie zrezygnowałabym też z dodatku "w ręku" przy sekretarce. Żeby "w ręku" było logiczne, musiałaby nieść w jednej dzbanek kawy a drugiej butelkę. Nie miała trzeciej ręki na filiżanki/szklanki, a - jak za chwilę jest powiedziane – żołnierz rozkładał tylko talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem. Usunięcie "w ręku" daje więc sekretarce szansę na drugą tacę
Nie bardzo rozumiem, czemu służy tutaj aż taka precyzja? Skoro podszedł do biurka, to musiał wcześniej wstać, skoro mówi: tutaj macie dokumenty, to musiał wrócić do stolika, a skoro wrócił, to naturalne, że przy nim usiadł. Pułkownik był u siebie, czuł się swobodnie, trudno przyjąć, że instruował naszego bohatera w postawie stojącej podczas gdy tamten siedział.
Pozdrawiam serdecznie - Ania
Brakuje mi w tej scenie wzmianki o dalszym geście pułkownika - że poklepał Henryka po ramieniu, objął go, uścisnął, nie wiem, cokolwiek, co by uzasadniało te otwarte ramiona. Pomyślałabym, że to niepotrzebne i pozostawione wyobraźni czytającego, gdyby nie szczegóły ubioru - skoro jest mowa o spinkach w mankietach i że były ciężkie, to zabrakło mi 'dokończenia" gestu pułkownika.Ewa Włodek pisze:- Taaak, to była wzorcowa akcja - pułkownik wstał, wyszedł zza biurka, podszedł do Henryka z rozłożonymi ramionami. Nie nosił munduru, w zasadzie Henryk zawsze widział go w dobrym jakościowo, eleganckim garniturze z jedwabnym krawatem i ciężkimi, srebrnymi spinkami przy mankietach koszuli. - To była wzorcowa akcja i należy wam się za nią nagroda - powtórzył.
Wskazał Henrykowi jedno z krzeseł przy okrągłym stoliku. Sam zajął drugie, zaczekał, aż Henryk usiądzie.
Ewa Włodek pisze:Boczne drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł szeregowiec w mundurze, niosąc tacę pełną przekąsek, a za nim - ta wyfiokowana sekreterka-nie sekretarka pułkownika, którą Henryk dwa razy widział w sekretariacie, z kawą i butelką koniaku w ręku. Uśmiechnęła się do Henryka ustami, oczy pozostały czujne, skierowane na dłonie żołnierza, który rozkładał na blacie talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem.
Uprzednie podkreślenie, że innością pułkownika był brak munduru, w moim odczuciu powoduje, że akcentowanie, iż szeregowiec był ubrany przepisowo, jest trochę sztuczne, naturalne jest przecież że miał mundur, ja bym "w mundurze" skreśliła. Podobnie zrezygnowałabym też z dodatku "w ręku" przy sekretarce. Żeby "w ręku" było logiczne, musiałaby nieść w jednej dzbanek kawy a drugiej butelkę. Nie miała trzeciej ręki na filiżanki/szklanki, a - jak za chwilę jest powiedziane – żołnierz rozkładał tylko talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem. Usunięcie "w ręku" daje więc sekretarce szansę na drugą tacę

Ewa Włodek pisze:Środowisko inteligenckie, prywatna inicjatywa, high life, bon ton, rozumiecie… - zdusił w popielniczce niedopałek, wstał, podszedł do biurka, wziął z niego tekturową teczkę, wrócił. - Tutaj macie dokumenty, zapoznajcie się. Dalsze postępowanie - według procedury - usiadł. - Jakieś pytania?
Nie bardzo rozumiem, czemu służy tutaj aż taka precyzja? Skoro podszedł do biurka, to musiał wcześniej wstać, skoro mówi: tutaj macie dokumenty, to musiał wrócić do stolika, a skoro wrócił, to naturalne, że przy nim usiadł. Pułkownik był u siebie, czuł się swobodnie, trudno przyjąć, że instruował naszego bohatera w postawie stojącej podczas gdy tamten siedział.
"przymilkli" wydaje mi się nienaturalne, chętniej widziałabym "umilkli" albo "przycichli"Ewa Włodek pisze: Energii do rozmów wystarczyło im na pierwsze dwie-trzy godziny, później - zmęczeni zaduchem, monotonią i harmiderem - przymilkli i zaczynali przysypiać.
Powtórzenie na tyle blisko, że zwróciło moją uwagę.Ewa Włodek pisze:Szli w kompletnej ciemności, w zasadzie nie widzieli się nawzajem, czuli tylko własne ciepło, czasem słyszeli mlaśnięcie błota pod butem, chlupot, szmer szuwarów, oddech, ciche przekleństwo. Trzymali się zwartą grupą, żeby się nie pogubić w tej ćmie, żeby nie zabłądzić w gąszczu trzcin. W zasadzie ludzie nie bardzo wiedzieli, czemu łażą po tych oczeretach nad jeziorami, i wcale nie był pewien, czy wierzyli w to, że zasadzają się na bandę przemytników.
Pozdrawiam serdecznie - Ania