Bursztyny
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Bursztyny
Stał skamieniały, nie czując twardych garści, mocno wciskających go w ziemię. Porcięta, zsikane ze strachu, oblepiały nożyny, przepocona koszulka kleiła się do torsu, gardło płonęło, policzki zalewały parzące łzy, a w całym ciele, od ciemienia po stopy, tłukł się przerażony ptak.
Pożar szalał. Zabudowania stały w ogniu od kalenic po fundamenty, dach domu był ogromną żagwią. Przez rozświetlone podwórko dwu mundurowych przeganiało krowy, jeden prowadził konie, opierające się i boczące na płomienie i żar; ich ciemna sierść wydawała się czerwona. Na tle ognia przesunęło się czterech innych, w takich samych mundurach, z karabinami w rękach. Stanęli naprzeciwko ściany, pod którą tkwił Tadek i kuliła się Tekla, a oboje obejmowała matka, do której podszedł ten ich dowódca, niski, krępy, z twarzą naznaczoną brązowym znamieniem na żuchwie. Sięgnął do wycięcia w bluzce matki, szarpnięciem zerwał z jej szyli sznur toczonych bursztynów, które nosiła zawsze, nie zdejmując ich nawet do mycia i snu. Chowając korale do kieszeni, wolną ręką machnął w kierunku tych czterech z bronią.
Nie słyszał strzałów, zobaczył tylko, jak plecy Tadka znaczą na tynku ciemny pas, a matka pada na zwinięta na ziemi Teklę. Potem wszystko wypełniła ruda poświata.
- Czyli skąd pan właściwie pochodzi? Bo to dla nas istotne, rozumie pan, ze względu na Grażynkę. - Tęgawa, mile uśmiechnięta kobieta podniosła do ust kryształowy kieliszek z winem. Na jej szyi pysznił się sznur starych, szlifowanych bursztynów, atłasowo łamiących światło żyrandola nad stołem. Ponad dwadzieścia lat czekał i starannie przygotowywał się, by je znów zobaczyć.
- Urodziłem się w takiej wiosze na południu, zasobne gospodarstwa, i tak dalej. Mieszkałem tam przez dziewięć lat, później zabrano mnie, okoliczności, proszę pani… - zmusił się, żeby wreszcie oderwać oczy od bursztynów, spojrzał na kobietę i wygiął usta w swoim wystudiowanym, zniewalającym uśmiechu, który zawsze odwracał uwagę rozmówców od pustki, czającej się pod powiekami.
- Jakie okoliczności? Córka nic nie mówiła, a my, jako rodzice musimy… - znamię na żuchwie przypalającego papierosa mężczyzny drgnęło, jakby przez chwilę żyło własnym życiem. Spojrzał na nie przelotnie, uśmiechnął się.
- Była wojna, okupacja, ojciec zginął, matka miała nas trójkę, ja byłem najmłodszy. Później było po wojnie, i jednej nocy była u nas we wsi akcja, wie pan, to się nazywało walką z bandytyzmem, więc - nowa władza, ta więcej polityczna, mundurowi, pożar, matka i starsze rodzeństwo - pod ścianą, ponoć za współudział, ta-ta-ta, pif-paf, i - jak to mówią - po balu… Aaaa, prawda, to chyba ważne, ich dowódca przedtem zdarł mojej matce sznurek korali, takich starych, miała je po swojej babce… Ooo, teraz pani je ma… - brodą wskazał na bursztyny na szyi kobiety, równocześnie nieznacznie wsuwając lewą dłoń pod skórzaną, motocyklową wiatrówkę, której nie zdjął, siadając do stołu. Kobieta niemal podskoczyła, odruchowo sięgnęła do dekoltu, spojrzała na męża, w jej oczach mignęło zdumienie, które po chwilki zmieniło się w zrozumienie. Mężczyzna ze znamieniem poderwał się, ale zastygł, widząc przed twarzą lufę pistoletu.
Siedział w przedziale w swobodnej, nonszalanckiej pozycji, „zachodni” pociąg jechał szybko, cicho, za oknami migały krajobrazy, obok pobrzmiewały obcojęzyczne rozmowy, które dla niego już nie były obcojęzyczne, lecz - swoje. Na szybie załamał się promień zachodzącego słońca, na moment zalał przedział czerwoną poświatą. Spojrzał na ten blask, licząc, że płomienie, szalejące w nim przez wiele tysięcy nocy - przygasły. I mając nadzieję, że tam, wiele set kilometrów na wschód od miejsca, w którym teraz był, czyjś pożar będzie się rozbestwiać, migocząc w paciorkach bursztynów, przypominając, że on zawsze może wrócić.
Pożar szalał. Zabudowania stały w ogniu od kalenic po fundamenty, dach domu był ogromną żagwią. Przez rozświetlone podwórko dwu mundurowych przeganiało krowy, jeden prowadził konie, opierające się i boczące na płomienie i żar; ich ciemna sierść wydawała się czerwona. Na tle ognia przesunęło się czterech innych, w takich samych mundurach, z karabinami w rękach. Stanęli naprzeciwko ściany, pod którą tkwił Tadek i kuliła się Tekla, a oboje obejmowała matka, do której podszedł ten ich dowódca, niski, krępy, z twarzą naznaczoną brązowym znamieniem na żuchwie. Sięgnął do wycięcia w bluzce matki, szarpnięciem zerwał z jej szyli sznur toczonych bursztynów, które nosiła zawsze, nie zdejmując ich nawet do mycia i snu. Chowając korale do kieszeni, wolną ręką machnął w kierunku tych czterech z bronią.
Nie słyszał strzałów, zobaczył tylko, jak plecy Tadka znaczą na tynku ciemny pas, a matka pada na zwinięta na ziemi Teklę. Potem wszystko wypełniła ruda poświata.
- Czyli skąd pan właściwie pochodzi? Bo to dla nas istotne, rozumie pan, ze względu na Grażynkę. - Tęgawa, mile uśmiechnięta kobieta podniosła do ust kryształowy kieliszek z winem. Na jej szyi pysznił się sznur starych, szlifowanych bursztynów, atłasowo łamiących światło żyrandola nad stołem. Ponad dwadzieścia lat czekał i starannie przygotowywał się, by je znów zobaczyć.
- Urodziłem się w takiej wiosze na południu, zasobne gospodarstwa, i tak dalej. Mieszkałem tam przez dziewięć lat, później zabrano mnie, okoliczności, proszę pani… - zmusił się, żeby wreszcie oderwać oczy od bursztynów, spojrzał na kobietę i wygiął usta w swoim wystudiowanym, zniewalającym uśmiechu, który zawsze odwracał uwagę rozmówców od pustki, czającej się pod powiekami.
- Jakie okoliczności? Córka nic nie mówiła, a my, jako rodzice musimy… - znamię na żuchwie przypalającego papierosa mężczyzny drgnęło, jakby przez chwilę żyło własnym życiem. Spojrzał na nie przelotnie, uśmiechnął się.
- Była wojna, okupacja, ojciec zginął, matka miała nas trójkę, ja byłem najmłodszy. Później było po wojnie, i jednej nocy była u nas we wsi akcja, wie pan, to się nazywało walką z bandytyzmem, więc - nowa władza, ta więcej polityczna, mundurowi, pożar, matka i starsze rodzeństwo - pod ścianą, ponoć za współudział, ta-ta-ta, pif-paf, i - jak to mówią - po balu… Aaaa, prawda, to chyba ważne, ich dowódca przedtem zdarł mojej matce sznurek korali, takich starych, miała je po swojej babce… Ooo, teraz pani je ma… - brodą wskazał na bursztyny na szyi kobiety, równocześnie nieznacznie wsuwając lewą dłoń pod skórzaną, motocyklową wiatrówkę, której nie zdjął, siadając do stołu. Kobieta niemal podskoczyła, odruchowo sięgnęła do dekoltu, spojrzała na męża, w jej oczach mignęło zdumienie, które po chwilki zmieniło się w zrozumienie. Mężczyzna ze znamieniem poderwał się, ale zastygł, widząc przed twarzą lufę pistoletu.
Siedział w przedziale w swobodnej, nonszalanckiej pozycji, „zachodni” pociąg jechał szybko, cicho, za oknami migały krajobrazy, obok pobrzmiewały obcojęzyczne rozmowy, które dla niego już nie były obcojęzyczne, lecz - swoje. Na szybie załamał się promień zachodzącego słońca, na moment zalał przedział czerwoną poświatą. Spojrzał na ten blask, licząc, że płomienie, szalejące w nim przez wiele tysięcy nocy - przygasły. I mając nadzieję, że tam, wiele set kilometrów na wschód od miejsca, w którym teraz był, czyjś pożar będzie się rozbestwiać, migocząc w paciorkach bursztynów, przypominając, że on zawsze może wrócić.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Bursztyny
Tym razem mniej tajemniczo.
To raczej miniatura, niż opowiadanie.
Trzy sceny, każda - pomimo zaznaczonego między wersami upływu czasu - stanowi kontynuację poprzedniej. Dobrze napisane. Chce się doczytać do końca, a potem, po przeczytaniu, przychodzi żal, że to już koniec.

To raczej miniatura, niż opowiadanie.
Trzy sceny, każda - pomimo zaznaczonego między wersami upływu czasu - stanowi kontynuację poprzedniej. Dobrze napisane. Chce się doczytać do końca, a potem, po przeczytaniu, przychodzi żal, że to już koniec.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Bursztyny
Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami (i resztą ciała). Za krótkie. To największy minus utworu. Wyłapałam jeszcze:skaranie boskie pisze:Chce się doczytać do końca, a potem, po przeczytaniu, przychodzi żal, że to już koniec.
Nie rozumiem użycia tutaj myślnika. Burzy rytm zdania. Podobna sytuacja jest kilka zdań później.Ewa Włodek pisze:ich ciemna sierść wydawała się - czerwona.
Brak ogonka.Ewa Włodek pisze:a matka pada na zwinięta na ziemi Teklę.
Zły zapis dialogów. To po myślniku nie jest kontynuacją wypowiedzi bohaterki, to już nowe zdanie. Podobnie masz przy innych wypowiedziach.Ewa Włodek pisze:Czyli skąd pan właściwie pochodzi? Bo to dla nas istotne, rozumie pan, ze względu na Grażynkę - tęgawa, mile uśmiechnięta
Bardziej krytycznie nie będę patrzeć. Podobało mi się. Czyta się bardzo dobrze, tekst nie jest głupi, dialogi interesujące. Naprawdę szkoda, że to takie krótkie.
Pozdrawiam
Patka
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Bursztyny
cóż, Robercie, kiedyś o tym, że po wojnie nowa władza w majestacie własnego prawa mordowała tych, których uważała za przeciwników, nie bacząc nieraz na wiek i płeć, a i łupem nie gardząc - mówiło się na ucho. teraz nawet w literaturze faktu czy pozycjach historycznych z prawdziwego zdarzenia można o tym poczytać. A ta historia - też prawdziwa, z moimi niewielkimi modyfikacjami...skaranie boskie pisze: Tym razem mniej tajemniczo.


ooo, Patko, a ja tak lubię krótkie formy.Patka pisze: Za krótkie. To największy minus utworu.
Za wypunktowanie błędów - dzięki wielkie, poprawię.


Kochani, najpiękniej Wam dziękuje, że wstąpiliście, poczytaliście i powiedzieliście słowa dobre i konstruktywne...
moc dobrego Wam posyłam...
Ewa
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Bursztyny
och, Karolku, chcąc się do kogoś zbliżyć wcale nie trzeba się od razu - żenić...karolek pisze:
Mam rozumieć, że ożenił się z córką, tego co ukradł naszyjnik jego matce i dał swojej żonie. Inaczej nie byłby w stanie znaleźć wisiorka.
a jak myślisz?karolek pisze: Chciał się zemścić? Dokonał tego, czy też nie?
Cóż, jest takie stare, mądre powiedzenie: kto umiera - boi się raz, kto się boi śmierci, umiera wiele razy dziennie...karolek pisze: Tylko nastraszył ich?


przepraszam Cię, że swoimi tekstami wprowadzam zamieszanie u Czytelników...
dziękuję pięknie za to, że wstąpiłeś, pobyłeś chwilę i podzieliłeś się ze mną Swoimi refleksjami po lekturze...
moc serdecznego posyłam...
Ewa
- Gloinnen
- Administrator
- Posty: 12091
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
- Lokalizacja: Lothlórien
Re: Bursztyny
Zastanawiam się nad "zsikane"...Ewa Włodek pisze: Porcięta, zsikane ze strachu,
Zsikać się może człowiek. Wyobrażam sobie zsikane dziecko, choć nie jestem pewna, czy tutaj istnieje strona bierna. (Dobre pytanie do językoznawcy - Patko, co Ty na to?)
Porcięta mogły być, moim zdaniem, "zasikane", albo "obsikane".
Pozdrawiam,

Glo.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą
/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą
/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Bursztyny
Patka - odpowie za Siebie.Gloinnen pisze: Ewa Włodek pisze:
Porcięta, zsikane ze strachu,
Zastanawiam się nad "zsikane"...
Zsikać się może człowiek. Wyobrażam sobie zsikane dziecko, choć nie jestem pewna, czy tutaj istnieje strona bierna. (Dobre pytanie do językoznawcy - Patko, co Ty na to?)
Natomiast ja powiem od siebie - zasady: są i obowiązują, ale czasem autorzy tekstów literackich - niech się to i w przypadku moich drobiażdżków tak umownie nazywa - pozwalają sobie na stosowanie rozmaitych zabiegów, pomagających rozszerzyć stronę znaczeniową tekstu (czy jak się tam to lichio nazywa). Tutaj skorzystała z tej możliwości i w swoisty sposób "upersonifikowałam" te porcięta - cóż, kilkuletnie dziecko - świadek morderstwa na własnej matce i rodzeństwie oraz zagłady całego swojego życia (spalony dom i tak dalej) - przeżywa piekło do sześcianu albo n-tej potęgi. Więc nawet - jego ubranie trzęsie się ze strachu i zgrozy. Stąd - owoż "zsikanie", w tym znaczeniu - "zasikane" byłoby zbyt słabo nacechowane, zasikana może być pielucha w sposób jak najbardziej naturalny.


Dziękuję Ci najpiękniej za odwiedziny, za ofiarowaną chwile i za konstruktywna uwagę...
serdeczność posyłam...
Ewa
- Gloinnen
- Administrator
- Posty: 12091
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
- Lokalizacja: Lothlórien
Re: Bursztyny
Użyta przez Ciebie personifikacja przywiodła mi na myśl wizję sikających (dosłownie) porciąt. Sorry, ale nie mam wpływu na moje wisielcze poczucie humoru...Ewa Włodek pisze:Więc nawet - jego ubranie trzęsie się ze strachu i zgrozy.


Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą
/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą
/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl
-
- Posty: 458
- Rejestracja: 04 mar 2012, 20:24
Re: Bursztyny
dobre. bardzo dobre, Ewo, opowiadanie. każde słowo więcej zmusiłoby Cię do napisania, co najmniej, kilkunastostronicowego tasiemca.
oczywiście, zawsze możesz to zrobić, bo piszesz ze swadą, ale w tym opowiadaniu - stop!
zauważ, jak każdemu mało! stop! - niech uruchomią wyobraźnię. na mnie działa!
pozdrawiam serdecznie, witek
oczywiście, zawsze możesz to zrobić, bo piszesz ze swadą, ale w tym opowiadaniu - stop!
zauważ, jak każdemu mało! stop! - niech uruchomią wyobraźnię. na mnie działa!


pozdrawiam serdecznie, witek
samotność łączy tych, których zbiorowisko rozdziela
Albert Camus
Albert Camus