Między falami
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Między falami
- Powiadasz, że Tamsz nawiał? - Iwa spojrzała na Ikę znad filiżanki ersatzu kawy, zostawionego przez wojsko, wycofujące się na z góry upatrzone pozycje. Siedziała w swoim salonie po raz pierwszy, odkąd ponad pięć lat temu w oficynach rozlokowano pluton wojska, a front zajął pułkownik z adiutantem i ordynansem. Przez ten czas i ona i domowi ograniczali zajmowaną przestrzeń do swoich pokoi, nie uczestnicząc w życiu przymusowych lokatorów bardziej, niż wymagało tego mieszkanie obok. Teraz armia, naciskana przez zbliżający się front, dokonywała dyslokacji, którą niektórzy zwali ucieczką z pełnymi gaciami, a do opuszczonych przez nią pomieszczeń wracali ci, którym udało się ją przetrzymać.
- Nawiał, ciociu. Zapakował na ciężarówki, co miał u siebie bardziej wartościowego i dołączył do uciekającego wojska. - Ika przysiadła obok, sięgnęła po dzbanek z fałszywą kawą i dzbanuszek prawdziwego mleka.
- Cóż, w końcu to jego wojsko, wiec się nie dziwię - Iwa patrzyła na bratanicę, wysoką, smukłą, w skórzanych bryczesach i butach do konnej jazdy. - To, co miał w domu, nie zmieściłoby się na cały konwój ciężarówek - zauważyła.
- Jasne, ciociu. A czy ciocia wie, że na drugi dzień po jego wyjeździe przyjechali jacyś, trzema furmankami, i zabrali na nie wszystko, co się dało zabrać? Mówię cioci, podobno w jednym wozie osie się złamały od przeciążenia… Wszyscy mówią, że takich zdarzeń jest coraz więcej, pół biedy, gdy rabują opuszczone domy. Ale zdarza się, że wpadają do zamieszkałych, i wtedy bywa, że zabijają. Podobno ludzie giną i w innych okolicznościach, wie ciocia, na ulicy, w domu, różnie. Strasznie się robi, bałagan jest, bo ta cała, niech ją diabli, władza odeszła, a nowej jeszcze nie ma. I rozmaicie mówią o tej, co będzie… - głębokie, czarne oczy Iki spojrzały w oczy Iwy, tak samo głębokie i czarne. - To co robimy, ciociu? Jak Tamsz wyjechał, zostaliśmy tylko my…
- Co? - Iwa zamyśliła się przez chwilę. - Zaczekamy na nasze wojsko. W gotowości, rzecz jasna, bo teraz, kiedy jednych już nie ma, a drugich - jeszcze, to nie wiadomo, co się tu może dziać…
- Ja bym nie czekał. - Obydwie kobiety odwróciły się. Tigran chyba wszedł wcześniej, bo płynnie włączył się w ich rozmowę. Postawny, szpakowaty, szedł teraz swoim chromym, wspomaganym laską chodem, by uchwycić dłońmi oparcie fotela. - Nie czkałbym - powtórzył - bo wasze wojsko idzie z naszym wojskiem. I na ile znam życie, to przy nim nie ma nic do gadania. A w rękach naszego wojska, a jeszcze bardziej - w rękach pewnych szczególnych służb, nie chciałbym się znaleźć. I wam bym nie radził. Dobrze wiesz…
Milczały, patrząc na niego uważnie.
- Domyślam się - powiedziała w końcu Iwa. - I rozumiem cię. Ale przecież od dwudziestu pięciu lat, odkąd Gero przywiózł cię tutaj rannego, masz nasze dokumenty, więc…
- Nie znasz ich - w głosie Tigrana był nacisk. - Choć tyle ci o nich mówiłem, nie znasz ich. I proś Boga, żebyś nie poznała. Proś gorąco i błagaj, żeby cię wysłuchał…
Milczały.
- Ciociu, chyba niedobrze! - Ika postawiła motocykl przy wjeździe do pustego teraz garażu, zdjęła cyklistówkę i rękawice. - W mieście spotkałam Helma, wie ciocia…
Iwa szła powoli w stronę domu, Ika zrównała się z nią. - Zjawił się u nich jakiś ich krewny, uciekł z terenu, gdzie już przeszedł front. Był zarządcą takiego jednego majątku. Helm mówił, że przyjechał przerażony, bo do tego jego dworu weszło wojsko, ale nie takie normalne, linowe, tylko jakby specjalnie - inne, dobre jakościowo mundury, buty na glans, porządna broń, i kazali się właścicielowi wynosić. No, to ten właściciel ręce wetkał w kieszenie, wyprostował się i wrzasnął „won, bo psami wyszczuję!”. No, i dostał trzy kule, padł na ganku, a jego żona porwała na ręce dwuletnie dziecko i jak stała - wybiegła tylnym wyjściem i pognała na stację kolejową, a krewny Helma - za nią. Tyle, że on po drodze spotkał kogoś, kto furmanką jechał w naszą stronę, więc skorzystał... - Ika przystanęła, spojrzała na Iwę. - Co będzie, ciociu? - zapytała. - Czy damy się zastrzelić? - W jej czarnych oczach był niepokój. - Boję się… - szepnęła, a Iwę zdziwiło to, że Ika przyznała się do strachu, gdyż żadna nie miała w zwyczaju ujawniać uczuć. Patrzyła na nią przez chwilę, po czym po raz pierwszy od wielu lat objęła i przytuliła do siebie, delikatnie głaszcząc miedziane włosy.
Ciociu, chyba niedobrze! - Ika weszła do gabinetu, w którym siedziała Iwa, próbując przejrzeć piętrzące się na biurku dokumenty. - Cztery furmanki na podjeździe, z dziesięciu chłopa…
Iwa podeszła do okna. Wozy zatrzymywały się właśnie, konie tupały, szarpały w uprzęży, ich ostro kute kopyta ślizgały się po bruku, powożący próbowali nad nimi zapanować, reszta wysiadała bez pośpiechu, a broń w ich rękach nie zostawiała złudzeń. Spojrzała na bratanicę.
Mężczyźni w cywilnych ciuchach i z gotową do strzału bronią podchodzili pod wejście, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich Iwa, na wysokości biodra trzymając karabin maszynowy, pozostałość po kwaterującym tu niedawno wojsku. Przekroczyła próg, przeładowała broń.
- Wypierdalać!!! Jak wam życie miłe - wypierdalać!!! - Warknęła, a seria łupnęła o bruk, krzesząc iskry. Z okna na prawo dołączyła do niej druga seria, wystrzelona przez Ikę, a kolejna, z broni Tigrana, usadowionego na piętrze, zdmuchnęła trzy czapki z głów napastników i spłoszyła dwa ze stojących na podjeździe zaprzęgów. Mężczyźni przez chwilę stali niezdecydowani, po czym odwrócili się, dopadli furmanek.
- Wrócimy tu! - krzyknął jeden, gdy już ruszali.
- Wiem - szepnęła Iwa nie zdejmując palca ze spustu.
Wieczorne niebo miało barwę chłodnego fioletu, ale zamiast ciemnieć - rozjaśniło się czerwoną poświatą. Od ziemi strzelały w górę jęzory ognia, wzbijały się słupy dymu. Wszystkie zabudowania stały w płomieniach, od fundamentów po kalenice.
Z podjazdu z głośnym dudnieniem ruszyły dwa ciężkie motocykle.
- Nawiał, ciociu. Zapakował na ciężarówki, co miał u siebie bardziej wartościowego i dołączył do uciekającego wojska. - Ika przysiadła obok, sięgnęła po dzbanek z fałszywą kawą i dzbanuszek prawdziwego mleka.
- Cóż, w końcu to jego wojsko, wiec się nie dziwię - Iwa patrzyła na bratanicę, wysoką, smukłą, w skórzanych bryczesach i butach do konnej jazdy. - To, co miał w domu, nie zmieściłoby się na cały konwój ciężarówek - zauważyła.
- Jasne, ciociu. A czy ciocia wie, że na drugi dzień po jego wyjeździe przyjechali jacyś, trzema furmankami, i zabrali na nie wszystko, co się dało zabrać? Mówię cioci, podobno w jednym wozie osie się złamały od przeciążenia… Wszyscy mówią, że takich zdarzeń jest coraz więcej, pół biedy, gdy rabują opuszczone domy. Ale zdarza się, że wpadają do zamieszkałych, i wtedy bywa, że zabijają. Podobno ludzie giną i w innych okolicznościach, wie ciocia, na ulicy, w domu, różnie. Strasznie się robi, bałagan jest, bo ta cała, niech ją diabli, władza odeszła, a nowej jeszcze nie ma. I rozmaicie mówią o tej, co będzie… - głębokie, czarne oczy Iki spojrzały w oczy Iwy, tak samo głębokie i czarne. - To co robimy, ciociu? Jak Tamsz wyjechał, zostaliśmy tylko my…
- Co? - Iwa zamyśliła się przez chwilę. - Zaczekamy na nasze wojsko. W gotowości, rzecz jasna, bo teraz, kiedy jednych już nie ma, a drugich - jeszcze, to nie wiadomo, co się tu może dziać…
- Ja bym nie czekał. - Obydwie kobiety odwróciły się. Tigran chyba wszedł wcześniej, bo płynnie włączył się w ich rozmowę. Postawny, szpakowaty, szedł teraz swoim chromym, wspomaganym laską chodem, by uchwycić dłońmi oparcie fotela. - Nie czkałbym - powtórzył - bo wasze wojsko idzie z naszym wojskiem. I na ile znam życie, to przy nim nie ma nic do gadania. A w rękach naszego wojska, a jeszcze bardziej - w rękach pewnych szczególnych służb, nie chciałbym się znaleźć. I wam bym nie radził. Dobrze wiesz…
Milczały, patrząc na niego uważnie.
- Domyślam się - powiedziała w końcu Iwa. - I rozumiem cię. Ale przecież od dwudziestu pięciu lat, odkąd Gero przywiózł cię tutaj rannego, masz nasze dokumenty, więc…
- Nie znasz ich - w głosie Tigrana był nacisk. - Choć tyle ci o nich mówiłem, nie znasz ich. I proś Boga, żebyś nie poznała. Proś gorąco i błagaj, żeby cię wysłuchał…
Milczały.
- Ciociu, chyba niedobrze! - Ika postawiła motocykl przy wjeździe do pustego teraz garażu, zdjęła cyklistówkę i rękawice. - W mieście spotkałam Helma, wie ciocia…
Iwa szła powoli w stronę domu, Ika zrównała się z nią. - Zjawił się u nich jakiś ich krewny, uciekł z terenu, gdzie już przeszedł front. Był zarządcą takiego jednego majątku. Helm mówił, że przyjechał przerażony, bo do tego jego dworu weszło wojsko, ale nie takie normalne, linowe, tylko jakby specjalnie - inne, dobre jakościowo mundury, buty na glans, porządna broń, i kazali się właścicielowi wynosić. No, to ten właściciel ręce wetkał w kieszenie, wyprostował się i wrzasnął „won, bo psami wyszczuję!”. No, i dostał trzy kule, padł na ganku, a jego żona porwała na ręce dwuletnie dziecko i jak stała - wybiegła tylnym wyjściem i pognała na stację kolejową, a krewny Helma - za nią. Tyle, że on po drodze spotkał kogoś, kto furmanką jechał w naszą stronę, więc skorzystał... - Ika przystanęła, spojrzała na Iwę. - Co będzie, ciociu? - zapytała. - Czy damy się zastrzelić? - W jej czarnych oczach był niepokój. - Boję się… - szepnęła, a Iwę zdziwiło to, że Ika przyznała się do strachu, gdyż żadna nie miała w zwyczaju ujawniać uczuć. Patrzyła na nią przez chwilę, po czym po raz pierwszy od wielu lat objęła i przytuliła do siebie, delikatnie głaszcząc miedziane włosy.
Ciociu, chyba niedobrze! - Ika weszła do gabinetu, w którym siedziała Iwa, próbując przejrzeć piętrzące się na biurku dokumenty. - Cztery furmanki na podjeździe, z dziesięciu chłopa…
Iwa podeszła do okna. Wozy zatrzymywały się właśnie, konie tupały, szarpały w uprzęży, ich ostro kute kopyta ślizgały się po bruku, powożący próbowali nad nimi zapanować, reszta wysiadała bez pośpiechu, a broń w ich rękach nie zostawiała złudzeń. Spojrzała na bratanicę.
Mężczyźni w cywilnych ciuchach i z gotową do strzału bronią podchodzili pod wejście, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich Iwa, na wysokości biodra trzymając karabin maszynowy, pozostałość po kwaterującym tu niedawno wojsku. Przekroczyła próg, przeładowała broń.
- Wypierdalać!!! Jak wam życie miłe - wypierdalać!!! - Warknęła, a seria łupnęła o bruk, krzesząc iskry. Z okna na prawo dołączyła do niej druga seria, wystrzelona przez Ikę, a kolejna, z broni Tigrana, usadowionego na piętrze, zdmuchnęła trzy czapki z głów napastników i spłoszyła dwa ze stojących na podjeździe zaprzęgów. Mężczyźni przez chwilę stali niezdecydowani, po czym odwrócili się, dopadli furmanek.
- Wrócimy tu! - krzyknął jeden, gdy już ruszali.
- Wiem - szepnęła Iwa nie zdejmując palca ze spustu.
Wieczorne niebo miało barwę chłodnego fioletu, ale zamiast ciemnieć - rozjaśniło się czerwoną poświatą. Od ziemi strzelały w górę jęzory ognia, wzbijały się słupy dymu. Wszystkie zabudowania stały w płomieniach, od fundamentów po kalenice.
Z podjazdu z głośnym dudnieniem ruszyły dwa ciężkie motocykle.