Co nas nie zabije
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Co nas nie zabije
- Jezu Chryste… - Wikta przycisnęła do piersi splecione dłonie, a jej czoło zrosił pot. W przerażonych oczach odbijał się Stani. Stał w holu, zmieniony do niepoznania. Jedyne, co zostało z dawnego Staniego, to te prawie 190 cm wzrostu. Reszta - to były łachy, okrywające przygarbione, wychudłe ciało. Z postawnego, mocnego, wysportowanego mężczyzny ten niespełna rok uczynił ledwie żywy cień. Palce, kiedyś bez trudu wyginające srebrną dwuzłotówkę, teraz były sine i opuchłe, miejsce gęstych, srebrnopopielatych włosów zajęły strupy i blizny, a nieśmiały, drżący, ni to uśmiech, ni grymas pokazywał zza owrzodziałych warg ciemnoczerwone dziąsła w miejscu, gdzie jeszcze kilkanaście miesięcy temu pyszniły się imponujące zęby. Nawet oczy, kiedyś zielone, rozświetlone, teraz - zmętniałe i zszarzałe - wpadły w głąb sinych oczodołów.
- Jezu Chryste…- wyszeptała Wikta, po czym jednym skokiem przypadła do brata, wtuliła się w niego, jakby go chciała ochronić własnym ciałem. - Jezu Chryste, Stani, co oni z tobą…
- Sonderkommando - wyszeptał, obejmując jej plecy i gładząc je swoimi okaleczonymi dłońmi. - Dziesiątki metrów sztolni w litej skale, Wik, a każdy metr - to trup…
- Dzięki Bogu, że szwagier jest tu z nami. Dzięki Bogu - Andres niespiesznie zbierał ze stołu medyczne parafernalia. - Urazy paskudne, ale nie dziw, w takich warunkach… Parę miesięcy, staranna opieka, przyzwoite jedzenie i szwagier dojdzie do siebie. - Zatrzasnął sterylizator, schował opatrunki do metalowego zasobnika. - Postaramy się, żeby jak najszybciej, tak, Wik? - spojrzał na siedzącą przy stoliku Wiktę.
Ryk narastał, nabierał coraz wyższej tonacji, by w przejść w wibrujące, wiercące uszy wycie. Wikta poderwała się i rzuciła do drzwi sypialni. Za nią pobiegł Andres. Stani leżał na łóżku, zwinięty w pozycję płodu. Głowę obejmował rękoma, a jego wychudzonym ciałem wstrząsały dreszcze. Wikta przypadła do brata, objęła, przytuliła.
- Ciiii… - szeptała, kołysząc go delikatnie. Ciiii… Już wszystko dobrze, jesteś z nami, jesteś bezpieczny…
- Nie, Wik, to zawsze będzie we mnie… - Stani dygotał w jej objęciach. - Po uwolnieniu z obozu wracałem do domu… - dyszał. - Piechotą, ledwie pełznąc… Wokoło - wojsko, chaos, krew i śmierć… Koszmar… - w jego gardle zabulgotał szloch, plecy pod dłońmi Wikty drżały spazmatycznie. - Trupy… Kobiety, dzieci. Żebyście wiedzieli, co oni robili z kobietami… - skulił się jeszcze bardziej, kurczowo objął głowę. - To była niewielka wieś, ludzie tamtejsi dali mi ubranie i trochę jedzenia, pozwolili odpocząć. Rano już byłem na drodze, jak wjechali do wsi, ciężarówką… Pijani, strzelali do wszystkiego, co się ruszało, więc się stoczyłem do przykopy, obok domu, w którym spędziłem noc… - drżał. - Stary człowiek, młoda kobieta i jej córeczka… Dziesięć lat… Rozmawiałem z nią, ładna, rezolutna dziewczynka… Dzieliła się ze mną ciepłym mlekiem… - o ile to możliwe, skulił się jeszcze ciaśniej. - Wpadli do domu, słyszałem wrzaski i strzały… Zobaczyłem to dziecko… Biegła drogą, w moją stronę, a oni - za nią… Dogonili… Przewrócili… Boże! Jak ona krzyczała… Dławiła się, wołała matki, Boga, znów matki… Potem tylko wyła, a oni - po kolei… Jeden… Drugi…Trzeci… Nie liczyłem…Tylko to wycie, a później zakwiliła jak zabijany ptak… A ja w tym rowie, jak szmata, nie mogłem się ruszyć… Słaby… Zdrętwiały… Rozdygotany ze strachu… I obrzydzenia! Rozumiecie?! Obrzydzenia do siebie, z pogardy, że nie wstałem, nie rzuciłem się na nich! Ale przecież - ledwie się snułem, jak ten strzęp… - na chwilę przydusił się ni to szlochem, ni charkotem. - Jak już odjechali, wyszedłem z rowu. Nie widziałem nic, tylko na drodze tę małą… Rozkrzyżowaną… A między nóżkami - wnętrzności. Rozumiecie?! Wnętrzności, które te bestie z niej wywlokły!!! I jej oczy… - Zaniósł się skowytem, patrząc na Wiktę i Andresa przez łzy, przerażenie i ból. - Jak ja mam z tym żyć? - Zapytał, a w tym pytaniu był bezmiar bezsilności. Wikta przytuliła go najmocniej jak mogła i do krwi zagryzła wargi.
Zapukała i weszła do pokoju. Stani kończył się ubierać, spakowany plecak leżał na stole. Odwrócił się do siostry.
- Nie zostajcie tutaj, Wik - powiedział. - Tu już jest koszmar, a będzie - piekło! Wyjedźcie…
- Dokąd, Stan? - Patrzyła na niego uważnie. - Tu jest nasz dom…
- Nie bądź głupia! - Zirytował się. - Andres wie, jacy są, miał z nimi do czynienia w dwudziestym! Jeszcze mu to przypomną! I jego pracę w organizacji przez ostatnie lata! Oni nie zapominają, Wik, nie darują… - Objął ją, przytulił. - Gdyby coś, zawsze możesz do mnie przyjechać. Jak będę żył… - dodał szeptem.
Łomot w zamknięte drzwi, a następnie łoskot ich wybijania poderwał Wiktę z łóżka. Na wybiegającą z sypialni posypały się uderzenia kolbami, pchnięto ją na ścianę, po której obsunęła się na podłogę. Przed twarzą widziała buty, słyszała przekleństwa i wrzaski, po czym zobaczyła bose stopy Andresa, wleczonego w kierunku drzwi. Chwilę jeszcze trwał harmider na schodach, po czym warkot odjeżdżającego samochodu ucichł za zakrętem ulicy.
- To dziwne, że wydali ci ciało. Z tego, co słyszałem, zwykle chowają aresztowanych w jakichś bezimiennych grobach - Stani odstawił filiżankę z erzacem kawy.
- Nawet nie pytaj, ile to kosztowało - Wikta nalała bimbru do kieliszków z rżniętego kryształu. - No, i zakazano mi otwierania trumny - podniosła kieliszek, zasalutowała bratu. - Wolę sobie nie wyobrażać, co było w środku…
- Jedziesz ze mną? - Stani wypił, przez chwilę obracał kieliszek w palcach, nim go odstawił na blat. - Co tu będziesz robić? - zapytał.
- Nie, Stan, nie jadę - znów polała. - Tu jest mój dom. I moje groby - podniosła kieliszek. - Za ich spokój - wychyliła ostro, po męsku.
Wikta kończyła szorowanie posadzki, gdy skrzypnęły drzwi i do korytarza wszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w drogi, gabardynowy płaszcz i pilśniowy kapelusz. Schylona nad podłogą widziała jego wyglansowane buty.
- No, panna, powiedz swojej pani, że jestem - gość klepnął Wiktę irchowymi rękawiczkami w wypięte siedzenie. Przełknęła ślinę, po czym wrzuciła do wiadra szmatę i szczotkę, podniosła się z klęczek, opuściła spódnicę, zadartą ponad kolana. - Szanowny pan pozwoli poczekać w saloniku, zaraz powiem pani - otworzyła drzwi i wskazała mężczyźnie fotel, po czym wyszła z wiadrem w ręku.
Gość zdjął płaszcz, odłożył go na fotel wraz z kapeluszem i rękawiczkami. Wyjął papierosa, zapalił, rozglądając się za popielniczką. Wodził spojrzeniem po wnętrzu, taksując meble, obrazy, bibeloty. Zaciągnął się dymem, ale zdusił papierosa w popielniczce, słysząc skrzypniecie drzwi.
- Witam pana. Przepraszam, że pan czekał. Tym szybciej przystąpimy do naszej transakcji. - Wikta podchodziła do niego, wysoka, smukła, w granatowej, jedwabnej sukni i eleganckich pantoflach w podobnym kolorze. Jej twarz była idealnie spokojną maską, na której nie było widać, jak wielką satysfakcję sprawia jej kompletnie ogłupiała mina kontrahenta. Tak, to jego zażenowanie mogło być niebywale korzystne dla niej i przedsięwzięcia. Skoro miała tu zostać, ratowała ją tylko poker face.
- Jezu Chryste…- wyszeptała Wikta, po czym jednym skokiem przypadła do brata, wtuliła się w niego, jakby go chciała ochronić własnym ciałem. - Jezu Chryste, Stani, co oni z tobą…
- Sonderkommando - wyszeptał, obejmując jej plecy i gładząc je swoimi okaleczonymi dłońmi. - Dziesiątki metrów sztolni w litej skale, Wik, a każdy metr - to trup…
- Dzięki Bogu, że szwagier jest tu z nami. Dzięki Bogu - Andres niespiesznie zbierał ze stołu medyczne parafernalia. - Urazy paskudne, ale nie dziw, w takich warunkach… Parę miesięcy, staranna opieka, przyzwoite jedzenie i szwagier dojdzie do siebie. - Zatrzasnął sterylizator, schował opatrunki do metalowego zasobnika. - Postaramy się, żeby jak najszybciej, tak, Wik? - spojrzał na siedzącą przy stoliku Wiktę.
Ryk narastał, nabierał coraz wyższej tonacji, by w przejść w wibrujące, wiercące uszy wycie. Wikta poderwała się i rzuciła do drzwi sypialni. Za nią pobiegł Andres. Stani leżał na łóżku, zwinięty w pozycję płodu. Głowę obejmował rękoma, a jego wychudzonym ciałem wstrząsały dreszcze. Wikta przypadła do brata, objęła, przytuliła.
- Ciiii… - szeptała, kołysząc go delikatnie. Ciiii… Już wszystko dobrze, jesteś z nami, jesteś bezpieczny…
- Nie, Wik, to zawsze będzie we mnie… - Stani dygotał w jej objęciach. - Po uwolnieniu z obozu wracałem do domu… - dyszał. - Piechotą, ledwie pełznąc… Wokoło - wojsko, chaos, krew i śmierć… Koszmar… - w jego gardle zabulgotał szloch, plecy pod dłońmi Wikty drżały spazmatycznie. - Trupy… Kobiety, dzieci. Żebyście wiedzieli, co oni robili z kobietami… - skulił się jeszcze bardziej, kurczowo objął głowę. - To była niewielka wieś, ludzie tamtejsi dali mi ubranie i trochę jedzenia, pozwolili odpocząć. Rano już byłem na drodze, jak wjechali do wsi, ciężarówką… Pijani, strzelali do wszystkiego, co się ruszało, więc się stoczyłem do przykopy, obok domu, w którym spędziłem noc… - drżał. - Stary człowiek, młoda kobieta i jej córeczka… Dziesięć lat… Rozmawiałem z nią, ładna, rezolutna dziewczynka… Dzieliła się ze mną ciepłym mlekiem… - o ile to możliwe, skulił się jeszcze ciaśniej. - Wpadli do domu, słyszałem wrzaski i strzały… Zobaczyłem to dziecko… Biegła drogą, w moją stronę, a oni - za nią… Dogonili… Przewrócili… Boże! Jak ona krzyczała… Dławiła się, wołała matki, Boga, znów matki… Potem tylko wyła, a oni - po kolei… Jeden… Drugi…Trzeci… Nie liczyłem…Tylko to wycie, a później zakwiliła jak zabijany ptak… A ja w tym rowie, jak szmata, nie mogłem się ruszyć… Słaby… Zdrętwiały… Rozdygotany ze strachu… I obrzydzenia! Rozumiecie?! Obrzydzenia do siebie, z pogardy, że nie wstałem, nie rzuciłem się na nich! Ale przecież - ledwie się snułem, jak ten strzęp… - na chwilę przydusił się ni to szlochem, ni charkotem. - Jak już odjechali, wyszedłem z rowu. Nie widziałem nic, tylko na drodze tę małą… Rozkrzyżowaną… A między nóżkami - wnętrzności. Rozumiecie?! Wnętrzności, które te bestie z niej wywlokły!!! I jej oczy… - Zaniósł się skowytem, patrząc na Wiktę i Andresa przez łzy, przerażenie i ból. - Jak ja mam z tym żyć? - Zapytał, a w tym pytaniu był bezmiar bezsilności. Wikta przytuliła go najmocniej jak mogła i do krwi zagryzła wargi.
Zapukała i weszła do pokoju. Stani kończył się ubierać, spakowany plecak leżał na stole. Odwrócił się do siostry.
- Nie zostajcie tutaj, Wik - powiedział. - Tu już jest koszmar, a będzie - piekło! Wyjedźcie…
- Dokąd, Stan? - Patrzyła na niego uważnie. - Tu jest nasz dom…
- Nie bądź głupia! - Zirytował się. - Andres wie, jacy są, miał z nimi do czynienia w dwudziestym! Jeszcze mu to przypomną! I jego pracę w organizacji przez ostatnie lata! Oni nie zapominają, Wik, nie darują… - Objął ją, przytulił. - Gdyby coś, zawsze możesz do mnie przyjechać. Jak będę żył… - dodał szeptem.
Łomot w zamknięte drzwi, a następnie łoskot ich wybijania poderwał Wiktę z łóżka. Na wybiegającą z sypialni posypały się uderzenia kolbami, pchnięto ją na ścianę, po której obsunęła się na podłogę. Przed twarzą widziała buty, słyszała przekleństwa i wrzaski, po czym zobaczyła bose stopy Andresa, wleczonego w kierunku drzwi. Chwilę jeszcze trwał harmider na schodach, po czym warkot odjeżdżającego samochodu ucichł za zakrętem ulicy.
- To dziwne, że wydali ci ciało. Z tego, co słyszałem, zwykle chowają aresztowanych w jakichś bezimiennych grobach - Stani odstawił filiżankę z erzacem kawy.
- Nawet nie pytaj, ile to kosztowało - Wikta nalała bimbru do kieliszków z rżniętego kryształu. - No, i zakazano mi otwierania trumny - podniosła kieliszek, zasalutowała bratu. - Wolę sobie nie wyobrażać, co było w środku…
- Jedziesz ze mną? - Stani wypił, przez chwilę obracał kieliszek w palcach, nim go odstawił na blat. - Co tu będziesz robić? - zapytał.
- Nie, Stan, nie jadę - znów polała. - Tu jest mój dom. I moje groby - podniosła kieliszek. - Za ich spokój - wychyliła ostro, po męsku.
Wikta kończyła szorowanie posadzki, gdy skrzypnęły drzwi i do korytarza wszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w drogi, gabardynowy płaszcz i pilśniowy kapelusz. Schylona nad podłogą widziała jego wyglansowane buty.
- No, panna, powiedz swojej pani, że jestem - gość klepnął Wiktę irchowymi rękawiczkami w wypięte siedzenie. Przełknęła ślinę, po czym wrzuciła do wiadra szmatę i szczotkę, podniosła się z klęczek, opuściła spódnicę, zadartą ponad kolana. - Szanowny pan pozwoli poczekać w saloniku, zaraz powiem pani - otworzyła drzwi i wskazała mężczyźnie fotel, po czym wyszła z wiadrem w ręku.
Gość zdjął płaszcz, odłożył go na fotel wraz z kapeluszem i rękawiczkami. Wyjął papierosa, zapalił, rozglądając się za popielniczką. Wodził spojrzeniem po wnętrzu, taksując meble, obrazy, bibeloty. Zaciągnął się dymem, ale zdusił papierosa w popielniczce, słysząc skrzypniecie drzwi.
- Witam pana. Przepraszam, że pan czekał. Tym szybciej przystąpimy do naszej transakcji. - Wikta podchodziła do niego, wysoka, smukła, w granatowej, jedwabnej sukni i eleganckich pantoflach w podobnym kolorze. Jej twarz była idealnie spokojną maską, na której nie było widać, jak wielką satysfakcję sprawia jej kompletnie ogłupiała mina kontrahenta. Tak, to jego zażenowanie mogło być niebywale korzystne dla niej i przedsięwzięcia. Skoro miała tu zostać, ratowała ją tylko poker face.
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Co nas nie zabije

Kapitalnie, jak zwykle.
Trzymasz równiutki, bardzo wysoki poziom i jak kiedys zdarzy sie inaczej - chyba bede najbardziej zdziwioná czytelniczká tu, na Òsmym.
Szokujácy opis przemocy, wiarygodne wypowiedzi i wrecz namacalne uczucia, czy tez nawrót przezyc Staniego.
Czytalam i bylo mi niedobrze...
Drobiazgi jakie znalazlam:
Hm. Albo: przyciskala i rosil, albo: przycisnela i zrosil. Albo zrezygnuj z "a".Ewa Włodek pisze:- Jezu Chryste… - Wikta przycisnęła do piersi splecione dłonie, a jej czoło rosił pot.
Wiadomo.Ewa Włodek pisze:Stał w holu, zmienimy do niepoznania.
Opuchniete, spuchniete?Ewa Włodek pisze:Palce, kiedyś bez trudu wyginające srebrną dwuzłotówkę, teraz były sine i opuchłe /.../
Tu sie nie dam zabic, ale wydaje mi sie, ze piszemy oddzielnie.Ewa Włodek pisze:Wokoło - wojsko, chaos, krew i śmierć…
Zatrzymala mnie pisownia. Zapisalabym to kursywá, albo: erzacem kawy.Ewa Włodek pisze: Stani ostawił filiżankę z ersatzem kawy.
Klaniam sie nisko, Ewciu, i czekam na kolejne opowiesci.
J.

Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Co nas nie zabije
Witaj, Józefino
bardzo się cieszę, że znalazłaś u mnie coś dla Siebie i że Ci się spodobało, mimo drastyczności...
ślicznie Ci, Józefino, dziękuję za odwiedzinki i dane tekstowi mnóstwo czasu i pracy oraz mądre, konstruktywne słowa...
serdeczność posyłam do Ciebie, z uśmiechem...
Ewa
bardzo się cieszę, że znalazłaś u mnie coś dla Siebie i że Ci się spodobało, mimo drastyczności...
ano, starałam się odtworzyć to, co usłyszałam od Staniego raz, w 1968 roku. O swoich przeżyciach z obozu, którego więźniowie drążyli w Sudetach sztolnie ponoć na okoliczność produkcji Vunderwaffe, a tak na prawdę - do dziś nie wiadomo, w jakim celu, opowiadał niewiele, ale - spokojnie i w zasadzie bez emocji. Za to o Swojej drodze powrotnej z obozu, a szczególnie o tym co po przejściu frontu Sowieci robili z miejscowa ludnością cywilną - powiedział raz, za to z takim nakładem emocji, że gdy mówił o tej zgwałconej dziewczynce, a szczególnie o Swojej niemocy udzielenia jej pomocy, bo taki się czuł zmaltretowany fizycznie i psychicznie przez obóz (choć przed wywózką był facetem z niebywałą fantazją) - zgniótł w palcach filiżankę! Nie rozbił, a zgniótł! I to mogłoby świadczyć, ze sprawa u Niego nigdy nie przycichła i ze nie pozbył się poczucia winy i swoistego rodzaju pogardy dla siebie samego za tę słabość, która nie pozwoliła Mu wyjść z rowu...W tej sytuacji - cieszę się, że mi się udało wiarygodnie przekazać emocje...411 pisze: Szokujácy opis przemocy, wiarygodne wypowiedzi i wrecz namacalne uczucia, czy tez nawrót przezyc Staniego.
Czytalam i bylo mi niedobrze...
jasne, dzięki, poprawię...411 pisze: Ewa Włodek pisze:
- Jezu Chryste… - Wikta przycisnęła do piersi splecione dłonie, a jej czoło rosił pot.
Hm. Albo: przyciskala i rosil, albo: przycisnela i zrosil. Albo zrezygnuj z "a".
Ewa Włodek pisze:
Stał w holu, zmienimy do niepoznania.
Wiadomo.
opuchły - to jest, Józefino, jak najbardziej poprawny wyraz, słownik się na razie od niego nie odżegnuje, więc jest, i dalej "opisuje" taką więcej "niezdrową" opuchliznę. Ech, to bogactwo polszczyzny...411 pisze: Ewa Włodek pisze:
Palce, kiedyś bez trudu wyginające srebrną dwuzłotówkę, teraz były sine i opuchłe /.../
Opuchniete, spuchniete?
wokoło - razem...411 pisze: Ewa Włodek pisze:
Wokoło - wojsko, chaos, krew i śmierć…
Tu sie nie dam zabic, ale wydaje mi sie, ze piszemy oddzielnie.
damy - erzac...411 pisze: Ewa Włodek pisze:
Stani ostawił filiżankę z ersatzem kawy.
Zatrzymala mnie pisownia. Zapisalabym to kursywá, albo: erzacem kawy.



ślicznie Ci, Józefino, dziękuję za odwiedzinki i dane tekstowi mnóstwo czasu i pracy oraz mądre, konstruktywne słowa...
serdeczność posyłam do Ciebie, z uśmiechem...
Ewa
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Co nas nie zabije
No i tam, obok erzacu, stoi napisane, że ostawił.
To też chyba wymaga poprawki.
Reszta, zgodnie z opisem 411.
Trzymasz równy poziom, Ewo.

To też chyba wymaga poprawki.
Reszta, zgodnie z opisem 411.
Trzymasz równy poziom, Ewo.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Co nas nie zabije
cieszy mnie, że tak to widzisz...skaranie boskie pisze: Trzymasz równy poziom, Ewo.



dzięki cudeńkowe, Skarańku, za wizytkę, za ofiarowany czas i za dobre słowo...
uśmiechy posyłam liczne...
Ewa
Re: Co nas nie zabije
Mnie też. Właśnie dlatego - jestem na nie411 pisze:Szokujácy opis przemocy, wiarygodne wypowiedzi i wrecz namacalne uczucia, czy tez nawrót przezyc Staniego. Czytalam i bylo mi niedobrze...
i nie zgadzam się z tytułem.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Co nas nie zabije
jesteś "na nie" dla przemocy, Karolku? Dla tego, co zdziczali ludzie potrafią zrobić z innymi? Ja też.karolek pisze: 411 pisze:
Szokujácy opis przemocy, wiarygodne wypowiedzi i wrecz namacalne uczucia, czy tez nawrót przezyc Staniego. Czytalam i bylo mi niedobrze...
Mnie też. Właśnie dlatego - jestem na nie
i nie zgadzam się z tytułem.
Choć raczej sadzę, że jesteś "na nie" dla opowiadania - bo są w nim opisy tego, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Nie każdemu to się podoba. I to jest zrozumiałe.
Ale czemu nie zgadzasz się z tytułem? I czy masz jakąś propozycję jego zmiany?


dziękuję Ci za odwiedziny, za poczytanie i za opinię...
z serdecznym...
Ewa
Re: Co nas nie zabije
Tak, właśnie dlatego. Nie jestem zdania, że powinno się pisać jedynie o pięknych rzeczach, ale mimo wszystko - co za dużo, to niezdrowo.Ewa Włodek pisze:Choć raczej sadzę, że jesteś "na nie" dla opowiadania - bo są w nim opisy tego, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Nie każdemu to się podoba. I to jest zrozumiałe.
A co do tytułu: nie zgadzam się z tym powiedzeniem.
Ująłbym to inaczej:
"Co nas nie zabije, to nas zdeformuje"
Pozdrawiam
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Co nas nie zabije
za dużo to jest, Karolku, w otaczającym nas świecie zła, przemocy, agresji i wszystkiego na obraz i podobieństwo. A dzieje stworzeń z gatunku homo sapiens są historią wojen, agresji, przemocy i okrucieństwa. My, ludzie, mamy to w sobie, część z nas ma tego świadomość, część - nie. Cześć z tych, którzy mają tego świadomość, próbuje temu przeciwdziałać, zaczynając od siebie, a kończąc na próbach walki z tymi zjawiskami. Czasem się udaje, czasem - nie. Jak to w życiu. Może dzięki nim za jakieś drobne parę tysięcy lat wojny będą prowadzone na planszach gier wojennych, albo metodą "sądów bożych" przez starcie dowódców wrogich armii, skończą się brutalne zabawy, jak choćby walki psów czy kogutów, jedyną bronią na safari będą kamery, korridy odejdą w niebyt, a filmy z wiernym, autentycznym zapisem czyjejś śmierci, nierzadko poprzedzonej torturami, staną się historią, jak walki gladiatorów czy szczwanie psów na niedźwiedzia na dworze kniaziów litewskich czy ruskich carów. I nie będzie już w codziennych serwisach informacyjnych newsów z obrazami drastycznych wypadków komunikacyjnych, ujęć z miejsc okrutnych zbrodni, sekwencji autorstwa korespondentów wojennych z linii walk, bo nie będzie chętnych, którzy z wypiekami na twarzy i młoteczkami adrenaliny w skroniach będą zasiadać przed ekranami, tak, jak kiedyś na trybunach Colosseum i innych podobnych miejsc. Oby tak było, Karolku, życzmy tego naszym zstępnym.karolek pisze: Ewa Włodek pisze:
Choć raczej sadzę, że jesteś "na nie" dla opowiadania - bo są w nim opisy tego, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Nie każdemu to się podoba. I to jest zrozumiałe.
Tak, właśnie dlatego. Nie jestem zdania, że powinno się pisać jedynie o pięknych rzeczach, ale mimo wszystko - co za dużo, to niezdrowo.
ano, widzisz Sam. Jednych - wzmocni, drugich - zdeformuje, a może znalazłyby się jeszcze inne warianty tego powiedzenia? I każdy byłby właściwy? Kto wie...karolek pisze: A co do tytułu: nie zgadzam się z tym powiedzeniem.
Ująłbym to inaczej:
"Co nas nie zabije, to nas zdeformuje"
dziękuję Ci za obecność, za dany czas i za zdanie w przedmiocie. zawsze ciekawe, zawsze cenne, bo jest zdaniem Czytelnika...
pozdrawiam serdecznie...
Ewa