Rekwizycja
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Rekwizycja
Nad siniejącymi rżyskami snuły się dymy tlejących ognisk, zmieszane z gęstniejącym oparem. W bruzdach na polach i w koleinach na drodze stała marznąca woda, pod kopytami lód trzaskał jak cienkie szkło. Pomęczeni, kiwali się w siodłach idących stępa koni, z których kilka niosło po dwu jeźdźców.
- Panie rotmistrzu, melduję, że za zagajnikiem jest wieś, w bok prowadzi aleja, chyba do dworu. – Wracający ze szpicy żołnierz był zbyt zmęczony, by zadbać o regulaminowy meldunek.
- Wieś… Chłopskie chabety niezdatne pod siodło… – zaczął jadący obok rotmistrza porucznik.
- Ale we dworze mogą mieć konie wierzchowe, użyteczne do polowań, do kuligów, osłuchane z wiwatami… – podjął rotmistrz. – Do dworu – zdecydował.
Szwadron skręcił w aleję, flankowaną szpalerem drzew.
*
- Cóż, panie rotmistrzu, sam pan widzi, co stoi w zagrodach. Weźmiecie, panowie, wedle woli. Jus belli, wy czy tamci … – rozłożył ręce dziedzic, wysoki, smukły, szpakowaty mężczyzna o pięknych szarych oczach, ubrany w bryczesy i krótki kożuszek.
- Chodź, Paweł – rotmistrz skinął na porucznika i ruszyli w głąb stajen. Konie w boksach, pociągowe, cugowe i wierzchowe, nerwowo chrapały, rżały, uderzały kopytami o przegrody. W jednym wizgnął ogier i porucznik stanął, oczarowany. Krecia czerń sierści fryzyjczyka rozjaśniała się głęboką szarością ku podbrzuszu i chrapom, ciemniała przy pęcinach. Ogon sięgał ziemi, grzywa - kolan, oczy płonęły.
- Boże… - szepnął, wyciągając rękę.
- Nie doradzam, panie oficerze! To koń pani, ja go dla niej ujeździłem i tylko ona go dosiada. I choć swoje najlepsze czasy ma już za sobą, nikt, prócz mnie i niej, nie ma odwagi… - Koniuszy, starszy, wysoki, zgrabny, z twarzą pociętą bliznami, uchwycił przegub porucznika.
- O!!! Czyżby prawdziwy chwat chciał się zmierzyć z własnymi ograniczeniami?! Proszę!!! – Na kobiecy głos od drzwi stajen, schrypnięty i wibrujący, odwróciły się głowy stojących w środku. Szła ku nim, wysoka, szczupła, ciemnowłosa, w bryczesach i krótkiej karakułowej kurtce na białej bluzce, odsłaniającej szyję owiniętą sznurem pereł. W rzeźbionej twarzy lśniły oczy jak z ognia i agatu, usta tętniły burgundem. Zbliżyła się, szeroką, mocną dłonią pogładziła chrapy fryza.
– Jak by nie patrzeć, nie ostanie się rekwizycji. A może i lepiej, by zginął w szarży, w walce, niż gdyby go w tym wojennym bajzlu wywlekli maruderzy czy inna jakaś kupa swawolna, z przeznaczeniem do kotła… - westchnęła, kołysząc głową w zadumie. - Chce go pan, poruczniku? – zapytała nagle; w jej oczach zabłysło wyzwanie, wilgotne usta drgnęły w uśmiechu Lilith. – To niech go pan dosiądzie i przejedzie na nim, ot, przez plac, do ogrodzenia i z powrotem – powiedziała. – Siodłaj, Jorg – rzuciła koniuszemu.
*
Fryz pod siodłem prezentował się jeszcze wspanialej, niż w boksie. Lśnił atłasowo, trzymany przy munsztuku szarpał głową, chrapał, tupał. Porucznik, podchodząc do niego poczuł w ustach suchość, a w piersiach trzepot serca. Westchnął, boleśnie przełknął haust powietrza i przejął wodze od koniuszego. Delikatnie sięgnął do chrap konia, poczuł ich zamszową gładkość, przesunął dłonią wzdłuż boku łba do szyi, gdzie pod palcami zapulsowała krew, drgnęły mięsnie. Powoli, przemawiając cicho i niemal pieszczotliwie, gładził szyję, kark, wreszcie zdecydowanie chwycił za łęk, wsunął nogę w strzemię i wskoczył na siodło. Koń przez moment stał zdumiony, po czym wizgnął, rzucił zadem, wygiął grzbiet, ale jeździec utrzymał się, zebrał wodze, ścisnął uda i łydki. Na krawędzi bezpieczeństwa zapanował nad koniem, aż ten strzepnął łbem, prychnął, zaprzestał oporu, poddał się i ruszył przez plac. Porucznik, jadąc ku ogrodzeniu, przez moment czuł między udami żar nagich bioder dziedziczki.
Na wracającego czekali rotmistrz, wachmistrz, koniuszy i dziedzic z żoną.
– Gratuluję panie oficerze. Nikt jeszcze … – zaczął.
– W pańskie ręce, z uszanowaniem dla panów. – Dziedziczka sięgnęła do kieszeni kurtki, wyjęła srebrną, płaską butelkę, odkorkowała, pociągnęła łyk, podała porucznikowi. – Panowie oficerowie i podoficerowie są oczywiście zaproszeni na kolację i nocleg do dworu. Powiedz tam, Jorg, komu trzeba, żeby żołnierze i konie zostali na folwarku zadbani jak należy – rzuciła do koniuszego, skłoniła się leciutko obecnym, wetknęła ręce w kieszenie spodni i ruszyła w kierunku dworu.
… Hulaj, bujaj, dziewczyno,
przytulaj się, przytulaj,
jak młodości nie stanie…
Jej chrapliwy głos ścichł za zabudowaniami.
*
Z najwyższym trudem porucznik dotrwał do końca kolacji, by wprost od stołu pobiec do stajen. Jeszcze nie wierząc w dar losu, stał teraz przed boksem czarnego fryza, przemawiał do niego, obłaskawiał zabranym ze stołu cukrem, głaskał chrapy.
- Ma na imię Irminsul. Nie zna bata ani ostróg. Chodzi na głos, wodze i łydki. Proszę, nie bij go, nie poniewieraj, nie pozwól, by robili to inni, a jak dojdzie do ostateczności, zabij szybko, żeby nie cierpiał. Proszę… - usłyszał za sobą. Odwrócił się.
Nosiła lakierowane pantofle i długie do stóp sobolowe futro, które, gdy podchodziła, rozchyliło się, ukazując wysokie, mocne nogi w jedwabnych pończochach i czarny, koronkowy gorset. – Proszę, obiecaj mi, proszę, Paweł, proszę… – wionęła, zanim oniemił jej usta pocałunkiem. Osunęli się na klepisko. Konie w boksach, czując ich pożądanie, rzucały się i chrapały niecierpliwie.
*
Szarym świtem szwadron był gotowy do wymarszu. Konie rżały i parskały raźno, podzwaniał rynsztunek, żołnierze odbierali zawiniątka z jedzeniem z rąk folwarcznych dziewcząt. Na komendę dosiedli koni, sformowali szyk.
Przed gankiem stał dziedzic, na ganku - młoda jeszcze, powabna ochmistrzyni. Przejeżdżając, zasalutowali; rotmistrz, nie wiadomo, dziedzicowi czy ochmistrzyni, wachmistrz - raczej pokojówce, dyskretnie wyglądającej zza drzwi, prowadzących do dworu. Porucznik czuł łomot serca, w panice wodził oczyma po fasadzie budynku; odetchnął dopiero, gdy w oknie na piętrze zobaczył zarys postaci. Podniósł rękę do daszka, zasalutował w stronę okna, popędził Irminsula. Między udami czuł żar nagich bioder dziedziczki.
Skręcili w aleję, flankowaną szpalerem drzew. Nad siniejącymi rżyskami snuł się opar. W bruzdach na polach i w koleinach na drodze stała marznąca woda, pod kopytami lód trzaskał jak cienkie szkło.
- Panie rotmistrzu, melduję, że za zagajnikiem jest wieś, w bok prowadzi aleja, chyba do dworu. – Wracający ze szpicy żołnierz był zbyt zmęczony, by zadbać o regulaminowy meldunek.
- Wieś… Chłopskie chabety niezdatne pod siodło… – zaczął jadący obok rotmistrza porucznik.
- Ale we dworze mogą mieć konie wierzchowe, użyteczne do polowań, do kuligów, osłuchane z wiwatami… – podjął rotmistrz. – Do dworu – zdecydował.
Szwadron skręcił w aleję, flankowaną szpalerem drzew.
*
- Cóż, panie rotmistrzu, sam pan widzi, co stoi w zagrodach. Weźmiecie, panowie, wedle woli. Jus belli, wy czy tamci … – rozłożył ręce dziedzic, wysoki, smukły, szpakowaty mężczyzna o pięknych szarych oczach, ubrany w bryczesy i krótki kożuszek.
- Chodź, Paweł – rotmistrz skinął na porucznika i ruszyli w głąb stajen. Konie w boksach, pociągowe, cugowe i wierzchowe, nerwowo chrapały, rżały, uderzały kopytami o przegrody. W jednym wizgnął ogier i porucznik stanął, oczarowany. Krecia czerń sierści fryzyjczyka rozjaśniała się głęboką szarością ku podbrzuszu i chrapom, ciemniała przy pęcinach. Ogon sięgał ziemi, grzywa - kolan, oczy płonęły.
- Boże… - szepnął, wyciągając rękę.
- Nie doradzam, panie oficerze! To koń pani, ja go dla niej ujeździłem i tylko ona go dosiada. I choć swoje najlepsze czasy ma już za sobą, nikt, prócz mnie i niej, nie ma odwagi… - Koniuszy, starszy, wysoki, zgrabny, z twarzą pociętą bliznami, uchwycił przegub porucznika.
- O!!! Czyżby prawdziwy chwat chciał się zmierzyć z własnymi ograniczeniami?! Proszę!!! – Na kobiecy głos od drzwi stajen, schrypnięty i wibrujący, odwróciły się głowy stojących w środku. Szła ku nim, wysoka, szczupła, ciemnowłosa, w bryczesach i krótkiej karakułowej kurtce na białej bluzce, odsłaniającej szyję owiniętą sznurem pereł. W rzeźbionej twarzy lśniły oczy jak z ognia i agatu, usta tętniły burgundem. Zbliżyła się, szeroką, mocną dłonią pogładziła chrapy fryza.
– Jak by nie patrzeć, nie ostanie się rekwizycji. A może i lepiej, by zginął w szarży, w walce, niż gdyby go w tym wojennym bajzlu wywlekli maruderzy czy inna jakaś kupa swawolna, z przeznaczeniem do kotła… - westchnęła, kołysząc głową w zadumie. - Chce go pan, poruczniku? – zapytała nagle; w jej oczach zabłysło wyzwanie, wilgotne usta drgnęły w uśmiechu Lilith. – To niech go pan dosiądzie i przejedzie na nim, ot, przez plac, do ogrodzenia i z powrotem – powiedziała. – Siodłaj, Jorg – rzuciła koniuszemu.
*
Fryz pod siodłem prezentował się jeszcze wspanialej, niż w boksie. Lśnił atłasowo, trzymany przy munsztuku szarpał głową, chrapał, tupał. Porucznik, podchodząc do niego poczuł w ustach suchość, a w piersiach trzepot serca. Westchnął, boleśnie przełknął haust powietrza i przejął wodze od koniuszego. Delikatnie sięgnął do chrap konia, poczuł ich zamszową gładkość, przesunął dłonią wzdłuż boku łba do szyi, gdzie pod palcami zapulsowała krew, drgnęły mięsnie. Powoli, przemawiając cicho i niemal pieszczotliwie, gładził szyję, kark, wreszcie zdecydowanie chwycił za łęk, wsunął nogę w strzemię i wskoczył na siodło. Koń przez moment stał zdumiony, po czym wizgnął, rzucił zadem, wygiął grzbiet, ale jeździec utrzymał się, zebrał wodze, ścisnął uda i łydki. Na krawędzi bezpieczeństwa zapanował nad koniem, aż ten strzepnął łbem, prychnął, zaprzestał oporu, poddał się i ruszył przez plac. Porucznik, jadąc ku ogrodzeniu, przez moment czuł między udami żar nagich bioder dziedziczki.
Na wracającego czekali rotmistrz, wachmistrz, koniuszy i dziedzic z żoną.
– Gratuluję panie oficerze. Nikt jeszcze … – zaczął.
– W pańskie ręce, z uszanowaniem dla panów. – Dziedziczka sięgnęła do kieszeni kurtki, wyjęła srebrną, płaską butelkę, odkorkowała, pociągnęła łyk, podała porucznikowi. – Panowie oficerowie i podoficerowie są oczywiście zaproszeni na kolację i nocleg do dworu. Powiedz tam, Jorg, komu trzeba, żeby żołnierze i konie zostali na folwarku zadbani jak należy – rzuciła do koniuszego, skłoniła się leciutko obecnym, wetknęła ręce w kieszenie spodni i ruszyła w kierunku dworu.
… Hulaj, bujaj, dziewczyno,
przytulaj się, przytulaj,
jak młodości nie stanie…
Jej chrapliwy głos ścichł za zabudowaniami.
*
Z najwyższym trudem porucznik dotrwał do końca kolacji, by wprost od stołu pobiec do stajen. Jeszcze nie wierząc w dar losu, stał teraz przed boksem czarnego fryza, przemawiał do niego, obłaskawiał zabranym ze stołu cukrem, głaskał chrapy.
- Ma na imię Irminsul. Nie zna bata ani ostróg. Chodzi na głos, wodze i łydki. Proszę, nie bij go, nie poniewieraj, nie pozwól, by robili to inni, a jak dojdzie do ostateczności, zabij szybko, żeby nie cierpiał. Proszę… - usłyszał za sobą. Odwrócił się.
Nosiła lakierowane pantofle i długie do stóp sobolowe futro, które, gdy podchodziła, rozchyliło się, ukazując wysokie, mocne nogi w jedwabnych pończochach i czarny, koronkowy gorset. – Proszę, obiecaj mi, proszę, Paweł, proszę… – wionęła, zanim oniemił jej usta pocałunkiem. Osunęli się na klepisko. Konie w boksach, czując ich pożądanie, rzucały się i chrapały niecierpliwie.
*
Szarym świtem szwadron był gotowy do wymarszu. Konie rżały i parskały raźno, podzwaniał rynsztunek, żołnierze odbierali zawiniątka z jedzeniem z rąk folwarcznych dziewcząt. Na komendę dosiedli koni, sformowali szyk.
Przed gankiem stał dziedzic, na ganku - młoda jeszcze, powabna ochmistrzyni. Przejeżdżając, zasalutowali; rotmistrz, nie wiadomo, dziedzicowi czy ochmistrzyni, wachmistrz - raczej pokojówce, dyskretnie wyglądającej zza drzwi, prowadzących do dworu. Porucznik czuł łomot serca, w panice wodził oczyma po fasadzie budynku; odetchnął dopiero, gdy w oknie na piętrze zobaczył zarys postaci. Podniósł rękę do daszka, zasalutował w stronę okna, popędził Irminsula. Między udami czuł żar nagich bioder dziedziczki.
Skręcili w aleję, flankowaną szpalerem drzew. Nad siniejącymi rżyskami snuł się opar. W bruzdach na polach i w koleinach na drodze stała marznąca woda, pod kopytami lód trzaskał jak cienkie szkło.
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Rekwizycja
Ach te baby!
Nawet niemal pod okiem męża... sznurem za mundurem.
Ładnie poprowadzona opowieść, Ewo.
Spodobało się małpie. Jeszcze nie wie co - koń, ułan, czy biodra dziedziczki.
Ale chyba to ostatnie
Pozdrawiam.

Nawet niemal pod okiem męża... sznurem za mundurem.

Ładnie poprowadzona opowieść, Ewo.
Spodobało się małpie. Jeszcze nie wie co - koń, ułan, czy biodra dziedziczki.
Ale chyba to ostatnie

Pozdrawiam.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
-
- Posty: 133
- Rejestracja: 03 gru 2011, 21:46
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Rekwizycja
Dobre, ciekaw opowiadanie i chociaż w zasadzie oczekiwałam bardziej zdecydowanej pointy, czegoś zaskakującego, nie jestem specjalnie rozczarowana, bo klimatem zdołałaś to nadrobić. 
Parę drobiazgów:
- nie ostanie się rekwizycji. – nie umknie rekwizycji
- Koniuszy, starszy, wysoki, zgrabny, z twarzą pociętą bliznami, - zgrabny potrzebny?
- wy czy tamci … – (R)ozłożył ręce dziedzic, wysoki, smukły, szpakowaty – smukły potrzebny?
- Chodź, Paweł(.) – (R)otmistrz skinął
- drgnęły mięsnie. – mięśnie
- ścisnął uda i łydki. – ścisnął udami boki konia chyba.
- Jej chrapliwy głos – nie pasuje, przedtem był „schrypnięty”. Nie może być „niski”?
- Proszę… - (U)słyszał za sobą.
- Nosiła lakierowane pantofle – miała na sobie…
Jeszcze jedno – używasz określenia „wizg” – „wizgnął ogier” i „po czym wizgnął (koń)”, ale wizg to dźwięk. Nie pasuje. Koń wierzga.
Moim zdaniem to opowiadanie też nadaje się do kontynuacji.
Dobrego, Ewuńka.


Parę drobiazgów:
- nie ostanie się rekwizycji. – nie umknie rekwizycji
- Koniuszy, starszy, wysoki, zgrabny, z twarzą pociętą bliznami, - zgrabny potrzebny?
- wy czy tamci … – (R)ozłożył ręce dziedzic, wysoki, smukły, szpakowaty – smukły potrzebny?
- Chodź, Paweł(.) – (R)otmistrz skinął
- drgnęły mięsnie. – mięśnie
- ścisnął uda i łydki. – ścisnął udami boki konia chyba.
- Jej chrapliwy głos – nie pasuje, przedtem był „schrypnięty”. Nie może być „niski”?
- Proszę… - (U)słyszał za sobą.
- Nosiła lakierowane pantofle – miała na sobie…
Jeszcze jedno – używasz określenia „wizg” – „wizgnął ogier” i „po czym wizgnął (koń)”, ale wizg to dźwięk. Nie pasuje. Koń wierzga.
Moim zdaniem to opowiadanie też nadaje się do kontynuacji.

Dobrego, Ewuńka.


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Rekwizycja
ach, Skaranie, ani przez chwilę nie wątpię, że biodra dziedziczki, choć - z drugiej strony:
...bo w sercu u ułana,
gdy weźmiesz je na dłoń,
na pierwszym miejscu - panna,
przed panna - tylko koń...
och, Jagodo, dłuższe - czyli, naprzykładowo: zgoniony Irminsul - jak na dobrze wychowanego konia przystało - przynosi do stóp dziedziczki wykrwawionego porucznika, rannego w niedalekiej potyczce?
Miladoro, tych smukłych i zgrabnych chłopów mogłoby, oczywśicie, nie być...
Natomiast wizg - jak najbardziej, dźwięk, i wtakim znaczeniu używam - to jest głos, "okazjonalnie" wydawany przez zaniepokojonego ogiera, lub konia dotkliwie zranionego; nie wiem, jak go opisać, przypomina nieco kwik, nieco rżenie, trochę jakby jedno i drugie równocześnie...Jest bardzo specyficzny...
Ślicznie moim Najmilszym Gościom dziękuję, że wpadliście Państwo do mnie na chwilkę, i poczytaliście, i powiedzieliście tyyyyyle fajnych, miłych i konstruktywnych słów... Miło mo bardzo, i cieszę się, cieszę...I całą masę serdeczności z uśmiechami posyłam...
Ewa
...bo w sercu u ułana,
gdy weźmiesz je na dłoń,
na pierwszym miejscu - panna,
przed panna - tylko koń...



och, Jagodo, dłuższe - czyli, naprzykładowo: zgoniony Irminsul - jak na dobrze wychowanego konia przystało - przynosi do stóp dziedziczki wykrwawionego porucznika, rannego w niedalekiej potyczce?



Miladoro, tych smukłych i zgrabnych chłopów mogłoby, oczywśicie, nie być...


Natomiast wizg - jak najbardziej, dźwięk, i wtakim znaczeniu używam - to jest głos, "okazjonalnie" wydawany przez zaniepokojonego ogiera, lub konia dotkliwie zranionego; nie wiem, jak go opisać, przypomina nieco kwik, nieco rżenie, trochę jakby jedno i drugie równocześnie...Jest bardzo specyficzny...






Ślicznie moim Najmilszym Gościom dziękuję, że wpadliście Państwo do mnie na chwilkę, i poczytaliście, i powiedzieliście tyyyyyle fajnych, miłych i konstruktywnych słów... Miło mo bardzo, i cieszę się, cieszę...I całą masę serdeczności z uśmiechami posyłam...
Ewa
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Rekwizycja
• Konie są zwierzętami cichymi. Głośno porozumiewają się tylko w momencie wzburzenia.Ewa Włodek pisze:to jest głos, "okazjonalnie" wydawany przez zaniepokojonego ogiera
• Rżenie jest intensywnym apelem dla swoich pobratymców. Ogier rży do klaczy, klacz na swoje źrebię, koń żegna rżeniem towarzysza ze stajni.
• Rżenie odbywa się za pomocą nozdrzy.
• Niektóre konie do powitania używają swego rodzaju bezgłośnego rżenia; inne cichego parskania. Tak reagują też na inne znajome konie, zaufanych ludzi lub wózek z owsem.
• Poruszenie sygnalizowane jest mocnym parskaniem, które przy niedwuznacznym oburzeniu wzrasta do głośnego rżenia.
• Ostry kwik jest dobitnym ostrzeżeniem dla natręta.
• Rzadki, lecz imponujący, podobny do głosu drapieżnika jest ryk walczących ogierów.
• Ciche rżenie i zadowolone parskanie sygnalizują odprężenie i stan zadowolenia.
• Ból wyrażany bywa zwykle rzadko - konie cierpią milcząc...
Wizg to przenikliwy, wysoki, przeraźliwy, jakby piszczący dźwięk, a także coś w rodzaju gwizdu. Nie kojarzy się z końmi, gdyż zazwyczaj występuje jako efekt nadmiernego tarcia o metal czegoś ostrego.
Dlatego wyraziłam swoją wątpliwość.


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Rekwizycja
ooo, Miladoro, jak Ty mi dokładnie wyłuszczyłaś kwestię odgłosów, wydawanych przez konie. Dzięki, dzięki cuuuudne...Ja właśnie "wizgiem" (może nie do końca fortunnie) nazwałam to połączenie głośnego rżenia z oburzenia z ostrym kwikiem ostrzeżenia... A na "końskich" odgłosach - to ja się znam tak więcej teoretycznie...Więc chętnie się dowiedziałam czegoś nowego i ciekawego od Ciebie...
Zaś głos cierpiącego konia - prawie krzyk, przynajmniej tak go pamiętam i tak wówczas odebrałam - słyszałam raz w życiu, jako dziecko: na przeciwko naszego domu sąsiad stawiał willę i na plac budowy zwożono materialy i wywożono ziemię z wykopów również furmankami. I jedna taka wyładowana furmanka zagrzęzła w rozjeżdzonej glinie i chłop starał się "nakłonić" konia do wyjechania batem, a później - jak słyszałam od Mamy i furmanów z sąsiadującej firmy przewozowej - równiez deską z gwoździami. Ja zdarzenia nie widziałam, słyszałam tylko w domu ten dziwny, przejmujący, świdrujący wręcz głos, na który moja Mama zareagowała wyskoczeniem przez okno (parter) z metalową łopatką do węgli w ręce i ponoć odwróciła uwagę chłopa od konia tym, że mu przywaliła tą łopatka przez plecy. A sama nie dostała od niego tylko dlatego, że już na plac nadbiegli dwaj wyżej wspomniani furmani i nakopali chłopu do szmat, piorunem rozładowali furmankę i wyprowadzili zaprzęg na ulicę...Ponoć ten koń był bardzo zmaltretowany...
Mnóóóstwo uśmiechów, Miladoro, posyłam...
Ewa



Zaś głos cierpiącego konia - prawie krzyk, przynajmniej tak go pamiętam i tak wówczas odebrałam - słyszałam raz w życiu, jako dziecko: na przeciwko naszego domu sąsiad stawiał willę i na plac budowy zwożono materialy i wywożono ziemię z wykopów również furmankami. I jedna taka wyładowana furmanka zagrzęzła w rozjeżdzonej glinie i chłop starał się "nakłonić" konia do wyjechania batem, a później - jak słyszałam od Mamy i furmanów z sąsiadującej firmy przewozowej - równiez deską z gwoździami. Ja zdarzenia nie widziałam, słyszałam tylko w domu ten dziwny, przejmujący, świdrujący wręcz głos, na który moja Mama zareagowała wyskoczeniem przez okno (parter) z metalową łopatką do węgli w ręce i ponoć odwróciła uwagę chłopa od konia tym, że mu przywaliła tą łopatka przez plecy. A sama nie dostała od niego tylko dlatego, że już na plac nadbiegli dwaj wyżej wspomniani furmani i nakopali chłopu do szmat, piorunem rozładowali furmankę i wyprowadzili zaprzęg na ulicę...Ponoć ten koń był bardzo zmaltretowany...






Mnóóóstwo uśmiechów, Miladoro, posyłam...
Ewa
-
- Posty: 133
- Rejestracja: 03 gru 2011, 21:46
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Rekwizycja
ooo, racja, Jagodo - z tym horrorem, umiejscowionym w polskich relaliach międzywojennych...Choć tu w zasadzie - już wojennych, wszak akcja - w moim założeniu - to 1939 rok... A ciag dalszy nie dla egzaltowanych pensjonarek: przeszli Polacy, zarekwirowali konie, a niebawem - weszli Niemcy - może nie tyle redgularmna armia, lecz waffen SS i w odwecie wycięli w pień wszystkich, albo prawie wszystkich... Można i tak...
Co do imion postaci - Lilith - to nie imię dziedziczki, to biblijna, alibo raczej apokryficzna Lilith - poprzedniczka rajskiej Ewy...Więc - wyuzdanie i przewrotność - trafiłaś w 10! I stąd porównanie uśmiechu do uśmiechu Lilith...A Jorg - nie wiem, jak teraz, ale w tych czasach używano tej formy imienia Jerzy (niem. Georg) na polskich terenach pod wpływami niemieckimi, czyli: Wielkopolska, Śląsk, a i w Krakowie się ponoć zdrarzało za c.k. Austrii i nieco później...
i nieee, moje hm, hm - "bohaterki" nie kończą jak Salomea, nie ma takiej opcji!!!
Pięknościowe dzięki za tyyyyle fajnych słów, uśmiechy dołączam...
Ewa


Co do imion postaci - Lilith - to nie imię dziedziczki, to biblijna, alibo raczej apokryficzna Lilith - poprzedniczka rajskiej Ewy...Więc - wyuzdanie i przewrotność - trafiłaś w 10! I stąd porównanie uśmiechu do uśmiechu Lilith...A Jorg - nie wiem, jak teraz, ale w tych czasach używano tej formy imienia Jerzy (niem. Georg) na polskich terenach pod wpływami niemieckimi, czyli: Wielkopolska, Śląsk, a i w Krakowie się ponoć zdrarzało za c.k. Austrii i nieco później...


i nieee, moje hm, hm - "bohaterki" nie kończą jak Salomea, nie ma takiej opcji!!!



Pięknościowe dzięki za tyyyyle fajnych słów, uśmiechy dołączam...
Ewa
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Rekwizycja
Wierzę. W sytuacjach ekstremalnych zwierzęta wydają czasem zupełnie nieoczekiwane dźwięki.Ewa Włodek pisze:Zaś głos cierpiącego konia - prawie krzyk, przynajmniej tak go pamiętam i tak wówczas odebrałam - słyszałam raz w życiu,
Ja miałam zdarzenie, gdy słysząc na klatce schodowej głośny krzyk i płacz dziecka wybiegłam z mieszkania i zobaczyłam, jak sąsiad usiłował przygwoździć szczura w załomku schodów końcem kija od miotły.
Nigdy bym nie uwierzyła, że szczur potrafi tak krzyczeć i płakać jednocześnie.
Sąsiadem walnęłam o ścianę, a szczura zabrałam do puszki po kawie, wyniosłam na dwór i wypuściłam.


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)