Po pierwsze wiersz skojarzył mi się ze scenerią rodem z Kafki - korytarze, piętra... A stąd to już bardzo blisko do dość znanego toposu, ukazującego ludzkie życie jako labirynt, plątaninę rozgałęziających się ścieżek, nieskończoność możliwości, z których jednak można wybrać tylko jedną.
"Róbta co chceta" jest wskazaniem na to, że człowiek ma wolną wolę, ale jedna decyzja jednocześnie unicestwia wszystkie inne potencjalne możliwości. Na dodatek nie posiadamy żadnego stałego punktu odniesienia w tym labiryncie. Jak mawiali egzystencjaliści, w tym Sartre, jesteśmy pozostawieni sami sobie.
A jednak istnieje ścisła współzależność między dokonanymi wyborami a przyszłością. Nie potrafimy do końca przewidzieć, czy korzystna, czy niekorzystna, ani też - jakie okażą się konsekwencje. Labirynt tak naprawdę bowiem, czy też raczej jego (nieznany dla nas, ludzi) schemat nie został skonstruowany w oparciu o znane nam systemy moralne. Może dlatego, że my jesteśmy w jakiś ułomny sposób twórcami tych systemów, ale wymyślamy je "ad hoc". Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że dane zostało nam jedynie poznanie małej części labiryntu, przejście tylko przez kilka z wielu miliardów algorytmów.
To właśnie symbolizuje dla mnie Twoje nawiązanie do kolorów. Jak kontur, który wypełnia się określonymi barwami, w zależności od przyjętych wcześniej założeń, od motywacji, od tego, co ukrywasz w słowie "dyskretny". Dyskretny - tak, bo na ogół nieuświadomiony, nienazwany, niesprecyzowany.
Przypomniało mi to stwarzanie bohaterów w różnych grach komputerowych, gdy na początku musimy zaprojektować postać, jaką będziemy grać. A przecież właśnie to robimy przez cały czas w realu. Może dlatego tak bardzo pociągają nas różne symulatory, typu Second Life, że dają nam złudzenie lepszego, pełniejszego zbadania innych zakątków labiryntu.
Dobry, ciekawy wiersz, podzielam zdanie przedmówców.
Glo.