Jeden z pierwszych moich tekstów
Częstokroć gdy znikam w głębi siebie
nic się nie dzieje bo nie ma Ciebie
matko o krwawiącym parasolu
bezwietrznie poruszająca się
na krawędzi nieba
o siwcie bez nadziei
Gdzie jesteś pytam Cie?
Odszukaj moją rozdartą dusze
skróć me katusze
męczarnie bez pamiętne
i me myśli płomienne
przyjdź gdy nie jestem sobą
poratuj mnie i oszczędź od zagłady
trzy zimne okłady z octu
wybawią cały ogrom ludzkości
od zapomnienia i wiecznej starości
mam mdłości
ości w mej wnętrzności
graja w kości
przyjmują gości
co nie mają litości
żyją bez jasności
w skrytym cieniu
swych wartości
umysł utopił się
w swym ciele
dryfując powoli
na głębokim
bezkresie tajemnic
teraz spoczywa
w czeluściach czarnej materii
nie ma już bakterii
jest czysty jak błękit nieba
niczego mu już nie trzeba
jest sam w sobie samym zachlastany
na ćwiartki porozrywany
a każda z nich
swoje życie ma
lecz czas już się pożegnać
trzeba jednak pamiętać
by nie obudzić się
o poranku bez nadziei
tak jak ja
Bez nadziei
- Toyer
- Posty: 242
- Rejestracja: 29 kwie 2012, 17:44
Re: Bez nadziei
O to właśnie mi chodziło.
Wiem że tekst jest kiczowaty ale zastanawiałem się czy można go jeszcze uratować:) Matką jest nadzieja, twoja wersja ratuje ten wiersz dzięki:) Pozdrawiam
