życie w gorzkiej pigułce smakuje nietęgo i czyta się jeszcze gorzej. To przecież oczywiste, że błądzimy i nie każdy wychodzi z tego labiryntu obroną ręką, ale instynkt przetrwania, o dziwo, całkowicie wyłącza się z ogólnej walki o... siebie. Na wszystko w życiu przychodzi czas, ale kiedy przychodzi za wcześnie, na co nikt chyba nie ma wpływu, zderza się z niewykształconą psychiką, ubraną prawie w dojrzałe ciało i potrzeby wynikające z "parcia" płci i wtedy zaczyna się to najgorsze. Złe smaki pięknych uczuć trafiają w ścianę płaczu i rozbijają się na strzępy. Piękno staje się cierpieniem i ciężko mu się wyrwać z szablonu: Szlug, ruchanie, impra, kręcenie loda, dragi...

Piękno potrzebuje całkowitej akceptacji ciała i duszy. Brzydzi się niesławą i powierzchownością. Do piękna trzeba dorosnąć. To tak, jak ciasto za wcześnie wyjęte z "duchówki". Opada i rośnie w ustach podczas jedzenia, ale trzeba zjeść, bo kosztowało trochę wysiłku i czasu. Nieprawdą jest, że wyrastamy z pewnych historii i dojrzewamy bezkarnie, przywilejem upływającego czasu. Magiczny świat myślenia dziecięcego jest niezbywalną wartością i najczęściej prawie za wszystko odpowiedzialną w naszym dorosłym życiu. Nawet wtedy, kiedy wierzymy w świętego Mikołaja i Gwiazdkę. Nigdy przyszłość nie oderwie się od przeszłości a wręcz jest przeszłości logiczną konsekwencją, dlatego chrońmy dzieci najdłużej, jak tylko możemy od brudów świata dorosłych. Potem, kiedy chcemy wrócić chociaż na krótką chwilę do świata swojego dzieciństwa, stwierdzamy, że wiele drzwi jest już bezpowrotnie pozamykanych. Sfera uczucia obdarta z ideałów i pewnej czystości swojej tajemnicy, przypomina zaplutego karła reakcji i nie daje możliwości tworzenia pięknych i długotrwałych związków. Ciągle czegoś szukamy i wpadamy z deszczu pod rynnę, ale trzeba szukać, bo może się trafić ktoś, kto nauczy nas swojej miłości i zarazi nią nas na amen. I o to właśnie chodzi. O spotkanie takich konstelacji, gdzie uczucie wypływa miarowo z dwóch kierunków. Nadmiar aktywności może przerodzić się w niechęć i zobojętnienie. Nic nie można robić na siłę. Lepiej wziąć większy... młotek
A jak już się na kogoś udyndamy i ten ktoś olewa nasze uczucia i nadkochliwość, to wychodzimy ze skóry i wydaje się nam, że to miłość naszego życia. Tak, naszego, ale wyrwanego z chaosu oczekiwanej wzajemności i najczęściej jest syndromem naszych ambicji i irracjonalnego dążenia do urzeczywistnienia naszych niespełnionych oczekiwań. Co przypomnina obłęd wchodzenia zimową porą na K-2 bez tlenu i najczęściej kończy się... śmiercią i co najdziwniejsze... w drodze powrotnej. Opłaca się czasami wrócić z przemożnego wpływu behawiorystychnych fizjologi na korzyść intelektu i abstrakcyjnego myślenia.
I wtedy przekonamy się sami, że istnieją synonimy szluga, ruchania, kręcenia loda, impra, czy dragi i brzmią wtedy: Papieros, zbliżenie, kocham każdy centymetr jego ciała, my dwoje, kolacja, świece i czułe dotykanie i uzależnienie od życia razem, wchodzącego w żyły, jak krystaliczna miłość, która dotlenia codziennie nasze zmysły i budzi nas z radością do kolejnej walki o nasze przetrwanie.
Trudno się ocenia takie wiersze, gdzie instytucja peelki przypomina pępowinę zasilaną losami autora, ale właśnie prawda najczęściej zmusza nas do prawdziwych komentarzy i to jest chyba najcenniejsze w modnej ostatnio peozji pamiętnikarskiej. Otwieramy zapiski o swoim życiu, bo szukanie prawdy niejednokrotnie nas przerasta i od czytelników oczekujemy wsparcia moralnego.
Wszystko jesz cenne, co nas uczy, chociażby po to, żebyśmy mogli i my kiedyś kogoś nauczyć.
Pozdrawiam dzielną Glo, poetkę o pięknej duszy i nieustannym niepokoju... ciała
