Moje zdanie (jeśli można się wtrącić):
Wszelkie eksperymenty językowe są w poezji jak najbardziej na miejscu, gdyż (moim zdaniem) właśnie jej istotą jest łamanie tradycyjnych funkcji języka. Cała metaforyka polega przecież na tym, że nadajemy pojęciom zupełnie inne znaczenia (wynikające z konkretnych, nietypowych zestawień). Podobnie jest z przełamaniem innych reguł, a do takich należą zabawy słowotwórcze.
Moim zdaniem problem chyba nie leży w samym zabiegu poetyckim jako taki, tylko w jego jakości i ilości. Po pierwsze - za dużo tego dobrego na raz. Wiersz wygląda raczej na popis. To nie Ty panujesz nad Twoimi neologizmami, to one zdają się Ciebie przerastać, wymykają się spod kontroli. Po drugie - stosując jakiś środek, należy bardzo dokładnie przemyśleć, po co to robimy, jaki efekt chcemy osiągnąć. I warto mieć wówczas na uwadze przekaz, treść. Innymi słowy - dobrze jest zastanowić się, w jaki sposób użyte w wierszu poetyckie chwyty współgrają z treścią, niosą sens, kodują określone refleksje.
Bardzo podobnie jest z tą spermą na twarzy i wzdętym kutasem. Nie chodzi o sam dobór rekwizytów poetyckich i obrazów, ale o to, czemu one mają służyć i czy pełnią dobrze swoją funkcję (są niezastąpione w danym kontekście).
Pozdrawiam,

Glo.