NONSENSOPEDIA - opowiadanie konkursowe
-
- Posty: 3258
- Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
- Lokalizacja: Dębica
NONSENSOPEDIA - opowiadanie konkursowe
Depresja kornika
Zenek rozglądnął się nerwowo po kuchni. Wszystkie ściany pochlapane tą cholerną zupą. Miał ochotę uraczyć się dzisiaj pomidorową, a że nie chciało mu się jej gotować, poprosił o to swoją ulubioną maskotkę, Donalda. Donald jednak był tylko maskotką. Nie potrafił gotować, prać, sprzątać, nawet mówić w ludzkim języku. Właściwie to w żadnym nie potrafił. Więc Zenek ugotował zupę osobiście. Nie lada wyzwanie dla leniwego gospodarza, ale cóż, skoro benzyna podrożała, a z dyni robi się straszydła na Halloween…
Wrzucił składniki do garczka i postawił go na gazie. Po ugotowaniu stwierdził, że pomidory to tak naprawdę zakamuflowana opcja ogórkowa. Komitet Przeciwników Wegetacji Lodówkowej postanowił działać.
Nie będą nas więcej żreć! Udajemy pomidory, panowie, i obrzydzamy ludziom jedzenie!
Z pomidorowej wyszła ogórkowa, a że Zenek miał uczulenie na ogórki, wylał zupę na ściany. Nerwowy był, zresztą i tak miał zamiar je pomalować.
Trzasnął drzwiami, wychodząc do restauracji na posiłek. Leniwemu facetowi po osiemdziesiątce trudno z burczeniem w brzuchu iść przez pół miasta do ulubionej restauracji w Hiltonie, więc postanowił, że pożyczy od kogoś rower. Tylko kto z przechodniów pożyczy rower nieznajomemu...
Nie zastanawiał się długo. Akurat przechodził obok kancelarii premiera, który zawsze jeździł na rowerze do pracy. Zerwał więc łańcuchy zabezpieczające przed kradzieżą jednym kłapnięciem szczęk, wsiadł na „górala” i w te pędy udał się do swojej ukochanej stołówki dla vipów.
Jednak w życiu Zenka nic nie było proste. Kilkoro Zakamuflowanych Oficerów Tajnej Służby Wolontariuszy Na Rzecz Kraju puściło się za złodziejem, by zlać go policyjnymi pałami w nieśmiertelnym, różowym kolorze. Zenek nie da się złapać! O nie! Nie po to całą noc spał, żeby teraz najlepsze marchewki rosły na placu Pigalle.
Ani się obejrzał, a już pędził przez smerfowy las. Minął klakiera, który udawał, że jest psem, Gargamela w damskich ciuszkach od Prady, a potem jeszcze Hogatę z kałasznikowem wymierzonym w samo serce afrykańskiej dżungli. Dojechawszy do wioski Smerfów, porzucił rower, stwierdzając, że wcale nie zgubił ścigających go wolontariuszy. Postanowił więc odeprzeć atak w najskuteczniejszy ze sposobów.
– Panowie! Nie jestem złodziejem! To wszystko dla was! Dla Polaków! Przysięgam! Ja tylko pociągnął!
Zakamuflowani oficerowie stanęli jak wryci, drapiąc się z niepewnością po kaskach z łupin orzecha.
– Hmm. Ok, jak dla narodu, to spoko, stary. Rozumiemy, rower jest twój, a piwnicę posprzątamy najpóźniej na święta.
Oficerowie odeszli, po drodze zgarniając Gargamela, na którego chyba mieli ochotę. Zenek odetchnął z ulgą.
– Uff, wystarczy jedna bzdura powiedziana donośnym, pewnym głosem i można wszystko.
Wtem spojrzał w górę, wysoko zadzierając głowę. Nad nim stał olbrzymi Smerf, na jakieś dwadzieścia metrów wysokości.
– O jeju! Dlaczego ty jesteś taki duży? Przecież Smerfy z bajek nie są duże!
– Nie obrażaj mnie. Nie jestem żadnym Smerfem. Jestem zakamuflowaną opcją muminkową.
– Aha, to wszystko wyjaśnia. Ja jestem zakamuflowaną opcją młodzieńczą. Znaczy taki, co tylko udaje emeryta, a tak naprawdę może pracować jeszcze pięćdziesiąt lat.
– No ta... słyszałem o was. Podobno jesteście z innej planety?
– Nie. Z innej galaktyki. Ale nie mów nikomu, bo nas ktoś zdemaskuje i będziemy musieli iść do pracy.
– Jasne. Ok, muszę spadać, mam jeszcze kupę ulotek do rozdania i trochę szyb do wymycia na rondzie. Bujaj się.
– No, na razie, kutasie. Pa.
Zenek przypomniał sobie, że przecież jechał do Hiltona na zupę pomidorową, zanim zaczęli go gonić wolontariusze. Był strasznie głodny, a teraz, z tego lasu do Hiltona pewnie daleko. Postanowił więc zjeść coś na miejscu.
W dali zobaczył smerfetkę oblizującą nos kaczora.
– Taaak. To zjem.
Ostrożnie zakradł się od tyłu i rzucił na biedną smerfetkę. Zanim spostrzegła, co się dzieje, jej oba buty już wylądowały w żołądku Zenka.
Emeryt najedzony, emeryt niewkurwiony.
Po powrocie do domu nie mógł spać.
Tyle się dziś wydarzyło. Elvis nie żyje. Perfumy śmierdzą. Kanalizację odetkali. Sąsiad już nie jest facetem, a jego żona nigdy nie była kobietą.
No i ta ogórkowa… "Oż kurwa, miałem jechać na pomidorową!".
Zerwał się z łóżka i zbiegł na dół po schodach. Stanął przed klatką bloku z niekłamanym wzruszeniem.
Och, jak dobrze, że przenieśli kancelarię premiera pod sam blok. Porwał nowiutki rower. Wolontariuszom od razu krzyknął, że to dla rodaków, więc nie próbowali go ścigać.
Pomidorowa smakowała jak nigdy.
Smerfy dopadła grypa. Gargamel chce do mamusi. Smerfetka nie liże już Kaczora, bo ciągle stoi w kolejce po nowe buciki przy okolicznym kościele. Mgła opadła na Gotham city. Batman poszedł na grzyby. Dziś znów ktoś zginie.
Jak pięknie jest na świecie, gdy pada deszcz dolarów.
Zenek zerwał się z łóżka.
Rozglądnął się po swojej sypialni urządzonej w najlepszym stylu z możliwych.
– Ufff, jak dobrze, że to był tylko sen.
Zenek z racji, że miał sentyment do postaci z dzieciństwa, które znał z codziennych dobranocek, bardzo często o nich śnił. A że to nie był człowiek banalny, a zdecydowanie szalony, jego sny nie należały do sensownych i zrozumiałych.
Wyglądnął przez okno, by upewnić się, że na pewno nadal jest w swoim realnym świecie.
Kancelaria premiera wcale nie stała przed jego domem, stał za to klasyczny Jaguar S-type, duma Zenka.
Wybiegł z domu i popędził przed siebie, by sprawdzić czy aby na pewno w pobliżu nie ma lasu Smerfów. Pobiegł w jedną, potem drugą, trzecią i w końcu czwarta stronę świata. W każdą po pięćdziesiąt kilometrów przed siebie, na wszelki wypadek.
Nie znalazł lasu Smerfów, ani żadnego znaku, że sen mógłby być rzeczywistością.
Wrócił do swojego łóżka i uśmiechnął się do siebie.
– Smerfów nie ma. Ale też jest zajebiście – rzekł sobie patrząc w sufit, na którym namalował sobie kiedyś Panoramę Racławicką w oryginalnych kolorach i rozmiarach.
Ołówkiem.
Zenek rozglądnął się nerwowo po kuchni. Wszystkie ściany pochlapane tą cholerną zupą. Miał ochotę uraczyć się dzisiaj pomidorową, a że nie chciało mu się jej gotować, poprosił o to swoją ulubioną maskotkę, Donalda. Donald jednak był tylko maskotką. Nie potrafił gotować, prać, sprzątać, nawet mówić w ludzkim języku. Właściwie to w żadnym nie potrafił. Więc Zenek ugotował zupę osobiście. Nie lada wyzwanie dla leniwego gospodarza, ale cóż, skoro benzyna podrożała, a z dyni robi się straszydła na Halloween…
Wrzucił składniki do garczka i postawił go na gazie. Po ugotowaniu stwierdził, że pomidory to tak naprawdę zakamuflowana opcja ogórkowa. Komitet Przeciwników Wegetacji Lodówkowej postanowił działać.
Nie będą nas więcej żreć! Udajemy pomidory, panowie, i obrzydzamy ludziom jedzenie!
Z pomidorowej wyszła ogórkowa, a że Zenek miał uczulenie na ogórki, wylał zupę na ściany. Nerwowy był, zresztą i tak miał zamiar je pomalować.
Trzasnął drzwiami, wychodząc do restauracji na posiłek. Leniwemu facetowi po osiemdziesiątce trudno z burczeniem w brzuchu iść przez pół miasta do ulubionej restauracji w Hiltonie, więc postanowił, że pożyczy od kogoś rower. Tylko kto z przechodniów pożyczy rower nieznajomemu...
Nie zastanawiał się długo. Akurat przechodził obok kancelarii premiera, który zawsze jeździł na rowerze do pracy. Zerwał więc łańcuchy zabezpieczające przed kradzieżą jednym kłapnięciem szczęk, wsiadł na „górala” i w te pędy udał się do swojej ukochanej stołówki dla vipów.
Jednak w życiu Zenka nic nie było proste. Kilkoro Zakamuflowanych Oficerów Tajnej Służby Wolontariuszy Na Rzecz Kraju puściło się za złodziejem, by zlać go policyjnymi pałami w nieśmiertelnym, różowym kolorze. Zenek nie da się złapać! O nie! Nie po to całą noc spał, żeby teraz najlepsze marchewki rosły na placu Pigalle.
Ani się obejrzał, a już pędził przez smerfowy las. Minął klakiera, który udawał, że jest psem, Gargamela w damskich ciuszkach od Prady, a potem jeszcze Hogatę z kałasznikowem wymierzonym w samo serce afrykańskiej dżungli. Dojechawszy do wioski Smerfów, porzucił rower, stwierdzając, że wcale nie zgubił ścigających go wolontariuszy. Postanowił więc odeprzeć atak w najskuteczniejszy ze sposobów.
– Panowie! Nie jestem złodziejem! To wszystko dla was! Dla Polaków! Przysięgam! Ja tylko pociągnął!
Zakamuflowani oficerowie stanęli jak wryci, drapiąc się z niepewnością po kaskach z łupin orzecha.
– Hmm. Ok, jak dla narodu, to spoko, stary. Rozumiemy, rower jest twój, a piwnicę posprzątamy najpóźniej na święta.
Oficerowie odeszli, po drodze zgarniając Gargamela, na którego chyba mieli ochotę. Zenek odetchnął z ulgą.
– Uff, wystarczy jedna bzdura powiedziana donośnym, pewnym głosem i można wszystko.
Wtem spojrzał w górę, wysoko zadzierając głowę. Nad nim stał olbrzymi Smerf, na jakieś dwadzieścia metrów wysokości.
– O jeju! Dlaczego ty jesteś taki duży? Przecież Smerfy z bajek nie są duże!
– Nie obrażaj mnie. Nie jestem żadnym Smerfem. Jestem zakamuflowaną opcją muminkową.
– Aha, to wszystko wyjaśnia. Ja jestem zakamuflowaną opcją młodzieńczą. Znaczy taki, co tylko udaje emeryta, a tak naprawdę może pracować jeszcze pięćdziesiąt lat.
– No ta... słyszałem o was. Podobno jesteście z innej planety?
– Nie. Z innej galaktyki. Ale nie mów nikomu, bo nas ktoś zdemaskuje i będziemy musieli iść do pracy.
– Jasne. Ok, muszę spadać, mam jeszcze kupę ulotek do rozdania i trochę szyb do wymycia na rondzie. Bujaj się.
– No, na razie, kutasie. Pa.
Zenek przypomniał sobie, że przecież jechał do Hiltona na zupę pomidorową, zanim zaczęli go gonić wolontariusze. Był strasznie głodny, a teraz, z tego lasu do Hiltona pewnie daleko. Postanowił więc zjeść coś na miejscu.
W dali zobaczył smerfetkę oblizującą nos kaczora.
– Taaak. To zjem.
Ostrożnie zakradł się od tyłu i rzucił na biedną smerfetkę. Zanim spostrzegła, co się dzieje, jej oba buty już wylądowały w żołądku Zenka.
Emeryt najedzony, emeryt niewkurwiony.
Po powrocie do domu nie mógł spać.
Tyle się dziś wydarzyło. Elvis nie żyje. Perfumy śmierdzą. Kanalizację odetkali. Sąsiad już nie jest facetem, a jego żona nigdy nie była kobietą.
No i ta ogórkowa… "Oż kurwa, miałem jechać na pomidorową!".
Zerwał się z łóżka i zbiegł na dół po schodach. Stanął przed klatką bloku z niekłamanym wzruszeniem.
Och, jak dobrze, że przenieśli kancelarię premiera pod sam blok. Porwał nowiutki rower. Wolontariuszom od razu krzyknął, że to dla rodaków, więc nie próbowali go ścigać.
Pomidorowa smakowała jak nigdy.
Smerfy dopadła grypa. Gargamel chce do mamusi. Smerfetka nie liże już Kaczora, bo ciągle stoi w kolejce po nowe buciki przy okolicznym kościele. Mgła opadła na Gotham city. Batman poszedł na grzyby. Dziś znów ktoś zginie.
Jak pięknie jest na świecie, gdy pada deszcz dolarów.
Zenek zerwał się z łóżka.
Rozglądnął się po swojej sypialni urządzonej w najlepszym stylu z możliwych.
– Ufff, jak dobrze, że to był tylko sen.
Zenek z racji, że miał sentyment do postaci z dzieciństwa, które znał z codziennych dobranocek, bardzo często o nich śnił. A że to nie był człowiek banalny, a zdecydowanie szalony, jego sny nie należały do sensownych i zrozumiałych.
Wyglądnął przez okno, by upewnić się, że na pewno nadal jest w swoim realnym świecie.
Kancelaria premiera wcale nie stała przed jego domem, stał za to klasyczny Jaguar S-type, duma Zenka.
Wybiegł z domu i popędził przed siebie, by sprawdzić czy aby na pewno w pobliżu nie ma lasu Smerfów. Pobiegł w jedną, potem drugą, trzecią i w końcu czwarta stronę świata. W każdą po pięćdziesiąt kilometrów przed siebie, na wszelki wypadek.
Nie znalazł lasu Smerfów, ani żadnego znaku, że sen mógłby być rzeczywistością.
Wrócił do swojego łóżka i uśmiechnął się do siebie.
– Smerfów nie ma. Ale też jest zajebiście – rzekł sobie patrząc w sufit, na którym namalował sobie kiedyś Panoramę Racławicką w oryginalnych kolorach i rozmiarach.
Ołówkiem.
Ostatnio zmieniony 14 maja 2012, 11:08 przez Anonymous, łącznie zmieniany 2 razy.
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."
W. Broniewski - "Mannlicher"
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."
W. Broniewski - "Mannlicher"