Tryptyk współczesny 3
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Tryptyk współczesny 3
od początku
w poprzednim odcinku
I widzę twoje niekochane ciało
Pierwsza to noc na nasze miłowanie
Nigdy nam z sobą lec się nie udało
A teraz – tylko podziw i czuwanie...
(R. M. Rilke – Maria Magdalena)
Opowieść o miłowaniu
Znalazłam go i straciłam jednocześnie, w jednej chwili, jeszcze słyszałam jego głos i zaraz potem wszystko zatarło się w łoskocie walącej się konstrukcji. Porwała mnie fala ludzi, uniosła, a gdy opadła, zapanowała cisza – jak w oku cyklonu, i tam, obramowana zwaliskiem, widniała jego twarz – spokojna, nienaruszona, o przymkniętych powiekach.
Widziałam, jak Paul rzucił się do przodu, gorączkowo odsuwając belki, potem rzucili się inni, Paul pochylił się i J.C. poruszył lekko wargami, jego oczy znieruchomiały, zapatrzone gdzieś w głąb siebie. Zrozumiałam, że odszedł, byłam tuż obok, nie słyszałam słów, nie zobaczyłam jego spojrzenia, nie mogłam się nawet pożegnać... płakałam, nie wiedząc, że płaczę... trzymałam go za rękę i chciałam go tak trzymać aż po nieskończoność. W myślach powrócił niespodziewanie pewien motyw, usłyszany dawno temu, i natrętnie dzwonił w mózgu, na wargi wybiegły zapomniane słowa, nie wiedząc o tym, szeptałam wśród łez: O Jezu, Jezu – gdzież jest nasza chwila, o jakże dziwnie ginąć nam wypada... I patrzyłam na jego ukochane ciało.
Noc, która napłynęła od wschodu była nocą ostatnią, nocą pożegnania, a kiedy i gdzie była ta pierwsza, jedyna? Gdzie i kiedy wziął mnie w ramiona? Dlaczego miałam taką dziwną pewność, że nie istniała nigdy żadna inna kobieta? Przecież nie mogłam zapomnieć.
A jednak zapomniałam, bo w chmurze lat każdy mężczyzna w moim życiu miał jego twarz i jego postać, całował mnie jego ustami i tylko jemu oddawałam się naprawdę. A teraz byłam tu, widziałam to niekochane ciało, które znałam tak dobrze, może nigdy go nie dotykając, i było już za późno... gdzież jest nasza chwila...
Wtedy tylko wgłębienie na poduszce, ten ulotny ślad po jego głowie został mi w pamięci. Rozrzucona pościel, lekkie tchnienie ciepła... przecież był, a może tylko śniłam? Pod jakim niebem, pod jakimi gwiazdami wyczarowałam sobie naszą noc miłości?
A potem poczułam czyjąś rękę na ramieniu i czyjaś smutna twarz pochyliła się nade mną. To był Paul. Tego wieczoru piliśmy wino i milczeliśmy. Nie wiedział, jak mnie pocieszyć, choć to jemu w równym stopniu należała się otucha, więc pocieszaliśmy się oboje w jedyny sposób, jaki przyszedł nam do głowy, bez słów, kochając się, tuląc i płacząc w swoich ramionach.
No i zostałam z Paulem. Bo tylko tak, poprzez niego, mogłam być z Nim również, i myślę, że Paul także, tylko dlatego chciał pozostać ze mną. Towarzyszyłam mu w wędrówkach, pomagałam i w pamięci coraz jaśniej, coraz wyraźniej powracały wypowiadane niegdyś przez J.C. słowa, do których przedtem nie przywiązywałam wagi.
A potem, pewnego dnia, zobaczyliśmy jego oczy w obcej twarzy.
To był młody chłopak, wysoki, smukły, z długimi włosami opadającymi w falach na ramiona. Stał tam, pośród tłumu i patrzył na Paula ponad ciżbą ludzkich głów spokojnymi, trochę zamyślonymi oczyma. A później skierował wzrok na mnie.
No i został z nami. Coś w nim było takiego, co nie poddawało się żadnym definicjom i może przez to stał się nam tak bliski. Zresztą, był dobry. Jeszcze nie tak dobry, jak Paul, ale umiał myśleć. A jego sposób mówienia... te spokojne, czasem trochę urywane słowa, które jak klucze otwierały wszystkie zamknięte w ludzkich duszach zamki.
I ludzie słuchali w milczeniu, a my z Paulem, trzymając się za ręce, mieliśmy jakieś dziwne przeświadczenie, kiedy mówił o Bogu istniejącym w każdym z nas – że tak jest naprawdę.
w poprzednim odcinku
I widzę twoje niekochane ciało
Pierwsza to noc na nasze miłowanie
Nigdy nam z sobą lec się nie udało
A teraz – tylko podziw i czuwanie...
(R. M. Rilke – Maria Magdalena)
Opowieść o miłowaniu
Znalazłam go i straciłam jednocześnie, w jednej chwili, jeszcze słyszałam jego głos i zaraz potem wszystko zatarło się w łoskocie walącej się konstrukcji. Porwała mnie fala ludzi, uniosła, a gdy opadła, zapanowała cisza – jak w oku cyklonu, i tam, obramowana zwaliskiem, widniała jego twarz – spokojna, nienaruszona, o przymkniętych powiekach.
Widziałam, jak Paul rzucił się do przodu, gorączkowo odsuwając belki, potem rzucili się inni, Paul pochylił się i J.C. poruszył lekko wargami, jego oczy znieruchomiały, zapatrzone gdzieś w głąb siebie. Zrozumiałam, że odszedł, byłam tuż obok, nie słyszałam słów, nie zobaczyłam jego spojrzenia, nie mogłam się nawet pożegnać... płakałam, nie wiedząc, że płaczę... trzymałam go za rękę i chciałam go tak trzymać aż po nieskończoność. W myślach powrócił niespodziewanie pewien motyw, usłyszany dawno temu, i natrętnie dzwonił w mózgu, na wargi wybiegły zapomniane słowa, nie wiedząc o tym, szeptałam wśród łez: O Jezu, Jezu – gdzież jest nasza chwila, o jakże dziwnie ginąć nam wypada... I patrzyłam na jego ukochane ciało.
Noc, która napłynęła od wschodu była nocą ostatnią, nocą pożegnania, a kiedy i gdzie była ta pierwsza, jedyna? Gdzie i kiedy wziął mnie w ramiona? Dlaczego miałam taką dziwną pewność, że nie istniała nigdy żadna inna kobieta? Przecież nie mogłam zapomnieć.
A jednak zapomniałam, bo w chmurze lat każdy mężczyzna w moim życiu miał jego twarz i jego postać, całował mnie jego ustami i tylko jemu oddawałam się naprawdę. A teraz byłam tu, widziałam to niekochane ciało, które znałam tak dobrze, może nigdy go nie dotykając, i było już za późno... gdzież jest nasza chwila...
Wtedy tylko wgłębienie na poduszce, ten ulotny ślad po jego głowie został mi w pamięci. Rozrzucona pościel, lekkie tchnienie ciepła... przecież był, a może tylko śniłam? Pod jakim niebem, pod jakimi gwiazdami wyczarowałam sobie naszą noc miłości?
A potem poczułam czyjąś rękę na ramieniu i czyjaś smutna twarz pochyliła się nade mną. To był Paul. Tego wieczoru piliśmy wino i milczeliśmy. Nie wiedział, jak mnie pocieszyć, choć to jemu w równym stopniu należała się otucha, więc pocieszaliśmy się oboje w jedyny sposób, jaki przyszedł nam do głowy, bez słów, kochając się, tuląc i płacząc w swoich ramionach.
No i zostałam z Paulem. Bo tylko tak, poprzez niego, mogłam być z Nim również, i myślę, że Paul także, tylko dlatego chciał pozostać ze mną. Towarzyszyłam mu w wędrówkach, pomagałam i w pamięci coraz jaśniej, coraz wyraźniej powracały wypowiadane niegdyś przez J.C. słowa, do których przedtem nie przywiązywałam wagi.
A potem, pewnego dnia, zobaczyliśmy jego oczy w obcej twarzy.
To był młody chłopak, wysoki, smukły, z długimi włosami opadającymi w falach na ramiona. Stał tam, pośród tłumu i patrzył na Paula ponad ciżbą ludzkich głów spokojnymi, trochę zamyślonymi oczyma. A później skierował wzrok na mnie.
No i został z nami. Coś w nim było takiego, co nie poddawało się żadnym definicjom i może przez to stał się nam tak bliski. Zresztą, był dobry. Jeszcze nie tak dobry, jak Paul, ale umiał myśleć. A jego sposób mówienia... te spokojne, czasem trochę urywane słowa, które jak klucze otwierały wszystkie zamknięte w ludzkich duszach zamki.
I ludzie słuchali w milczeniu, a my z Paulem, trzymając się za ręce, mieliśmy jakieś dziwne przeświadczenie, kiedy mówił o Bogu istniejącym w każdym z nas – że tak jest naprawdę.