Smutki i uciechy cz. I.
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Smutki i uciechy cz. I.
Dzieci szybko przyswajały sobie tajniki ludowej medycyny. Od rodziców, stryjów i sąsiadek wiedziały, co pomaga na koklusz, czym się leczy anginę, co przykładać na świeże skaleczenia, a czym smarować nabrzmiewające czyraki. Były też przydatne - czasem wręcz niezastąpione - w gromadzeniu świeżych ziół i innych namiastek ówczesnej medycyny i farmakologii. Wiedziały, w jakich miejscach rośnie babka, centuria czy dziurawiec. Nauczyły się, za którą krokiew na strychu schować poświęcony w Boże Ciało wianek i gdzie najlepiej ususzyć ziele, obniesione do kościoła w dniu Wniebowzięcia NMP, kiedy to obchodzony jest odpust w Łososinie Górnej. Wytrwale zbierały maliny na urwisku, w miejscach, gdzie dorosły nie bardzo odważyłby się wdrapać, po to, żeby mama mogła zrobić trochę malinowego soku na przeziębienie. Ochoczo chodziły do Piekiełka zbierać borówki, na pierogi rzecz jasna, ale także na susz, skuteczny przy zaburzeniach przewodu pokarmowego.
Przyplątała mi się jednak w dzieciństwie choroba, która w efekcie doprowadziła do głuchoty lewego ucha, a wtedy była przyczyną nieprzyjemności i bólu oraz częstego zmartwienia moich rodziców. Nikt nie potrafił doradzić, czym leczyć zapalenie ucha środkowego. Nie wiedzieli tego także lekarze, jacy byli wtedy w Limanowej. Ropiejące ucho zalecali płukać wodą utlenioną, ale złośliwe gronkowce złociste nic sobie z tego nie robiły. Przyprawiały o ból, uszkadzały aparat słuchowy i osłabiały cały organizm. Wreszcie ktoś mądry powiedział, żeby się udać do Nowego Sącza. Fakt ten okazał się dla mnie niezmiernie istotny, tak z medycznego, jak i ogólnorozwojowego punktu widzenia. Na ulicy Długosza miał prywatny gabinet świetny laryngolog, doktor Kuśnierczyk. Znalazł lekarstwo, jakieś krople na spirytusie - bolało po nich strasznie, lecz bakterie ginęły i ucho się goiło. Musiałem tylko zatykać lewe ucho, by go nie zawiał zimny wiatr lub nie dostała się woda. Wchodząc do rzeki, nosiłem wysoko głowę i nie mogłem nurkować. (Dopiero na studiach nauczyłem się skutecznie zatykać ucho tamponem, umożliwiającym korzystanie z wszelkich uroków basenu kąpielowego).
Zapalenie ucha wracało niestety po większym przeziębieniu, kurację trzeba było powtarzać. Jeździłem więc z mamą do Nowego Sącza, zwykle późną jesienią i wczesną wiosną. Kiedyś nawet choroba wygenerowała zmiany tkankowe, zwyrodnienie trzeba było usunąć operacyjnie. W sytuacji znacznego krwawienia i ogólnego osłabienia uratowała krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie. Osłabienie musiało mi jednak dłużej towarzyszyć, skoro w szkole przezywali mnie „biały”, zaś na pamiątkowej fotografii z pierwszej komunii wyróżniam się nie tylko wyłożonym na marynarkę białym kołnierzem, lecz też bladą, na tle innych chłopców, piegowatą twarzą.
Na przedwiośniu 1945 roku wyprawa do laryngologa różniła się zasadniczo od wszystkich poprzednich. Po szynach na nasypie kolejowym przestały kursować pociągi osobowe, a pozostałe jeździły prawie wyłącznie ze wschodu na zachód. Najpierw Niemcy zabierali resztki swoich ludzi, dobytku i zrabowanego majątku, później zaś wagony konwojowali żołnierze w rudozielonych mundurach i szynelach, z błyszczącą gwiazdką na czapkach czy furażerkach. Wtedy to właśnie konieczna była kolejna wizyta u doktora Kuśnierczyka, a z Chabówki, nawet z Limanowej, nie jechał do Nowego Sącza, ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Nie pojedziesz z nim mamuś, nie ma czym. A chłopak musi stawić się u doktora, bo mu to ucho znowu na amen zaropieje. Muszę ja się z nim wybrać.
Mama upiekła chleb, tym razem cztery bochenki tradycyjnie razowego i w dwu rondlach z osobno zarobionego pszennego ciasta. Te krągłe i pachnące buły ojciec zapakował do owego plecaka z worka, w którym niedawno mama woziła chleb z Krakowa. Włożyliśmy najmocniejsze buty, ubrali się stosownie do zmiennej pogody i ruszyli w drogę.
Koleją było do Nowego Sącza czterdzieści cztery kilometry, do przystanku Nowy Sącz - Miasto o dwa kilometry mniej. Gościńcem bliżej, jakieś trzydzieści sześć kilometrów. Przypadkowa, samotna furmanka podwiozła nas od Smolenia koło rzeki do samej targowicy w Limanowej. Dalej szliśmy pieszo, ciągle lekko pod górkę. Tak aż do Kaniny. Posililiśmy się, odpoczęli, żadnej furmanki nie widać, zaś nieliczne samochody wojskowe nie zwracały uwagi na gesty cywilów. A to dopiero połowa drogi!
- Nie ma rady synu, idziemy dalej. Na Wysokim znów odpoczniemy, a później będzie już z górki aż do samego miasta.
Prawie na samym wzniesieniu stał radziecki żołnierz z opaską na rękawie i dwoma kolorowymi chorągiewkami. Tato nie znał rosyjskiego, jednak zapach świeżego pieczywa, dobywający się z plecaka, ułatwił im porozumienie. Po chwili chorągiewka zatrzymała jakiś samochód. Jeden uformowany w rondelku chlebuś został z machającym chorągiewkami, drugi trafił do szoferki. Jacyś sołdaci wciągnęli nas skutecznie na pakę, ruszyliśmy i szczęśliwie dojechali do miasta. Ojciec przestał się jednak cieszyć, zobaczywszy z daleka ruiny nowosądeckiego zamku. Skądś wiedział, że wysadzili go Polacy, jeszcze w czasie, gdy urzędowali w nim okupanci, ale słyszeć a widzieć to nie to samo. I mnie było smutno, przypomniały mi się wszystkie zachwyty, mamine i moje, ilekroć dojeżdżaliśmy razem osobowym. Z powrotem jechaliśmy już pociągiem, tyle że towarowym, na platformie załadowanej workami z kaszą i mąką. Pociąg jechał wolno, ale zatrzymał się tylko raz, w Limanowej. Mimo podróżnej drzemki na miękkich workach, byłem bardzo zmęczony, jednak do domu pozostało już tylko pięć kilometrów.
Przyplątała mi się jednak w dzieciństwie choroba, która w efekcie doprowadziła do głuchoty lewego ucha, a wtedy była przyczyną nieprzyjemności i bólu oraz częstego zmartwienia moich rodziców. Nikt nie potrafił doradzić, czym leczyć zapalenie ucha środkowego. Nie wiedzieli tego także lekarze, jacy byli wtedy w Limanowej. Ropiejące ucho zalecali płukać wodą utlenioną, ale złośliwe gronkowce złociste nic sobie z tego nie robiły. Przyprawiały o ból, uszkadzały aparat słuchowy i osłabiały cały organizm. Wreszcie ktoś mądry powiedział, żeby się udać do Nowego Sącza. Fakt ten okazał się dla mnie niezmiernie istotny, tak z medycznego, jak i ogólnorozwojowego punktu widzenia. Na ulicy Długosza miał prywatny gabinet świetny laryngolog, doktor Kuśnierczyk. Znalazł lekarstwo, jakieś krople na spirytusie - bolało po nich strasznie, lecz bakterie ginęły i ucho się goiło. Musiałem tylko zatykać lewe ucho, by go nie zawiał zimny wiatr lub nie dostała się woda. Wchodząc do rzeki, nosiłem wysoko głowę i nie mogłem nurkować. (Dopiero na studiach nauczyłem się skutecznie zatykać ucho tamponem, umożliwiającym korzystanie z wszelkich uroków basenu kąpielowego).
Zapalenie ucha wracało niestety po większym przeziębieniu, kurację trzeba było powtarzać. Jeździłem więc z mamą do Nowego Sącza, zwykle późną jesienią i wczesną wiosną. Kiedyś nawet choroba wygenerowała zmiany tkankowe, zwyrodnienie trzeba było usunąć operacyjnie. W sytuacji znacznego krwawienia i ogólnego osłabienia uratowała krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie. Osłabienie musiało mi jednak dłużej towarzyszyć, skoro w szkole przezywali mnie „biały”, zaś na pamiątkowej fotografii z pierwszej komunii wyróżniam się nie tylko wyłożonym na marynarkę białym kołnierzem, lecz też bladą, na tle innych chłopców, piegowatą twarzą.
Na przedwiośniu 1945 roku wyprawa do laryngologa różniła się zasadniczo od wszystkich poprzednich. Po szynach na nasypie kolejowym przestały kursować pociągi osobowe, a pozostałe jeździły prawie wyłącznie ze wschodu na zachód. Najpierw Niemcy zabierali resztki swoich ludzi, dobytku i zrabowanego majątku, później zaś wagony konwojowali żołnierze w rudozielonych mundurach i szynelach, z błyszczącą gwiazdką na czapkach czy furażerkach. Wtedy to właśnie konieczna była kolejna wizyta u doktora Kuśnierczyka, a z Chabówki, nawet z Limanowej, nie jechał do Nowego Sącza, ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Nie pojedziesz z nim mamuś, nie ma czym. A chłopak musi stawić się u doktora, bo mu to ucho znowu na amen zaropieje. Muszę ja się z nim wybrać.
Mama upiekła chleb, tym razem cztery bochenki tradycyjnie razowego i w dwu rondlach z osobno zarobionego pszennego ciasta. Te krągłe i pachnące buły ojciec zapakował do owego plecaka z worka, w którym niedawno mama woziła chleb z Krakowa. Włożyliśmy najmocniejsze buty, ubrali się stosownie do zmiennej pogody i ruszyli w drogę.
Koleją było do Nowego Sącza czterdzieści cztery kilometry, do przystanku Nowy Sącz - Miasto o dwa kilometry mniej. Gościńcem bliżej, jakieś trzydzieści sześć kilometrów. Przypadkowa, samotna furmanka podwiozła nas od Smolenia koło rzeki do samej targowicy w Limanowej. Dalej szliśmy pieszo, ciągle lekko pod górkę. Tak aż do Kaniny. Posililiśmy się, odpoczęli, żadnej furmanki nie widać, zaś nieliczne samochody wojskowe nie zwracały uwagi na gesty cywilów. A to dopiero połowa drogi!
- Nie ma rady synu, idziemy dalej. Na Wysokim znów odpoczniemy, a później będzie już z górki aż do samego miasta.
Prawie na samym wzniesieniu stał radziecki żołnierz z opaską na rękawie i dwoma kolorowymi chorągiewkami. Tato nie znał rosyjskiego, jednak zapach świeżego pieczywa, dobywający się z plecaka, ułatwił im porozumienie. Po chwili chorągiewka zatrzymała jakiś samochód. Jeden uformowany w rondelku chlebuś został z machającym chorągiewkami, drugi trafił do szoferki. Jacyś sołdaci wciągnęli nas skutecznie na pakę, ruszyliśmy i szczęśliwie dojechali do miasta. Ojciec przestał się jednak cieszyć, zobaczywszy z daleka ruiny nowosądeckiego zamku. Skądś wiedział, że wysadzili go Polacy, jeszcze w czasie, gdy urzędowali w nim okupanci, ale słyszeć a widzieć to nie to samo. I mnie było smutno, przypomniały mi się wszystkie zachwyty, mamine i moje, ilekroć dojeżdżaliśmy razem osobowym. Z powrotem jechaliśmy już pociągiem, tyle że towarowym, na platformie załadowanej workami z kaszą i mąką. Pociąg jechał wolno, ale zatrzymał się tylko raz, w Limanowej. Mimo podróżnej drzemki na miękkich workach, byłem bardzo zmęczony, jednak do domu pozostało już tylko pięć kilometrów.
Ostatnio zmieniony 05 maja 2012, 16:26 przez stary krab, łącznie zmieniany 10 razy.
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Uczy nas życie od dzieciństwa.
Tarmosi nami historia...
Chleb powszedni ratuje.
Warto opowiadać o przeszłym, bo wtedy teraźniejszość ma inny smak.
Tak mi się pomyślało, Władysławie, po przeczytaniu opowiadania.
Po raz kolejny dziękuję za podzielenie się wspomnieniami.
serdecznie
iTuiTam
Tarmosi nami historia...
Chleb powszedni ratuje.
Warto opowiadać o przeszłym, bo wtedy teraźniejszość ma inny smak.
Tak mi się pomyślało, Władysławie, po przeczytaniu opowiadania.
Po raz kolejny dziękuję za podzielenie się wspomnieniami.
serdecznie
iTuiTam
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Dobrze, że opowiadasz takie historie, Krabuniu. 
Bo zawsze ktoś poniesie je dalej.
Sprawnie poza tym piszesz - wiarygodnie. Tak zwyczajnie i po ludzku.
No i zaledwie nieco przecinków i zdań do poprawki.
- centuria, czy dziurawiec. - bez przecinka
- do głuchoty ucha lewego, - lewego ucha
- nie zawiał zimny wiatr, lub nie dostała się woda. - bez przecinka
- i ogólnego osłabienia, uratowała mnie - bez przecinka
- uratowała mnie krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie i zaaplikował ją mnie. - wystarczyłoby skończyć zdanie na "pobrał mamie" - reszta jest wystarczająco domyślna.
- na czapkach, czy furażerkach. - bez przecinka
- nie jechał do Nowego Sącza, ani w dającym się przewidzieć czasie nie miał jechać żaden pociąg. - sugerowałabym prościej:
- nie jechał do Nowego Sącza ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Muszę ja się tym razem z nim wybrać./Mama upiekła chleb, tym razem - pierwsze "tym razem" bym opuściła
- owego plecaka plecak z worka, - zaplątało Ci się niepotrzebne słowo
- do Nowego Sącza 44 kilometry, - czterdzieści cztery, tak samo potem trzydzieści sześć
- stał radziecki żołnierz, z opaską na rękawie - bez przecinka
- ale słyszeć, a widzieć to nie to samo. - ale słyszeć a widzieć, to nie to samo.
- tyle, że towarowym - bez przecinka
Nikt nie wybiera sobie dzieciństwa, ale ważne jest, co się z niego wyniesie - jakie doświadczenia i nauki.
Bardzo lubię słowa pewnej pisarki - Molly Gloss: "Krajobraz, który zamieszkujemy jako dzieci, zamieszkuje w nas".
Dobrego


Bo zawsze ktoś poniesie je dalej.
Sprawnie poza tym piszesz - wiarygodnie. Tak zwyczajnie i po ludzku.
No i zaledwie nieco przecinków i zdań do poprawki.

- centuria, czy dziurawiec. - bez przecinka
- do głuchoty ucha lewego, - lewego ucha
- nie zawiał zimny wiatr, lub nie dostała się woda. - bez przecinka
- i ogólnego osłabienia, uratowała mnie - bez przecinka
- uratowała mnie krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie i zaaplikował ją mnie. - wystarczyłoby skończyć zdanie na "pobrał mamie" - reszta jest wystarczająco domyślna.
- na czapkach, czy furażerkach. - bez przecinka
- nie jechał do Nowego Sącza, ani w dającym się przewidzieć czasie nie miał jechać żaden pociąg. - sugerowałabym prościej:
- nie jechał do Nowego Sącza ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Muszę ja się tym razem z nim wybrać./Mama upiekła chleb, tym razem - pierwsze "tym razem" bym opuściła
- owego plecaka plecak z worka, - zaplątało Ci się niepotrzebne słowo
- do Nowego Sącza 44 kilometry, - czterdzieści cztery, tak samo potem trzydzieści sześć
- stał radziecki żołnierz, z opaską na rękawie - bez przecinka
- ale słyszeć, a widzieć to nie to samo. - ale słyszeć a widzieć, to nie to samo.
- tyle, że towarowym - bez przecinka
Nikt nie wybiera sobie dzieciństwa, ale ważne jest, co się z niego wyniesie - jakie doświadczenia i nauki.
Bardzo lubię słowa pewnej pisarki - Molly Gloss: "Krajobraz, który zamieszkujemy jako dzieci, zamieszkuje w nas".
Dobrego


Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Miło, że tak napisałaś. Inaczej już się nie zamierzam uczyć.Miladora pisze:(...) piszesz - wiarygodnie. Tak zwyczajnie i po ludzku.

Mógłbym wszcząć spór retoryczny.- do głuchoty ucha lewego, - lewego ucha

Jeśli przypomnieć, że kłopoty miałem z uchem środkowym - wychodzi na to, że miałem co najmniej troje uszu.


Tego rodzaju uwagi cenię sobie najbardziej. Staram się pisać oszczędnie, bardzo cenię powściągliwość cudzych wypowiedzi. Czsem dochodzę jednak do tego okrężną drogą, bywa że się mijam.- uratowała mnie krew, którą doktor Kuśnierczyk pobrał mamie i zaaplikował ją mnie. - wystarczyłoby skończyć zdanie na "pobrał mamie" - reszta jest wystarczająco domyślna.
- nie jechał do Nowego Sącza, ani w dającym się przewidzieć czasie nie miał jechać żaden pociąg. - sugerowałabym prościej:
- nie jechał do Nowego Sącza ani nie miał jechać w dającym się przewidzieć czasie żaden pociąg.
- Muszę ja się tym razem z nim wybrać./Mama upiekła chleb, tym razem - pierwsze "tym razem" bym opuściła
Teraz i ja polubilem to stwierdzenie.Bardzo lubię słowa pewnej pisarki - Molly Gloss: "Krajobraz, który zamieszkujemy jako dzieci, zamieszkuje w nas".
Serdecznie dziękuję Milodziu.



- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Mówisz, Krabuniu, że boisz się trzeciego ucha.stary krab pisze:Mógłbym wszcząć spór retoryczny.

Ale zauważ, że zwrot "ucho środkowe" to termin medyczny. Natomiast "ucho lewe" nim nie jest i stanowi wyłącznie inwersję, która brzmi sztucznie. Stąd moja poprawka na "lewe ucho".

Zdrowie

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
-
- Posty: 211
- Rejestracja: 20 mar 2012, 19:26
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Kiedy czytam Twoje wspomnienia, mam coraz większą ochotę rozwinąć pamiętnik dziadka. Chyba nie miałby mi tego za złe? Problem w tym, że trudniej opisać coś co zna się z opowieści, a samemu się nie doswiadczyło.
A Ty piszesz tak, że wszystko staje mi przed oczami, widzę tamten świat może bardziej filmowo, niż w rzeczywistości, ale potrafię to sobie wyobrazić. To duży plus tych tekstów.
A Ty piszesz tak, że wszystko staje mi przed oczami, widzę tamten świat może bardziej filmowo, niż w rzeczywistości, ale potrafię to sobie wyobrazić. To duży plus tych tekstów.
Optymista twierdzi, że żyjemy w najdoskonalszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.
http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.
http://www.krristoff.com/ - zapraszam na stronę fotograficzną kuzyna.
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Dziękuję.Miladora pisze:[(...) "ucho lewe" stanowi wyłącznie inwersję, która brzmi sztucznie. Stąd moja poprawka na "lewe ucho".

To był żart, w którym usiłowałem się śmiać sam z siebie.



-
- Posty: 133
- Rejestracja: 03 gru 2011, 21:46
Re: Smutki i uciechy cz. I.
.
Ostatnio zmieniony 10 lis 2012, 2:12 przez Jagoda, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Posty: 560
- Rejestracja: 01 lis 2011, 14:55
Re: Smutki i uciechy cz. I.
Ale historia! moje 36 kilosów to przy tym betka.Jagoda pisze: dziadek szedł po nią z domu na piechotę 80 kilometrów.
Do matury przystępowała tak z marszu - po 80-cio kilometrowej trasie:)
Dziękuję Jagódko za tak ciepły komentarz.

Zapraszam też do kolejnego odcinka wspomnień, pierwszej części tekstu Po wojnie.