Wysokie obcasy
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Wysokie obcasy
Ala i Lala znów pochlipywały, tradycyjnie skryte w ciemności za drzwiami do piwnicy. I, jak zwykle, powodem była Wiktoria. Wróciła w środku nocy, wstawiona i wkurzona, bo konkurencja odbiła jej fatyganta. A rano przypomniała sobie niefart, a także – te nieszczęsne buty, przygotowane na dzisiejszy bal debiutantek w rezydencji władcy. Pantofle, na które się uparła, były o dobre dwa numery za ciasne na jej ogromniastą stopę, ale nie było sposobu wyperswadowania jej tego zakupu. Zapragnęła właśnie ich i musiała mieć, jak wszystko. Konic i kropka! A że w krótkim czasie nawarstwiły się u niej frustracje z powodu aż dwu niepowodzeń – musiała odreagować. Jak najczęściej – na bliźniaczkach.
Pech Ali i Lali zaczął się, gdy ich ojciec zginął na safari. Matka, młoda wdowa z pokaźnym majątkiem, bardzo dobrą pozycją społeczną i dwiema małymi córeczkami poczuła się bardzo dowartościowana, gdy jeszcze podczas obowiązującej żałoby zaczął jej okazywać względy sprawiający solidne wrażenie wdowiec z "podlotkowatą" córką. Kandydat był tak konsekwentny i skuteczny, że niebawem został małżonkiem. Niestety, młode stadło niezbyt długo cieszyło się szczęściem małżeńskim, gdyż panią zabrała szczególnie uporczywa choroba, zaś pan został spadkobiercą jej majątku i pozycji. I doraźnym opiekunem bliźniaczek.
Od śmierci matki dla Ali i Lali nastały ciężkie czasy. Ojczym, zajęty wyciąganiem korzyści ze spadku, nie interesował się dziewczynkami. Za to jego córka okazywała im szczególne względy. Na każdym kroku sekowała je i czyniła wszystko, by ich nielekkie, sieroce życie uczynić możliwie najcięższym. Dziewczynki cierpiały, nie lubiły przyrodniej siostry i bały się jej, więc starały się schodzić jej z drogi, co nie zawsze było możliwe. Dziś miały pecha. Teraz siedziały po ciemku jak myszy pod miotłą i prosiły los, żeby nikt sobie o nich nie przypomniał do wieczora.
- No, i czego znów ryczycie jak beksy, zamiast wreszcie coś zrobić z tym Kopciuchem? – Schrypnięty, nieznany im głos płynął gdzieś z dołu, jakby z głębi piwnicy. Dziewczynki najpierw przytuliły się do siebie, wystraszone, ale później zdecydowały się zapalić światło. W półmroku, rozświetlonym ogarkiem, zobaczyły błyszczące miedzią oczy, przynależne do i białej, puszystej kuli, czyli Kacpra we własnej, kociej osobie. Kacper był właściwie kotem Wiktorii, która kiedyś zapragnęła i takiej zabawki. Niestety dla Wiktorii, Kacper nie miał natury maskotki, był prawdziwym watażką i nie zaakceptował roli wciąż poniewieranego pluszaka. Zwyczajnie omijał Wiktorię łukiem tak wielkim, że nie była go w stanie dosięgnąć nawet ciśniętym butem, i z czasem doprowadził do tego, że przestała się nim interesować. Nie miał zaś nic przeciwko temu, żeby interesowały się nim bliźniaczki, które dbały o jego potrzeby, czyli pełne miseczki, futrzane myszki i karesy. Teraz siedział na najniższym stopniu piwnicznych schodów, oblizywał biały pyszczek różowym języczkiem, i patrzył na Alę i Lalę.
- No, co tak zamilkłyście? – Zapytał. Dziewczynki przytuliły się do siebie, jako, że nigdy nie widziały mówiącego kota.
- Kacper, skąd ty umiesz mówić? - odważyła się wyszeptać Lala.
- Wszystkie zwierzęta umieją mówić, tylko zwykle nie chce nam się z wami gadać – odpowiedział. – Ale teraz uważam, że sytuacja wymaga rozmowy.
- Jjjjakto? – Wydukała Ala.
- A tak-to, że temu paskudnemu Kopciuchowi należy się wreszcie nauczka. Już czas, żeby jej pokazać, że nie wszystko jej wolno. Dość już mam jej fanaberii – stwierdził kategorycznie kot.
- To niemożliwe. Ona jest niezniszczalna – pokręciła głową Lala.
- Nikt nie jest niezniszczaaalny – Kacper ziewnął, pokazując ostre kły. – Pomyślcie tylko, co by jej najbardziej dokuczyło?
- Chyba, jak by nie dostała tego, czego chce – zaryzykowała Ala. – Oj, to by była awantura na cały dom i okolice… – zasumowała się.
- Taaa... – Kacper wstał, przeciągnął się i usiadł z powrotem – Tylko, że nam nie o to chodzi. My potrzebujemy czegoś, co by zachwiało jej pozycją. Jak myślicie, co mam na myśli?
- No, chyba to, żeby jej ojciec przestał patrzeć w nią jak w obraz, tylko spojrzał jak na zwykłego człowieka – zaryzykowała Lala.
- O, to, to! – Kacper ułożył się w pozycji sfinksa. – Weźcie, taki bal debiutantek! Jej ojciec wiąże z nim ogromne nadzieje! Liczy, że jak Kopciuch zostanie przedstawiony władcy, to zaraz zainteresuje się nim książę, albo przynajmniej ktoś z wyższej arystokracji czy burżuazji, i wtedy już kariera dla obojga – murowana! Więc trzeba by to – zmącić. Wtedy – oboje spokornieją, miejmy nadzieję…
- Tylko, co my możemy?- Zapytała Ala.
- Słyszałem, że uparła się kupić na ten bal debiutantek za ciasne buty. Więc będzie w nich szła jak pokraka. Do tego, jak by dyskretnie podpiłować obcasy, to one się podczas inauguracyjnego tańca – złamią, ona upadnie, podetnie komuś nogi, zrobi się zamieszanie, a jej ojciec – zirytuje się na nią. Wrócą do domu, i może sobie przemyślą, że los bywa kapryśmy, że dziś brylujemy i jesteśmy ważni, ale byle drobiazg – i wszystko mija, jak sen – Kacper przeciągnął się, po czym znów usiadł na stopniu. – No, zajmijcie się tymi butami, zanim oni pojadą na ten bal – prychnął.
Rezydencja władcy tonęła w światłach, a przed frontowe schody raz za razem podjeżdżały rozmaite paradne pojazdy. Wysiadający z nich rodzice prowadzili wystrojone córki, dla których ten wieczór miał być pierwszym wieczorem ich dorosłego życia. Na takich balach młodzi ludzie wchodzili w świat, nawiązywali kontakty, zawierali znajomości, nieraz fundamentalne dla ich dalszych losów.
- Przestań podrygiwać! – Warknął ojciec do uwieszonej u jego ramienia Wiktorii. – Wstyd mi przynosisz!
- To te buty… - wysapała.
- Trzeba było kupić na miarę! - Zgrzytnął, ale nic więcej nie dodał, bo przyszła ich kolej na powitanie przez władcę z małżonką, więc ukrasił oblicze promiennym uśmiechem, nie zwracając uwagi na kulejącą obok Wiktorię, która dygnęła niemrawo, gdyż ból ściśniętych w ciasnych butach stóp niemal wycisnął jej z oczu łzy. Szła z coraz większym trudem, by dołączyć do innych debiutantek, czekających na pierwsze takty muzyki.
- Czy zaszczyci mnie pani tańcem? – Wiktorię tak pioruńsko bolały stopy, że ledwie zwróciła uwagę na młodzieńca, podającego jej ramię. Dygnęła krzywo, uśmiechnęła się kwaśno i pokuśtykała na parkiet, gdzie pary ustawiały się do inauguracyjnego kontredansa. Muzyka popłynęła, partner Wiktorii otoczył ją ramieniem, zawirowali raz i drugi, gdy nagle pod Wiktorią zatrzęsła się mozaika, a w głowie zakręciły się wszystkie światła kandelabrów, oświetlających salę. Nawet nie zauważyła, kiedy sunęła po parkiecie pupą w skąpej bieliźnie, bo podczas upadku suknia zadarła się jej aż do pasa. Leżąc na ziemi zobaczyła jeszcze dwie kotłujące się obok pary, którym – upadłszy – podcięła nogi. Kątem oka dostrzegła dłoń, która próbowała ją podnieść, ale nie skorzystała. Zdecydowanym ruchem zdarła buty z obolałych stóp, wstała energicznie, obciągnęła zadartą suknię i wściekła, ze łzami w oczach i kulą w gardle ruszyła do wyjścia z pałacu. Na schodach cisnęła ze złością swoje nieszczęsne, ciasne buty ze złamanymi obcasami.
Ala i Lala weszły do salonu tak, jak stały, w domowych sukienkach i z koszyczkiem pełnym Kacpra. Grzecznie dygnęły przed wytworną panią, która przywitała je uśmiechem.
- Jestem ciocią waszej mamy – powiedziała miłym, ciepłym głosem. – Przepraszam was, że tak długo trwało załatwianie waszych spraw. Od teraz jesteście pod moją opieką i zabiorę was do siebie. A kiedyś, jak zechcecie – zawsze możecie tu wrócić. Może wtedy się okaże, że przecież z Wiktorią można się jakoś porozumieć. No i co wy na to? – zaptała.
- Miu…- odpowiedział Kacper z koszyka.
Pech Ali i Lali zaczął się, gdy ich ojciec zginął na safari. Matka, młoda wdowa z pokaźnym majątkiem, bardzo dobrą pozycją społeczną i dwiema małymi córeczkami poczuła się bardzo dowartościowana, gdy jeszcze podczas obowiązującej żałoby zaczął jej okazywać względy sprawiający solidne wrażenie wdowiec z "podlotkowatą" córką. Kandydat był tak konsekwentny i skuteczny, że niebawem został małżonkiem. Niestety, młode stadło niezbyt długo cieszyło się szczęściem małżeńskim, gdyż panią zabrała szczególnie uporczywa choroba, zaś pan został spadkobiercą jej majątku i pozycji. I doraźnym opiekunem bliźniaczek.
Od śmierci matki dla Ali i Lali nastały ciężkie czasy. Ojczym, zajęty wyciąganiem korzyści ze spadku, nie interesował się dziewczynkami. Za to jego córka okazywała im szczególne względy. Na każdym kroku sekowała je i czyniła wszystko, by ich nielekkie, sieroce życie uczynić możliwie najcięższym. Dziewczynki cierpiały, nie lubiły przyrodniej siostry i bały się jej, więc starały się schodzić jej z drogi, co nie zawsze było możliwe. Dziś miały pecha. Teraz siedziały po ciemku jak myszy pod miotłą i prosiły los, żeby nikt sobie o nich nie przypomniał do wieczora.
- No, i czego znów ryczycie jak beksy, zamiast wreszcie coś zrobić z tym Kopciuchem? – Schrypnięty, nieznany im głos płynął gdzieś z dołu, jakby z głębi piwnicy. Dziewczynki najpierw przytuliły się do siebie, wystraszone, ale później zdecydowały się zapalić światło. W półmroku, rozświetlonym ogarkiem, zobaczyły błyszczące miedzią oczy, przynależne do i białej, puszystej kuli, czyli Kacpra we własnej, kociej osobie. Kacper był właściwie kotem Wiktorii, która kiedyś zapragnęła i takiej zabawki. Niestety dla Wiktorii, Kacper nie miał natury maskotki, był prawdziwym watażką i nie zaakceptował roli wciąż poniewieranego pluszaka. Zwyczajnie omijał Wiktorię łukiem tak wielkim, że nie była go w stanie dosięgnąć nawet ciśniętym butem, i z czasem doprowadził do tego, że przestała się nim interesować. Nie miał zaś nic przeciwko temu, żeby interesowały się nim bliźniaczki, które dbały o jego potrzeby, czyli pełne miseczki, futrzane myszki i karesy. Teraz siedział na najniższym stopniu piwnicznych schodów, oblizywał biały pyszczek różowym języczkiem, i patrzył na Alę i Lalę.
- No, co tak zamilkłyście? – Zapytał. Dziewczynki przytuliły się do siebie, jako, że nigdy nie widziały mówiącego kota.
- Kacper, skąd ty umiesz mówić? - odważyła się wyszeptać Lala.
- Wszystkie zwierzęta umieją mówić, tylko zwykle nie chce nam się z wami gadać – odpowiedział. – Ale teraz uważam, że sytuacja wymaga rozmowy.
- Jjjjakto? – Wydukała Ala.
- A tak-to, że temu paskudnemu Kopciuchowi należy się wreszcie nauczka. Już czas, żeby jej pokazać, że nie wszystko jej wolno. Dość już mam jej fanaberii – stwierdził kategorycznie kot.
- To niemożliwe. Ona jest niezniszczalna – pokręciła głową Lala.
- Nikt nie jest niezniszczaaalny – Kacper ziewnął, pokazując ostre kły. – Pomyślcie tylko, co by jej najbardziej dokuczyło?
- Chyba, jak by nie dostała tego, czego chce – zaryzykowała Ala. – Oj, to by była awantura na cały dom i okolice… – zasumowała się.
- Taaa... – Kacper wstał, przeciągnął się i usiadł z powrotem – Tylko, że nam nie o to chodzi. My potrzebujemy czegoś, co by zachwiało jej pozycją. Jak myślicie, co mam na myśli?
- No, chyba to, żeby jej ojciec przestał patrzeć w nią jak w obraz, tylko spojrzał jak na zwykłego człowieka – zaryzykowała Lala.
- O, to, to! – Kacper ułożył się w pozycji sfinksa. – Weźcie, taki bal debiutantek! Jej ojciec wiąże z nim ogromne nadzieje! Liczy, że jak Kopciuch zostanie przedstawiony władcy, to zaraz zainteresuje się nim książę, albo przynajmniej ktoś z wyższej arystokracji czy burżuazji, i wtedy już kariera dla obojga – murowana! Więc trzeba by to – zmącić. Wtedy – oboje spokornieją, miejmy nadzieję…
- Tylko, co my możemy?- Zapytała Ala.
- Słyszałem, że uparła się kupić na ten bal debiutantek za ciasne buty. Więc będzie w nich szła jak pokraka. Do tego, jak by dyskretnie podpiłować obcasy, to one się podczas inauguracyjnego tańca – złamią, ona upadnie, podetnie komuś nogi, zrobi się zamieszanie, a jej ojciec – zirytuje się na nią. Wrócą do domu, i może sobie przemyślą, że los bywa kapryśmy, że dziś brylujemy i jesteśmy ważni, ale byle drobiazg – i wszystko mija, jak sen – Kacper przeciągnął się, po czym znów usiadł na stopniu. – No, zajmijcie się tymi butami, zanim oni pojadą na ten bal – prychnął.
Rezydencja władcy tonęła w światłach, a przed frontowe schody raz za razem podjeżdżały rozmaite paradne pojazdy. Wysiadający z nich rodzice prowadzili wystrojone córki, dla których ten wieczór miał być pierwszym wieczorem ich dorosłego życia. Na takich balach młodzi ludzie wchodzili w świat, nawiązywali kontakty, zawierali znajomości, nieraz fundamentalne dla ich dalszych losów.
- Przestań podrygiwać! – Warknął ojciec do uwieszonej u jego ramienia Wiktorii. – Wstyd mi przynosisz!
- To te buty… - wysapała.
- Trzeba było kupić na miarę! - Zgrzytnął, ale nic więcej nie dodał, bo przyszła ich kolej na powitanie przez władcę z małżonką, więc ukrasił oblicze promiennym uśmiechem, nie zwracając uwagi na kulejącą obok Wiktorię, która dygnęła niemrawo, gdyż ból ściśniętych w ciasnych butach stóp niemal wycisnął jej z oczu łzy. Szła z coraz większym trudem, by dołączyć do innych debiutantek, czekających na pierwsze takty muzyki.
- Czy zaszczyci mnie pani tańcem? – Wiktorię tak pioruńsko bolały stopy, że ledwie zwróciła uwagę na młodzieńca, podającego jej ramię. Dygnęła krzywo, uśmiechnęła się kwaśno i pokuśtykała na parkiet, gdzie pary ustawiały się do inauguracyjnego kontredansa. Muzyka popłynęła, partner Wiktorii otoczył ją ramieniem, zawirowali raz i drugi, gdy nagle pod Wiktorią zatrzęsła się mozaika, a w głowie zakręciły się wszystkie światła kandelabrów, oświetlających salę. Nawet nie zauważyła, kiedy sunęła po parkiecie pupą w skąpej bieliźnie, bo podczas upadku suknia zadarła się jej aż do pasa. Leżąc na ziemi zobaczyła jeszcze dwie kotłujące się obok pary, którym – upadłszy – podcięła nogi. Kątem oka dostrzegła dłoń, która próbowała ją podnieść, ale nie skorzystała. Zdecydowanym ruchem zdarła buty z obolałych stóp, wstała energicznie, obciągnęła zadartą suknię i wściekła, ze łzami w oczach i kulą w gardle ruszyła do wyjścia z pałacu. Na schodach cisnęła ze złością swoje nieszczęsne, ciasne buty ze złamanymi obcasami.
Ala i Lala weszły do salonu tak, jak stały, w domowych sukienkach i z koszyczkiem pełnym Kacpra. Grzecznie dygnęły przed wytworną panią, która przywitała je uśmiechem.
- Jestem ciocią waszej mamy – powiedziała miłym, ciepłym głosem. – Przepraszam was, że tak długo trwało załatwianie waszych spraw. Od teraz jesteście pod moją opieką i zabiorę was do siebie. A kiedyś, jak zechcecie – zawsze możecie tu wrócić. Może wtedy się okaże, że przecież z Wiktorią można się jakoś porozumieć. No i co wy na to? – zaptała.
- Miu…- odpowiedział Kacper z koszyka.