Z Księgi Wiatru - STÓŁ
Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz
- Ryszard Sziler
- Posty: 168
- Rejestracja: 04 cze 2013, 9:00
Z Księgi Wiatru - STÓŁ
- Tragedią jest tylko przeciwstawianie się swojemu losowi. Nic więcej – powiedziała babka.
- Nie ! – krzyknął Tadeuszek.
Maj był właśnie nabrzmiały zapachami i odcieniami kolorów. I w tym właśnie momencie czasu w niewielkiej gliniance, w kałuży właściwie, utopił się Jaś, szkolny kolega Tadeuszka. Nic nie było w Jasiu aż tak niepowszedniego, by cokolwiek zmieniło się teraz w rytmie dni Tadeuszka, jednak ta śmierć zupełnie go oszołomiła. Po pierwsze rzeczywiście można umrzeć; po drugie , nawet teraz; po trzecie, jest się wtedy nieskończenie i do końca straszliwie umarłym. – Jakże tak?
- Tak ma być – stwierdziła babka.
- Dlaczego ?- nastawał Tadeuszek.
- Bo tak ma być – powtórzyła babka.
Tadeuszek pomyślał o tym wszystkim, co może dziać się jeszcze w maju, tak wyczekiwanym po zbyt długiej zimie i o wakacjach , które już teraz na pewno ominą Jasia i znowu krzyknął :
- Po co? To nie jest sprawiedliwe!
Babka przystanęła i zamiotła spódnicą, aż posypały się kwiaty piaskowego maku.
- Boję się – wyszeptał Tadeuszek.
- A niby czego?- spytała babka.
- Oprócz siebie – dodała z westchnieniem – naprawdę nie ma się czego bać.
W Tadeuszku jednak na długo zakorzenił się lęk przed możliwością niebycia Tadeuszkiem .A czym można byłoby być, gdyby się nim nie było?
- Boże mój, jak ty mnie dziecko męczysz – stęknęła babka. Popatrz lepiej wieczorem na gwiazdy, tam może wczoraj rozbłysnął twój kolega.
- To, potem, będzie się gwiazdą? – dociekał Tadeuszek.
- No, a czemu nie? – skinęła głową babka – Zawsze tak jest, jeśli człowiek jest tylko wystarczająco dobry, by sobie na to zasłużyć... Chociażby po to, by wyznaczać drogę do domu tym wszystkim pijakom – warknęła.
A dzień wcześniej dziadek upił się do nieprzytomności prawie, pogwarzając sobie z leśniczym o tym, czy są tu w pobliżu jenoty, czy tez ich nie ma. (– Jenot – Co to w ogóle jest? – pytała babka.)
- A źli ? – męczył Tadeuszek – A źli babciu?
- Źli, a czy ja wiem – zastanawiała się babka. – No którzy to niby są tacy źli?
Tadeuszek milczał chwilę.
- Staszek i Władek – powiedział naraz zdecydowanie.
- Aha – parsknęła babka – Ale ty jesteś oczywiście dobry.
- No ja...- zaczął Tadeuszek i długo potem nie odezwał się słowem.
- Więc sam widzisz jak to jest – roześmiała się babka.
I takie to było wprowadzenie Tadeuszka w astronomię.
- Chodźżeż. No chodź –pociągnęła go wreszcie – Ani gwiazd w dzień, ani tym bardziej siebie teraz nie odnajdziesz. Zresztą jesteś jeszcze skowronkiem. Jak ten. Słyszysz go? Więc nim jesteś i dziękuj za to Bogu. No chodź.
A szli właśnie z zamówieniem wykonania stołu do stolarza Mateusza. Jedynego tutaj zresztą stolarza, który dopiero co złożył trumnę dla Jasia.
- Ale jakże ty babciu tak teraz możesz myśleć o stole – powiedział z rozpaczą prawie chłopiec.
- Ojżeż ty kochanie moje - I babka zmierzwiła Tadeuszkowi fryzurę, którą bardzo długo wcześniej układała.
*
(poprawione)
- Tragedią jest tylko przeciwstawianie się swojemu losowi. Nic więcej – powiedziała babka.
- Nie! – krzyknął Tadeuszek.
Maj był właśnie nabrzmiały zapachami i odcieniami kolorów. I w tym właśnie momencie czasu w niewielkiej gliniance, w kałuży właściwie, utopił się Jaś, szkolny kolega Tadeuszka. Nic nie było w Jasiu aż tak niepowszedniego, by cokolwiek zmieniło się teraz w rytmie dni Tadeuszka, jednak ta śmierć zupełnie go oszołomiła. Po pierwsze rzeczywiście można umrzeć, po drugie, nawet teraz, po trzecie, jest się wtedy nieskończenie i do końca straszliwie umarłym.
- Jakże tak?
- Tak ma być – stwierdziła babka.
- Dlaczego? - nastawał Tadeuszek.
- Bo tak ma być – powtórzyła babka.
Tadeuszek pomyślał o tym wszystkim, co może dziać się jeszcze w maju, tak wyczekiwanym po zbyt długiej zimie i o wakacjach, które już teraz na pewno ominą Jasia i znowu krzyknął: - po co!? To nie jest sprawiedliwe!
Babka przystanęła i zamiotła spódnicą, aż posypały się kwiaty piaskowego maku.
- Boję się – wyszeptał Tadeuszek.
- A niby czego? - spytała babka.
- Oprócz siebie – dodała z westchnieniem – naprawdę nie ma się czego bać.
W Tadeuszku jednak na długo zakorzenił się lęk przed możliwością niebycia Tadeuszkiem. A czym można byłoby być, gdyby się nim nie było?
- Boże mój, jak ty mnie dziecko męczysz – stęknęła babka. - Popatrz lepiej wieczorem na gwiazdy, tam może wczoraj rozbłysnął twój kolega.
- To potem będzie się gwiazdą? – dociekał Tadeuszek.
- No, a czemu nie? – skinęła głową babka. – Zawsze tak jest, jeśli człowiek jest tylko wystarczająco dobry, by sobie na to zasłużyć... Chociażby po to, by wyznaczać drogę do domu tym wszystkim pijakom – warknęła.
A dzień wcześniej dziadek upił się do nieprzytomności prawie, pogwarzając sobie z leśniczym o tym, czy są tu w pobliżu jenoty, czy tez ich nie ma. (Jenot. Co to w ogóle jest? – pytała babka.)
- A źli? – męczył Tadeuszek – a źli babciu?
- Źli, a czy ja wiem... – zastanawiała się babka. – No, którzy to niby są tacy źli?
Tadeuszek milczał chwilę. - Staszek i Władek – powiedział naraz zdecydowanie.
- Aha – parsknęła babka. – Ale ty jesteś oczywiście dobry.
- No ja... - zaczął Tadeuszek i długo potem nie odezwał się słowem.
- Więc sam widzisz, jak to jest – roześmiała się babka.
I takie to było wprowadzenie Tadeuszka w astronomię.
- Chodźżeż. No chodź – pociągnęła go wreszcie. – Ani gwiazd w dzień, ani tym bardziej siebie teraz nie odnajdziesz. Zresztą, jesteś jeszcze skowronkiem. Jak ten. Słyszysz go? Więc nim jesteś i dziękuj za to Bogu. No chodź.
A szli właśnie z zamówieniem wykonania stołu do stolarza Mateusza. Jedynego tutaj zresztą stolarza, który dopiero co złożył trumnę dla Jasia.
- Ale jakże ty babciu tak teraz możesz myśleć o stole? – zapytał, z rozpaczą prawie, chłopiec.
- Ojżeż ty, kochanie moje - babka zmierzwiła Tadeuszkowi fryzurę, którą bardzo długo wcześniej układała.
- Nie ! – krzyknął Tadeuszek.
Maj był właśnie nabrzmiały zapachami i odcieniami kolorów. I w tym właśnie momencie czasu w niewielkiej gliniance, w kałuży właściwie, utopił się Jaś, szkolny kolega Tadeuszka. Nic nie było w Jasiu aż tak niepowszedniego, by cokolwiek zmieniło się teraz w rytmie dni Tadeuszka, jednak ta śmierć zupełnie go oszołomiła. Po pierwsze rzeczywiście można umrzeć; po drugie , nawet teraz; po trzecie, jest się wtedy nieskończenie i do końca straszliwie umarłym. – Jakże tak?
- Tak ma być – stwierdziła babka.
- Dlaczego ?- nastawał Tadeuszek.
- Bo tak ma być – powtórzyła babka.
Tadeuszek pomyślał o tym wszystkim, co może dziać się jeszcze w maju, tak wyczekiwanym po zbyt długiej zimie i o wakacjach , które już teraz na pewno ominą Jasia i znowu krzyknął :
- Po co? To nie jest sprawiedliwe!
Babka przystanęła i zamiotła spódnicą, aż posypały się kwiaty piaskowego maku.
- Boję się – wyszeptał Tadeuszek.
- A niby czego?- spytała babka.
- Oprócz siebie – dodała z westchnieniem – naprawdę nie ma się czego bać.
W Tadeuszku jednak na długo zakorzenił się lęk przed możliwością niebycia Tadeuszkiem .A czym można byłoby być, gdyby się nim nie było?
- Boże mój, jak ty mnie dziecko męczysz – stęknęła babka. Popatrz lepiej wieczorem na gwiazdy, tam może wczoraj rozbłysnął twój kolega.
- To, potem, będzie się gwiazdą? – dociekał Tadeuszek.
- No, a czemu nie? – skinęła głową babka – Zawsze tak jest, jeśli człowiek jest tylko wystarczająco dobry, by sobie na to zasłużyć... Chociażby po to, by wyznaczać drogę do domu tym wszystkim pijakom – warknęła.
A dzień wcześniej dziadek upił się do nieprzytomności prawie, pogwarzając sobie z leśniczym o tym, czy są tu w pobliżu jenoty, czy tez ich nie ma. (– Jenot – Co to w ogóle jest? – pytała babka.)
- A źli ? – męczył Tadeuszek – A źli babciu?
- Źli, a czy ja wiem – zastanawiała się babka. – No którzy to niby są tacy źli?
Tadeuszek milczał chwilę.
- Staszek i Władek – powiedział naraz zdecydowanie.
- Aha – parsknęła babka – Ale ty jesteś oczywiście dobry.
- No ja...- zaczął Tadeuszek i długo potem nie odezwał się słowem.
- Więc sam widzisz jak to jest – roześmiała się babka.
I takie to było wprowadzenie Tadeuszka w astronomię.
- Chodźżeż. No chodź –pociągnęła go wreszcie – Ani gwiazd w dzień, ani tym bardziej siebie teraz nie odnajdziesz. Zresztą jesteś jeszcze skowronkiem. Jak ten. Słyszysz go? Więc nim jesteś i dziękuj za to Bogu. No chodź.
A szli właśnie z zamówieniem wykonania stołu do stolarza Mateusza. Jedynego tutaj zresztą stolarza, który dopiero co złożył trumnę dla Jasia.
- Ale jakże ty babciu tak teraz możesz myśleć o stole – powiedział z rozpaczą prawie chłopiec.
- Ojżeż ty kochanie moje - I babka zmierzwiła Tadeuszkowi fryzurę, którą bardzo długo wcześniej układała.
*
(poprawione)
- Tragedią jest tylko przeciwstawianie się swojemu losowi. Nic więcej – powiedziała babka.
- Nie! – krzyknął Tadeuszek.
Maj był właśnie nabrzmiały zapachami i odcieniami kolorów. I w tym właśnie momencie czasu w niewielkiej gliniance, w kałuży właściwie, utopił się Jaś, szkolny kolega Tadeuszka. Nic nie było w Jasiu aż tak niepowszedniego, by cokolwiek zmieniło się teraz w rytmie dni Tadeuszka, jednak ta śmierć zupełnie go oszołomiła. Po pierwsze rzeczywiście można umrzeć, po drugie, nawet teraz, po trzecie, jest się wtedy nieskończenie i do końca straszliwie umarłym.
- Jakże tak?
- Tak ma być – stwierdziła babka.
- Dlaczego? - nastawał Tadeuszek.
- Bo tak ma być – powtórzyła babka.
Tadeuszek pomyślał o tym wszystkim, co może dziać się jeszcze w maju, tak wyczekiwanym po zbyt długiej zimie i o wakacjach, które już teraz na pewno ominą Jasia i znowu krzyknął: - po co!? To nie jest sprawiedliwe!
Babka przystanęła i zamiotła spódnicą, aż posypały się kwiaty piaskowego maku.
- Boję się – wyszeptał Tadeuszek.
- A niby czego? - spytała babka.
- Oprócz siebie – dodała z westchnieniem – naprawdę nie ma się czego bać.
W Tadeuszku jednak na długo zakorzenił się lęk przed możliwością niebycia Tadeuszkiem. A czym można byłoby być, gdyby się nim nie było?
- Boże mój, jak ty mnie dziecko męczysz – stęknęła babka. - Popatrz lepiej wieczorem na gwiazdy, tam może wczoraj rozbłysnął twój kolega.
- To potem będzie się gwiazdą? – dociekał Tadeuszek.
- No, a czemu nie? – skinęła głową babka. – Zawsze tak jest, jeśli człowiek jest tylko wystarczająco dobry, by sobie na to zasłużyć... Chociażby po to, by wyznaczać drogę do domu tym wszystkim pijakom – warknęła.
A dzień wcześniej dziadek upił się do nieprzytomności prawie, pogwarzając sobie z leśniczym o tym, czy są tu w pobliżu jenoty, czy tez ich nie ma. (Jenot. Co to w ogóle jest? – pytała babka.)
- A źli? – męczył Tadeuszek – a źli babciu?
- Źli, a czy ja wiem... – zastanawiała się babka. – No, którzy to niby są tacy źli?
Tadeuszek milczał chwilę. - Staszek i Władek – powiedział naraz zdecydowanie.
- Aha – parsknęła babka. – Ale ty jesteś oczywiście dobry.
- No ja... - zaczął Tadeuszek i długo potem nie odezwał się słowem.
- Więc sam widzisz, jak to jest – roześmiała się babka.
I takie to było wprowadzenie Tadeuszka w astronomię.
- Chodźżeż. No chodź – pociągnęła go wreszcie. – Ani gwiazd w dzień, ani tym bardziej siebie teraz nie odnajdziesz. Zresztą, jesteś jeszcze skowronkiem. Jak ten. Słyszysz go? Więc nim jesteś i dziękuj za to Bogu. No chodź.
A szli właśnie z zamówieniem wykonania stołu do stolarza Mateusza. Jedynego tutaj zresztą stolarza, który dopiero co złożył trumnę dla Jasia.
- Ale jakże ty babciu tak teraz możesz myśleć o stole? – zapytał, z rozpaczą prawie, chłopiec.
- Ojżeż ty, kochanie moje - babka zmierzwiła Tadeuszkowi fryzurę, którą bardzo długo wcześniej układała.