
Tytuł luźno związany z tekstem. Inni: "Żółty płaszcz". Ale uznałam, że pierwszy bardziej przyciągnie forumowiczów (

Przyszedł do mnie w kaloszach, bo zalało całe podwórko. On wiedział, że zalało. On wszystko wie, a nawet jeśli nie, to wydaje się, jakby wiedział. Miał jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy, taki żółty i śmieszny.
- Ładna powódź. U mnie zalało tylko truskawki - powiedział na przywitanie.
- Właź.
Wszedł bez sprzeciwu. Lubił do mnie wchodzić, zawsze uśmiechnięty i z nastawieniem, że znajdzie w lodówce coś dobrego. W swoim domu głodował, bo wciąż zapominał iść na zakupy, chociaż sklep stał tuż obok. Wystarczyło wyjrzeć przez okno, by sprawdzić, czy jest otwarty.
- To co dzisiaj robimy? - zapytał. Ugryzł kawałek kiełbasy. - Jadłaś już?
- Nie.
- No to mamy zajęcie.
Patrzyłam, jak wyjmuje z lodówki wszystko, co nadawało się do jedzenia, a z półki bułki. Z przedwczoraj, ale według niego nadawały się jeszcze do jedzenia. Długo szukał musztardy, nie wiem, do czego. Kiełbasę zdążył zjeść całą podczas obierania ogórków.
- Może pomóc? - spytałam, zapominając, że jestem u siebie w domu.
- Włącz telewizor. Albo nie - zjemy w ciszy. Nie będą nam jakieś głupie programy telewizyjne obrzydzać jedzenia.
- Więc mam zostać?
- Nie, idź przygotuj stół. Pewnie, jak zwykle u ciebie, walają się na nim gazety.
Miał rację. Zresztą, nie tylko stołu nie było widać spod sterty nowych i starych czasopism o modzie, makijażu, fryzurach, meblach czy gotowaniu. Raz kupiłam nawet tygodnik dla młodych mam, bo spodobał mi się artykuł na temat zdrowego odżywiania. Mamą nie byłam i żadne znaki na niebie nie wskazywały, by to się w najbliższym czasie zmieniło, ale kiedyś musiało mnie dopaść macierzyństwo. Lepiej być przygotowanym zawczasu.
Schowałam gazety do półek. Na podłodze zauważyłam mnóstwo brudu. Na dworze wilgoć, a w domu susza - piękny kontrast, na którego widok on z pewnością wybuchnąłby śmiechem. Czy w ogóle zdjął z siebie ten śmieszny płaszcz?
- Ja chyba odkurzę. - Wróciłam do kuchni. Płaszcza nie zdjął, kalosze tak. Przynajmniej tyle. - Słyszysz?
- Otwórz okna, trochę się przewietrzy.
- Mówiłam o odkurzaniu.
- Naprawdę przydałaby się musztarda. Ta sałatka jest bez smaku.
- Mam pójść kupić?
- Tak, odkurz. Odkurzacz ostatnio chowałaś za dużą szafą.
Ani razu na mnie nie spojrzał, zajęty robieniem sałatki bez musztardy. Odkurzanie zajęło mi kwadrans. Po drodze rura odkurzacza znalazła kilka spinek do włosów i dziurawą prezerwatywę. Wzięłam ją do ręki, próbując sobie przypomnieć, po kim była. Na pewno nie po nim. On by swoją wyrzucił do kosza i jeszcze pościelił łóżko, a wcześniej wyprał prześcieradło. Choć nie zawsze musiał.
Wchodząc po raz kolejny do kuchni, zauważyłam, że miał inne niż zwykle dżinsy. Pewnie założył specjalnie na ulewę. Przetarte na kolanach wyglądały, jakby pracował w nich w ogródku. Żółty płaszcz wciąż zwisał mu na ramionach. Nasunął na głowę kaptur.
- Mówię ci, całe truskawki w wodzie. Malin nie wzięło. Myślisz, że będą nadawały się do jedzenia?
- Chyba tak - odparłam.
Kątem oka zobaczył, co trzymałam w ręce, ale nie zareagował. Szybko wyrzuciłam prezerwatywę do kosza pod zlewem, przy którym on uparcie domywał rzodkiewki. Nie wiedziałam, kiedy je kupiłam.
Usiadłam przy stole i czekałam. Wciąż coś mówił, na co zwykle odpowiadałam zdawkowym "no" lub "nie". A jeśli sytuacja wymagała dłuższej wypowiedzi, język mi się plątał i z ust wychodziły najbardziej pokraczne zdania. Wolałam milczeć, o czym on dobrze wiedział, mimo to bez skrępowania nawijał o przeróżnych sprawach: życiu, przyszłości, ludziach. Same ogólniki. Konkrety, jeśli już się pojawiały, zwykle dotyczyły mnie, a nawet nas.
- Musimy pojechać na Mazury - rzekł nagle. - Tam jest ładnie. Nie to co tutaj. Oczywiście to nie twoja wina, że ci podwórko zalało. Ani moja, że mi zalało truskawki. Z tego co pamiętam, w zeszłym roku kupiłaś namiot, bo uznałaś, że kiedyś może się przydać. No to teraz dobrze by było go wykorzystać. Ja wezmę mapę. Twoje koślawe rysunki z neta raz nas prawie zaprowadziły w ciemną puszczę, pamiętasz?
- Tak. - Cieszyłam się, że mogłam tylko tyle powiedzieć. Po chwili jednak dodałam. - Namiot sprzedałam.
- No niech cię! - Przerwał przyrządzanie sałatki i spojrzał na mnie najbardziej zawiedzionym wzrokiem, jaki mogłam sobie wyobrazić. - Nie chciałaś jechać na Mazury? Albo gdziekolwiek indziej? Ja wiem, że...
- Zdejmiesz w końcu płaszcz?
Sama się zdziwiłam, że o to zapytałam.
- Nie - odparł.
- A kaptur? Mój dach nie przecieka. Zresztą, od dawna nie pada.
- Jestem pewien, że by ci się spodobało. - Zsunął kaptur z głowy. Niechętnie, ale zaraz się uśmiechnął, jakby zapomniał o dopiero co toczonej rozmowie na temat namiotu. - Przecież lubisz wodę. A może wolisz jechać nad morze?
- Nie wiem. Jestem głodna.
- Już, już. - Podszedł do sałatki i pomieszał parę razy. - Gotowa! Pomóż mi.
Rozkładaliśmy talerze i sztuczce na stole niczym do uroczystej kolacji. Nawet trochę wina się znalazło - starczyło w sam raz na dwa kieliszki. Na dworze powoli zapadała noc. Zapaliłam lampkę, przy której zobaczyłam kolejną prezerwatywę, tym razem w pudełku. Musiała być kupiona razem z winem. Wino prawie wypito, ona została nienapoczęta. Coś poszło nie tak. Dzisiaj również mogło nie pójść.
Usiadłam obok niego, prezerwatywę zostawiając tam, gdzie ją znalazłam. Widział ją dobrze, nawet się jej przyglądał z zaciekawieniem. Po raz pierwszy milczenie zaczęło mi przeszkadzać. Na szczęście mogłam zająć się jedzeniem. Sałatka bez musztardy była pyszna.
- Pojedziemy na Mazury - powiedział, wciąż wpatrując się w jedno miejsce. - Namiot się dokupi. Mapę też. - Zjadł swoją porcję do końca, wypił wino. - I wszystko inne.
- To znaczy? - za późno ugryzłam się w język.
- Powinnaś znaleźć dla nich osobną szufladę.
- Słucham?
Zdjął swój swój śmieszny żółty płaszcz i rzucił na kanapę. Zrobił się wyższy i chudszy. Przetarte dżinsy wydały się bardziej zniszczone.
Odstawiłam talerzyk z niedojedzoną sałatką na stole. Podeszłam do lampki i wróciłam, nie patrząc mu w oczy.
Wiedziałam, że właśnie dlatego przyszedł. Jak zwykle.
Płaszcz zrzuciłam na podłogę. Na kanapie będzie przeszkadzać.