O tym, że śmierć w kwietniu rozwija młode liście.
-
- Posty: 1124
- Rejestracja: 31 paź 2011, 10:37
O tym, że śmierć w kwietniu rozwija młode liście.
I.
Miała taki pomysł – wsiąść w samolot, odlecieć. To było
długo przedtem, nim wybrała morze. Jeszcze ufała powietrzu.
Myślała, że ptaki znają każdą drogę. Ptasia orientacja,
po prostu klucz do wyborów.
Tu ziemia. Wzywam cię – mówi.
Dobrze jest wtedy wyjechać daleko, do obcego miasta,
w którym ludzie wypełniają przestrzeń nieznanym językiem.
Na nic zdają się ściągawki z greki. Prędzej z łaciny, ale i tak
nadaremnie. Zero przecieków.
II.
Na przykład w Budapeszcie.
Obcość jak życie, gdy cię już schowają. Usta szczelnie zamknięte
– i tak by nikt nie zrozumiał. Nikt by nie uwierzył.
Łagodnie mieszasz się z ciszą, siadasz przy wspólnym stoliku, płyniesz
statkiem po rzece, a kiedy ustępujesz miejsca ciężarnej kobiecie,
kiwają głowami z uśmiechem.
Więc jesteś, ciągle jesteś – możesz nawet wznieść toast,
trącić się kieliszkiem. Szkło o szkło. Lustro. I właśnie, ten pieprzyk
na prawym policzku.
III.
Chyba pięć dni, nie więcej tego obcowania. Potem wszystko
się zmienia. Komórki zapominają.
To wtedy, przechodząc przez Krisztinaváros, wymieniła się z matką
sukienką z organtyny. Pliski przy kołnierzyku, obciągane guziczki.
Cienki materiał przylega, kiedy poci się ciało. Ciało, jak bardzo jeszcze
musi się przemieścić?
Trzymały się za ręce, póki horyzont nie zmienił położenia. Nawet teraz,
czasem, udając, że jest dzieckiem, rozkłada ramiona. Zmienia oś, zawraca,
żeby się wychylić niemożliwie najdalej. Jak najdalej od byłam.
Miała taki pomysł – wsiąść w samolot, odlecieć. To było
długo przedtem, nim wybrała morze. Jeszcze ufała powietrzu.
Myślała, że ptaki znają każdą drogę. Ptasia orientacja,
po prostu klucz do wyborów.
Tu ziemia. Wzywam cię – mówi.
Dobrze jest wtedy wyjechać daleko, do obcego miasta,
w którym ludzie wypełniają przestrzeń nieznanym językiem.
Na nic zdają się ściągawki z greki. Prędzej z łaciny, ale i tak
nadaremnie. Zero przecieków.
II.
Na przykład w Budapeszcie.
Obcość jak życie, gdy cię już schowają. Usta szczelnie zamknięte
– i tak by nikt nie zrozumiał. Nikt by nie uwierzył.
Łagodnie mieszasz się z ciszą, siadasz przy wspólnym stoliku, płyniesz
statkiem po rzece, a kiedy ustępujesz miejsca ciężarnej kobiecie,
kiwają głowami z uśmiechem.
Więc jesteś, ciągle jesteś – możesz nawet wznieść toast,
trącić się kieliszkiem. Szkło o szkło. Lustro. I właśnie, ten pieprzyk
na prawym policzku.
III.
Chyba pięć dni, nie więcej tego obcowania. Potem wszystko
się zmienia. Komórki zapominają.
To wtedy, przechodząc przez Krisztinaváros, wymieniła się z matką
sukienką z organtyny. Pliski przy kołnierzyku, obciągane guziczki.
Cienki materiał przylega, kiedy poci się ciało. Ciało, jak bardzo jeszcze
musi się przemieścić?
Trzymały się za ręce, póki horyzont nie zmienił położenia. Nawet teraz,
czasem, udając, że jest dzieckiem, rozkłada ramiona. Zmienia oś, zawraca,
żeby się wychylić niemożliwie najdalej. Jak najdalej od byłam.
Ostatnio zmieniony 25 lut 2012, 15:55 przez ble, łącznie zmieniany 2 razy.